Artykuły

Na Wybrzeżu

O bardzo wielu sprawach pamiętano ostatnio na Wybrzeżu. Zapomniano jednak o budynkach teatralnych i ich należytym zaplanowaniu.

Snując się ulicami gdańskimi wciąż szukamy na próżno od tak dawna przyrzeczonego Teatru na Targu Węglowym w najbardziej zabytkowej części śródmieścia. Jak głosi fama, przy przygotowywaniu planu pięcioletniego w roku 1953, zapomniano o zaplanowaniu odbudowy zniszczonego podczas działań wojennych teatru. A ponieważ wtedy zapomniano, sprawa ciągnie się i obecnie w nieskończoność. Biada temu, kto raz "wypadnie z planu". 19 czerwca br. odbyła się nowa kolejna sesja KOPI (nie zgadnę, co to za ciało) "nad drugim wariantem odbudowy teatru na Placu Węglowym". Dlatego czterystotysięczne Trójmiasto pozbawione jest budynku, który by odpowiadał palącym jego potrzebom.

Jak wielkie są owe potrzeby, można się było przekonać latem tego roku, oglądając we Wrzeszczu na przedmieściu, w nie bardzo odpowiedniej sali, gdzie teatr Wybrzeże pracuje "kątem" jako "sublokator" - przedstawienie "Makbeta". Premiera odbywał się 9 kwietnia, tragedia Szekspira grana jest zatem od bardzo już długiego czasu. Mimo to na spektaklu, który oglądałem, sala ma tysiąc przeszło miejsc - była wypełniona po brzegi. Niełatwego spektaklu słuchano z ogromną uwagą i zainteresowaniem. To prawda, że przedstawienie ma nowoczesne i bardzo oryginalne, śmiałe formy plastyczne - dzięki scenografii Janusza Adama Krassowskiego i chwilami wręcz porywającej koncepcji inscenizacyjnej Zygmunta Hübnera. Ale przedstawienie trwa długo, tekst podano niemal integralnie, aktorsko zaciekawia ją tylko niektórzy wykonawcy, a przede wszystkim: Tadeusz Gwiazdowski (Makduf), Edmund Fetting (Banko) oraz Maria Górecka, Hanna Dyrka, Hanna Darkowska (jako czarownica), w niektórych partiach - także Mirosława Dubrawska (Lady Makbet). Natomiast nie udźwignął trudnej roli, nie dał jasnej koncepcji wykonawca roli tytułowej Kazimiera Talarczyk. Mimo wszystko, przedstawienie sprawia bardzo silne wrażenie.

Jest podobno na Wybrzeżu (tj. w obrębie Trójmiasta, Gdańska-Gdyni-Sopotu) 12 mniej lub bardziej regularnych "teatrów". Jak wszędzie, pewne kłopoty oprawia tu problem "sztuk rozrywkowych".Widziałem na przykład w Sopocie włoską komedyjkę Manzariego "Nasze kochane dziatki", w które banalność nieciekawe akcji idzie o lepsze z nieporadnością i płaskością wcale nie dowcipnego dialogu. Nie uratowała tej sztuki dyskretna reżyseria, ani wyborna gra jednej z najlepszych aktorek teatru teatru Kiry Pepłowskiej. Ale owe niewydarzone dziatki pana Manzariego stanowią chyba wypadek w ambitnym repertuarze teatru, którego kierownikiem artystycznym jest Zygmunt Hübner, a literackim - Walerian Lachnitt. Oglądałem tu na przykład przedstawienie "Głupiego Jakuba", które mimo swych braków pozwala w arcydziele Rittnerowskim dostrzec jego uroki. Reżyserka Krystyna Tyszarska starała się "Jakuba" niesłusznie "uabstrakcyjnić", odbierając sztuce mocne powiązanie z galicyjskimi realiami pierwszego dziesięciolecia XX wieku. Odbiło się to ujemnie na Szambelanie, który - mimo dobrej gry Mariana Nowickiego - zatracił swoją groza i imponującą "pańskość" wywierającą urok (choćby antypatyczny, ale urok). Wskutek, tego i gra Hani (Bogusławy Czosnowskiej) troszeczkę "zawisła w powietrzu" niezrozumiałe się bowiem stało, co zmusza tę ambitną dziewczynę, spragnioną panowania, do wyrzeczenia się wielkiej miłości jej życia. Sam dialog lśnił chwilami pięknie, Kira Pepłowska miała znów okazję zabłysnąć jako Marta, a Jerzy Śliwa pokazał, co można zrobić z "epizodycznej" roli doktora.

Sopot ma także sceny pod gołym niebem, na przykład położoną wśród pięknego lasu Opera Leśna. Zadziwiająco dobra jest akustyka tego wielkiego amfiteatru. Oglądałem już, czy raczej słuchałem "Zemsty nietoperza" Jana Straussa w wykonaniu operetki szczecińskiej. Nie jestem entuzjastą tego gatunku teatralnego, wydaje mi się, że przeżywamy obecnie "inflację" imprez operetkowych, pozbawionych odpowiednich sił aktorskich. Muszą jednak powiedzieć, że owo przedstawienia "Zemsty nietoperza" sprawiło wszystkim bardzo miłą niespodziankę.

Jan Strauss to wyborny kompozytor, tekst polski opracował Julian Tuwim, i zrobił to o wiele lepiej, niż gdy opracował "Jadzię wdowę", czy "Żołnierza królowej Madagaskaru". (Wartość tamtych adaptacji jest przyjęta na wiarą i przez nikogo jakoś nie była kontrolowana!). Spośród aktorów niewątpliwym talentem wydaje mi się Irena Brodzińska, która grała Adelę (podobno kiedyś pierwsza popisowa rola Mieczysławy Ćwiklińskiej). Brodzińska ma temperament, swobodą i kulturę sceniczną, rzadko spotykani w zespołach operetkowych. A obok niej - konsekwentnie prowadzi swą postać, przedwczesnego sklerotyka Tadeusz Hanusek. Ślicznie śpiewa Ewa Arska-Krasiejko (Rosalinda).

Przedstawienie zaczyniło się dość późno, o ósmej wieczorem. Zapadał dość chłodny wieczór nadmorski. Zapobiegliwsza część tłumnie przybyłej widowni zaczęła się otulać przyniesionymi specjalnie kocami. Inni marzli i kręcili się na swych krzesłach, ale słuchali z uwagą. Wybrzeże ma bowiem wielki kontyngent wdzięcznych i chętnych widzów teatralnych. Niech tylko o nich nie zapominają, jak w "Zemście nietoperza" roztargnieni (i wciąż niedoceniający znaczenia kultury), a tak u nas wpływów biurokraci, buchalterzy "planiści"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji