Artykuły

Czterdziestka Jacka Piątkowskiego

JACEK PIĄTKOWSKI zamieszania wokół siebie chronicznie nie znosi. Uważa, że najważniejsze jest to, co przed nami, do wspomnień wracać nie chce, a swój jubileusz najchętniej zupełnie by przemilczał. Czy jednak można milczeć, gdy jeden z najlepszych szczecińskich aktorów obchodzi 40-lecie pracy?

W Teatrze Współczesnym, z którym pan Jacek związany jest od 1984 roku, nad formą uczczenia okrągłej rocznicy zastanawiano się całkiem poważnie. - Gdybyśmy zorganizowali wielką fetę z kwiatami i przemowami, to pewnie jubilat wcale by na nią nie przyszedł - mówiono. Sam Piątkowski mówi wprost: - Źle znoszę imprezy, podczas których jestem w centrum zainteresowania.

W teatrze od urodzenia

Można powiedzieć, że aktorstwo wynika u niego z genetyki. Rodzice byli aktorami, on sam urodził się w... teatralnej loży, przez jakiś czas też cała rodzina mieszkała w teatrze.

- Mój ojciec nie chciał, żebym szedł w jego ślady - wspomina Jacek Piątkowski. - Mówił nawet "Gdybyś miał talent, to ja sam bym cię do tego zawodu pchał". Nie mówiłem mu, że zdaję do szkoły aktorskiej, dowiedział się przypadkiem. Ale kiedy dostałem się na studia, był bardzo dumny. Gdy zobaczył mnie na scenie - również nie ukrywał wzruszenia. Był niezwykle ciepłym człowiekiem i aktorem, publiczność bardzo go lubiła. Swoje 50-lecie pracy obchodził, grając Mateusza w "Ani z Zielonego Wzgórza". Kiedy wszedł na scenę, cała sala wstała i zaczęła bić mu brawo. To były takie głębokie oklaski, pełne szacunku, rzadko się trafiające w teatrze.

W 1968 roku Piątkowski zostaje wyrzucony ze szkoły aktorskiej. Jak mówi "był w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie". Dwa lata później jednak uzyskuje dyplom i trafia do teatru w Grudziądzu. Po debiucie często zmienia sceny: gra w Rzeszowie, Zielonej Górze, Białymstoku, Bydgoszczy. Do Szczecina przyjeżdża w 1984 roku, na zaproszenie Ryszarda Majora, znakomitego reżysera i wówczas

kierownika artystycznego Teatru Współczesnego.

Albo zagrasz, albo nie

Choć na wspomnienia pana Jacka namówić ciężko (twierdzi, że są one ważne tylko dla niego), o zmarłym niedawno Ryszardzie Majorze mówi chętnie i dużo: - Spotkałem go na początku swojej kariery, robiliśmy razem spektakl oparty na twórczości Mirona Białoszewskiego. Był wtedy bardzo młody, jego teatr Pleonazmus uznawano za bardzo ważne i ciekawe zjawisko w polskim teatrze. Majora uważałem za faceta mądrego i szlachetnego, dlatego gdy złożył mi propozycję przyjazdu do Szczecina, to zainteresowała mnie i z niej skorzystałem. Od razu mi się tu zresztą spodobało: te szerokie ulice, dużo zieleni. No i zespół, zupełnie niewiarygodny.

Choć Piątkowski twierdzi, że koledzy przyjęli go z pewną rezerwą, Mirosław Gawęda, dzisiejszy dyrektor naczelny Współczesnego, wspomina to zupełnie inaczej: - Uważaliśmy Jacka za bardzo poważną firmę. Nie było wtedy instytucji kredytowych, a on chętnie pożyczał nam pieniądze. I można mu było nawet pół roku nie oddawać - żartuje Gawęda.

Pierwsze szczecińskie lata Piątkowskiego to głównie współpraca z Majorem. W ciągu 5 sezonów zagrał u tego reżysera aż 15 razy!

- Był bardzo nowoczesnym, dobrze wykształconym, wziętym reżyserem o doskonałym teatralnym smaku. Miał określony styl. Ufałem mu, a to bardzo ważne w pracy aktora, ponieważ aktor - o czym często się zapomina - pracuje na emocjach. Czasami wymaga się od nas rzeczy, które wykraczają poza naszą normalność i wtedy musi być zaufanie. Nie każdemu można ofiarować swoje myśli - mówił Jacek Piątkowski w "Wywiadzie bez sensu", który w Teatrze Współczesnym przeprowadziła z nim Ewa Madruj. Podczas mocno nieoficjalnego spotkania ze szczecińskimi dziennikarzami, aktor podkreślał jeszcze jedną ważną cechę Ryszarda Majora: - On nigdy nie wpuścił mnie w kanał. Chociaż zdarzały się nam też sytuacje anegdotyczne. Kiedyś, kiedy nie szła mi jedna ze scen, spytałem Ryśka, co mam zrobić. Odpowiedział "no albo to zagrasz, albo nie".

Baletki i perkusja

Koledzy z zespołu twierdzą, że zawsze jako pierwszy umie tekst. On sam skromnie mówi, iż jest to wynik jego dążenia do świadomości na temat tego, co się robi i chęci posiadania pełnej wiedzy o postaci, którą ma zagrać. Dla roli jest zresztą gotów na wiele: nie krzywi się na konieczność włożenia stroju baletnicy czy nauki gry na perkusji.

- Z tą perkusją to była zabawna sprawa - śmieje się Piątkowski. - Kiedy przygotowywaliśmy "Wizytę starszej pani", Michał Zadara powiedział mi, że będę na niej grał. Uznałem, że to żart, ale reżyser mówił poważnie. Nie miałem wyjścia, nauczyłem się. Z tego, jakie to było szaleństwo, zdałem sobie sprawę sporo później. A półtora roku później, znowu u Zadary, w "Noclegu w Apeninach" ponownie usiadłem za perkusją.

Jacek Piątkowski mówi, że uwielbia role wymagające kostiumu, choć znacznie ważniejsze jest dla niego porozumienie z reżyserem. Gdy go brak, trudno o satysfakcję ze scenicznego występu. Jak każdy rasowy aktor, Piątkowski ceni sobie bliski kontakt z publicznością. Stąd też tak ważnym miejscem jest dla niego zamkowy Teatr Krypta, gdzie widz siedzi tuż przy scenie i widać wszystkie jego reakcje.

Choć jego ważne role można by długo wymieniać, pan Jacek ma do swojej kariery zaskakujący dystans. Gdy pada pytanie do Mirosława Gawędy o to, jak ważny jest Piątkowski dla zespołu Teatru Współczesnego, aktor wchodzi w słowo dyrektorowi: - Nie mam żadnego znaczenia. Kiedyś grał tu znakomity aktor Tadeusz Zapaśnik. Myślałem, że gdy odejdzie, scena bez niego upadnie. Tymczasem Tadzio wyjechał, a teatr bez niego ciągle trwa.

M. Gawęda: - Skoro uważasz, że jesteś takim niewiele znaczącym aktorem, to jak wytłumaczysz fakt, że zawsze, gdy przyjeżdża do nas młody reżyser, to chce pracować właśnie z tobą?

J. Piątkowski: - Mamy nieduży zespół...

Skromność, talent, urok i dowcip. I ujmujące dżentelmeństwo. Dodajmy do tego jeszcze niechęć do uniemożliwiających normalne relacje międzyludzkie telefonów komórkowych ("komórka to jest na węgiel!"), telewizorów i komputerów, słabość do spacerów, dobrych książek i amerykańskich filmów. Jacek Piątkowski tak oszczędnie "wydziela" informacje o sobie, że pisanie o nim przypomina trochę układanie obrazka z dużej liczby puzzli. Nie da się też ukryć, iż jest to zajęcie równie wciągające, intrygujące i przyjemne. Kolejnej scenicznej czterdziestki, panie Jacku!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji