Artykuły

Panna Izabela dla panny Andzi

Panna Andzia mając wychodne powinna pójść do Teatru Nowego zobaczyć "Pannę Izabelę", bo chyba tylko pannę Andzię może wzruszyć i poruszyć nowe teatralne dzieło Adama Hanuszkiewicza.

W teatrze bulwarowym, a takim przecież już od dawna jest Teatr Nowy, zły gust, brak smaku i nie wy rafinowane pomysły trzeba brać za dobrą monetę. Zła moneta zlej monecie nierówna. Hanuszkiewicz uraczył widzów czymś, co przypomina raczej spraną, papierową dwudziesto-złotówkę z Trauguttem, czyli pieniądzem kompromitującym i wycofanym z obiegu, pozbawionym zresztą jakiejkolwiek wartości.

Odwołanie do pieniędzy jest tu nieprzypadkowe. Trzy czwarte scen w "Pannie Izabeli" to rozmowy o nich, trochę tak jakby "Lalka" Piusa była poradnikiem zarówno dla nuworyszy, jak i dla bankrutów. Z jednej z najpiękniejszych powieści polskich nie zostało właściwie nic, nawet przebieg fabularny. Hanuszkiewicz napisał swoją opowieść, którą nawet wydał drukiem i sprzedaje w teatrze za 40 tysięcy. Książka nazywa się "Panna Izabela". Czemu nie napisał wszystkiego od początku albo nie zaadaptował dla sceny romansu Arlekina? Nie wiadomo.

Ona (Magdalena Cwenówna) jest "kobietą z defektem moralnym" i "samicą innego rodzaju", on (Paweł Szczęsny) "cynicznym brutalem". Rzecki (Jerzy Karaszkiewicz) to wyleniały półgłówek, lekko zaśliniony i ze szklistym okiem. Nie pisze pamiętnika i nie bawi się cudownym karuzelem w sklepie Wokulskiego, Wąsowska (Małgorzata Duda) mogłaby zostać prezesową stowarzyszenia niewydarzonych feministek i przewodniczącą koła zmanierowanych aktorek. Starski (Sławomir Jóźwik) nie jest ani namiętny, ani przystojny, ani nawet uwodzicielski. A stary Łęcki (Ryszard Bacciarelli) udaje Zagłobę i raz nawet wychodzi na scenę w kontuszu szlacheckim.

Rozmowy o pieniądzach i krótkie miłosne pląsy, czasem fałszywie i z zadyszką odśpiewywane, przerywają konieczne w Hanuszkiewiczowych spektaklach westchnienia nad nieszczęsnym krajem i dziwnym charakterem jego mieszkańców. Wszystko grane w czarnym wnętrzu pełnym sztucznych kwiatów. W gruncie rzeczy wieje nudą i ziewa nawet panna Andzia. A jednak właśnie ona znajdzie tu na pewno coś dla siebie: siedem sukienek Izabeli i jeden zakonny habit. Suknie nie są z epoki, nie są też szczególnie wytworne, ale za to szeleszczą jedwabiście i jak w "Dynastii" bohaterka przebiera się do każdego wyjścia na scenę.

Kunsztowną całość uzupełnia kunsztowna muzyka Andrzeja Żylisa przypominająca telewizyjną muzyczną tapetę podkładaną dawniej, kiedy nie było reklam, pod pocztówki z wierzbą albo topolą. W momentach szczególnie wzniosłych do złej gry wciąga się Mahlera - Adagietto z V Symfonii.

Panna Andzia musi mieć też poczucie, że obcuje jednocześnie z klasyką ("Lalka") i nowoczesnym, awangardowym wręcz teatrem. Z tego powodu prezesowa Zasławska (Irena Kwiatkowska) oznajmiła widzom, że musi zostawić Łęcką z Wokulskim sam na sam i coś w związku z tym powinna powiedzieć. Mówi więc prawdę, że idzie do garderoby napić się kawy. Nie wiadomo, czemu Izabela nie mówi wychodząc: "Mą się przebrać i zapalić", skoro tak właśnie jest. Od palenia nawet chrypnie. Inny śmiały chwyt wprowadzony do spektaklu na cześć panny Andzi to aktorzy przemawiający zza widowni. Aby dopełnić eksperymentu, Hanuszkiewicz zmienia zakończenie powieści i wsadza Łęcką do klasztoru. Tu zjawia się Wokulski, a Izabela bez makijażu i grobowym głosem przemawia do niego w te słowa: "Niech pan już nie wysadza w powietrze ruin tym strasznym wynalazkiem pana Nobla".

I po co to komu potrzebne?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji