Artykuły

Artystkom nie można wierzyć, czyli rysy na życiorysie Kamili

Nie wie, jak smakuje żołądkowa gorzka, ale abstynentką nie jest. Angaż do teatru dostała na ulicy, a do Piwnicy pod Baranami wkroczyła jako "Wszetecznica". Z KAMILĄ KLIMCZAK rozmawia Magda Huzarska-Szumiec.

Kamila, jak smakuje żołądkowa gorzka?

- Chyba gorzko. No może słodko-gorzko?

Dwója. Do Tygodnika Powszechnego byś się nie dostała. Tam przed laty, zanim kogoś przyjęto, zadawano takie pytanie. To było pytanie do wysokiej klasy specjalistów z dziedziny alkoholowej.

- A ja w zasadzie nie piję.

No, ale musiałaś przejść jakiś test, żeby wkupić się w łaski artystów Piwnicy pod Baranami.

- On był zdecydowanie prostszy. Chodziło o czystą wódeczkę, która zawsze była specjałem tego miejsca.

"Ty wódkę za wódką w bufecie..." śpiewała Ewa Demarczyk.

- No, ale oprócz tego musiałam jeszcze coś zaśpiewać. Tradycją Piwnicy jest to, że debiutujący osobnik występuje przed kabaretem na własną odpowiedzialność, o czym uprzedza się publiczność. Jeśli widzowie i artyści go kupią, to może zostać.

Za co wzięłaś odpowiedzialność?

- Zaśpiewałam "Zacną Kasię" Brassensa i "Wszetecznicę".

No to nieźle zaczęłaś.

- Ale to jest przepiękny tekst Achmatowej. Posłuchaj -"Wszetecznice z nas i pijacy, niewesoło czas tu spędzamy, a na ścianach kwiaty i ptaki, tęsknią za obłokami".

Rzeczywiście bardzo "piwniczny" utwór.

- Właśnie zbliżała się 50. rocznica istnienia Piwnicy pod Baranami. Potrzebowano kogoś do chórków. Towarzyszyły one piosence "Zupy Janiny", do której czterej wielcy piwniczni kompozytorzy, czyli Konieczny, Zarycki, Radwan i Turnau, napisali cztery różne melodie. No i mnie do tych chórków zaproszono. Oprócz tego zaśpiewałam ze Zbyszkiem Rajem. A później, dokładnie 12 września, tej daty nigdy nie zapomnę, Zygmunt Konieczny napisał dla mnie pierwszą piosenkę "Jesień", do tekstu Witolda Turdzy.

Kiedyś Konieczny mi opowiadał, że pewna artystka przycięła mu klapą od fortepianu palce. Miała ku temu powód, bo "Czarne anioły" ofiarował nie jej, tylko Demarczyk. Artystki Piwnicy nigdy nie należały do łagodnych istot.

- Teraz dbamy o palce pianistów. Ale oczywiści nie jest zawsze słodko. Do konfliktów musi dochodzić, kiedy w tak niewielkiej przestrzeni znajdzie się tyle indywidualności. My przecież mamy malutką garderobę z jednym lustrem. Każdy chce się w nim przejrzeć.

Zdaje mi się, że Piwnica to takie miejsce, gdzie ludzie kochają się i nienawidzą.

- Tak, bo w niej kipi życie. Ale poznałam tam najwspanialszych na świecie ludzi, którzy po części stali się moimi przyjaciółmi. Dla mnie to niesamowite, że wciąż występuje tam grupa artystów, takich jak choćby Tadeusz Kwinta czy Miki Obłoński, którzy od początku byli w Piwnicy. I oni świetnie dogadują się z młodszymi wykonawcami, Dorotą Ślęzak czy Agatą Półtorak, które są z mojego pokolenia. Tak naprawdę piwniczan, niezależnie od wieku, bardzo dużo łączy. Mamy dość podobny sposób myślenia, chcemy tworzyć pewien ferment, kochamy poezję. Gdzie indziej można usłyszeć ze sceny wiersze poetów z XVIII czy XIX wieku, które świetnie określają naszą dzisiejszą kondycję. Poza tym uwielbiamy ze sobą gadać, nieraz do świtu, jedni przy wódeczce, inni jak Zbyszek Raj przy whisky, a jeszcze inni, jak Ola Maurer, przy czerwonym winie.

Piwnica sporządniała. Widziałam ostatnio, że w barze podaje się już nie tylko wódkę, ale też całkiem przyzwoite wina.

- Teraz każdy może znaleźć tam coś dla siebie. Ja polecam różowe wina, które są w karcie. Niesamowite.

Pewnie dzięki nim powstają różowe "Rysy na życiorysie".

- 0 nie, rysy nie mają nic wspólnego z gatunkiem wina, ale

z jego ilością. Ale masz rację, w Piwnicy łatwo złapać rysę, bo to takie miejsce, z którego nie chce się wychodzić.

I z tego powodu powstał Twój recital "Rysy na życiorysie"?

- On powstał dlatego, że od dawna chciałam stworzyć coś swojego. Zresztą wszyscy artyści Piwnicy pod Baranami mają swoje recitale. Zaprosiłam do współpracy wspaniałych muzyków, Michała Półtoraka, jego córkę Agatę, pianistę i młodego kompozytora Dawida Rudnickiego oraz undergrandowego basistę Grzegorza Bąka. Nie wyobrażam sobie zresztą śpiewania bez kontrabasu. Mam jedną piosenkę tylko na kontrabas, którą do wiersza Wisławy Szymborskiej napisał Andrzej Zarycki. Ten wiersz, który zaczyna się "Jestem za blisko", to dla mnie cały monodram, opowiadający o tym, co wydarzyło się między kobietą i mężczyzną, oczywiście między słowami. Poza tym śpiewam jeszcze wiersz Ewy Lipskiej "Nie odejdę, nie zostawię" z muzyką Grzegorza Turnaua, a także piosenkę Zygmunta Koniecznego "Wszystkie bajki świata" do słów młodej krakowskiej poetki Agnieszki Grochowicz.

Co łączy te utwory?

W całość złożył je Roman Dziewoński, który napisał łączące je teksty. Dzięki jego wspaniałemu archiwum mogę zaśpiewać także zupełnie nieznaną, premierową piosenkę Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory. Wszystkie te utwory dotyczą pewnych rys, które pojawiają się w naszych życiorysach, czyli rzeczy, o których na co dzień nie chcemy mówić. My próbujemy dotknąć tych rys, poskrobać je i sprawdzić, co kryje się pod nimi. Ten recital idzie trochę pod prąd. W końcu nie zawsze musi być miło i kolorowo, tak jak w dzisiejszych mediach. Ale publiczność i Kraków nam na to pozwala.

A propos, Ty jesteś z Krakowa?

- Nie, z Łodzi. Tam się urodziłam, tam skończyłam szkołę filmową. Ale niedawno podczas porządków w domu moja siostra znalazła stary kalendarz. Jak miałam 10 lat, zanotowałam w nim, że wreszcie jadę do Krakowa zobaczyć moją ukochaną Piwnicę pod Baranami. Ciekawe, prawda?

No to jak to się stało, że wreszcie do nas przyjechałaś?

- W szkole graliśmy spektakl dyplomowy "Łoże", za który dostaliśmy wszystkie możliwe nagrody. Pokazywaliśmy go także na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi, na który przyjechał dyrektor krakowskiego Teatru Bagatela. W klubie festiwalowym podszedł do mnie i zaproponował mi etat. Zrobił to nawet nie w samym klubie, tylko na zewnątrz, bo tam było ciszej. Do dziś się śmieje, że dostałam angaż na ulicy.

W Bagateli zadebiutowałaś w "Nocy Walpurgii" Jerofiejewa. O ile mnie pamięć nie myli, bohaterowie tego spektaklu za kołnierz nie wylewają. Coś cały czas wokół Ciebie krążą te procenty.

- O nie, w tym spektaklu byłam naprawdę porządna. Grałam asystentkę w zakładzie psychiatrycznym, która usiłuje się uporać z tymi wszystkimi wariatami. Ale to już było dość dawno temu. Teraz można mnie zobaczyć w Bagateli w bardzo ważnym dla mnie spektaklu jakim jest "Otello", a także w musicalu małżeńskim "Dwa razy tak". Zaczyna się on od trzęsienia ziemi, czyli od ślubu, a potem napięcie jak u Hitchcocka rośnie. Moi przyjaciele, gdy zobaczyli to przedstawienie, powiedzieli, że już nie muszę wychodzić za mąż, bo wiem wszystko o małżeństwie.

Wygodnie jest mieć etat w teatrze?

- Pewnie, to daje stabilizację. Ma się wtedy poczucie swojego miejsca na ziemi. Wiem, że pani Jasia zawsze mnie uczesze, a pani Basia przygotuje dla mnie sukienkę. Jak jest to cudowne, przekonałam się, jeżdżąc po całej Polsce ze spektaklem "Aj waj, czyli historie z cynamonem". Tam sami wszystko robimy, łącznie z rozstawianiem dekoracji, a potem w nocy wracamy do Krakowa, żeby zdążyć na próbę. Czasem jestem tym wykończona, ale to przedstawienie jest warte zmęczenia. W Krakowie można je oglądać w Teatrze STU.

Jak trafiłaś do Grupy Rafała Kmity?

- Rafał był w jury Festiwalu Piosenki Kabaretowej w Poznaniu i wpadłam mu w oko. Potrzebował kogoś, kto zrobi dublurę za Sonię Bohosiewicz. Sonia poświęciła dużo czasu, żeby przygotować mnie do tego karkołomnego spektaklu.

Zdaje się, że lubisz klimaty żydowskie. Widziałam cię nie tylko w "Aj waj, czyli historiach z cynamonem", ale też podczas koncertów prowadzonych przez Leopolda Kozłowskiego. - Tak, uwielbiam te klimaty, a przede wszystkim maestro Leopolda. To niebywały człowiek i prawdziwy mistrz, który nauczył mnie śpiewać po żydowsku, czyli od serca. Nie wiem, na czym to polega, ale on jeden domyśla się, kiedy podczas jakieś piosenki pot zaczyna spływać mi po plecach. On wtedy wie, że jestem gotowa i mówi: "Dziękuję, koniec próby".

Aż mnie korci, żeby Cię zapytać, jaki dowcip ostatnio opowiedział Ci pan Leopold?

- Lepiej tego nie rób, bo nawet ten wywiad by tego nie uniósł.

Magda, a jak smakuje żołądkowa gorzka?

No co ty, skąd mam wiedzieć. Ja pracuje w Krakowskiej, a nie w Tygodniku. Ale może przed recitalem chlapniesz sobie jednego głębszego, to się przekonasz.

- Nigdy w życiu, przed koncertem nie można takich rzeczy robić. Ale już po, czemu nie? Zapraszam wszystkich 14 stycznia o godz. 20 do Piwnicy pod Baranami na mój recital, a później oczywiście do baru.

A mówiłaś, że nie pijesz. No i jak tu można wierzyć artystce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji