Artykuły

A co to takie pobożne?

Pierwszy plan sceny jest pusty. W głębi stoją wysokie szare wrota zwieńczone trzema parami krzyży. Niedwuznacznie kojarzą się z drzwiami cerkwi. Po obu stronach wrót wznoszą się piętrowe dzwonnice nakryte daszkami z gontów. Ich ażurowa konstrukcja jest ledwo widoczna na tle czarnej kotary. Scenografia Andrzeja Stopki jest ostentacyjnie ascetyczna. W warszawskim Teatrze Narodowym zaczyna się premierowy spektakl "Dziadów" Adama Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka. To 50. już wystawienie "Dziadów", licząc od prapremiery Wyspiańskiego, a 17. po wojnie. Dejmek postanowił odpowiedzieć "Dziadami" na obstalunek najwyższych władz - wszystkie teatry mają tego roku przynajmniej jednym przedstawieniem uczcić 50. rocznicę rewolucji październikowej. Gdy o swym pomyśle zawiadomił Ministerstwo Kultury, dyrektor generalny w ministerstwie Witold Balicki, odpowiedzialny za politykę kulturalną w teatrach, wpadł w panikę. Rocznicowy spektakl w Teatrze Narodowym pewnie obejrzy ktoś z radzieckiej ambasady, dopatrzy się treści antyrosyjskich i będzie skandal. Tak jak nieprzyjemnościami skończyła się przed dwoma laty w Narodowym premiera "Kordiana" Słowackiego, też w reżyserii Dejmka. Towarzysze radzieccy mieli pretensje, że Teatr Narodowy czci swe 200-lecie sztuką antyrosyjską.

Dejmek miał jednak argumenty i dar przekonywania. Caratu nienawidził nie tylko Mickiewicz, tłumaczył Balickiemu, ale też Lenin i reszta bolszewików. "Dziady" to sztuka rewolucyjna, wymierzona w tyranię, i takim spektaklem najlepiej jest uczcić rocznicę rewolucji, o ile traktuje się rewolucję tę serio, a nie na kolanach, po lizusowsku. Dejmek ostatecznie uzyskał od Balickiego nie tylko zgodę na wystawienie "Dziadów", ale i 5 mln zł dotacji. Jako dyrektor Teatru Narodowego wiedział, że wielki repertuar romantyczny, a "Dziady" przede wszystkim, musi prędzej czy później trafić na tę scenę. Ale jako reżyser "Dziadów" bał się. "Kordian", pierwszy wielki dramat romantyczny w jego inscenizacji w Narodowym, okazał się porażką. Publiczność przyjęła go chłodno, recenzje byty dalekie od entuzjazmu.

Próby "Dziadów" rozpoczęły się 20 czerwca. Dejmek był spięty. Krzyczał na aktorów, krzyczał w przestrzeń: "Jaka metafizyka? Nic nie rozumiem! Co ten kudłaty Litwin tu powypisywał?". Ci, którzy go znali, wiedzieli, że to trema wynikająca ze zmagania się z dramatem. Do wielkiej literatury Dejmek podchodzi z nabożnym respektem, choć traktuje ją jako budulec swych wizji. Tekst podzielił na trzy akty - w pierwszym zmieścił skróconą część II i sceny więzienne z części III, skrócone, ale z całą Wielką Improwizacją. W akcie drugim - egzorcyzmy i proroctwo księdza Piotra, w trzecim - sen Senatora, salon warszawski, bal u Senatora. Scenografię przygotował Andrzej Stopka, najbliższy współpracownik Dejmka, a prywatnie - najlepszy przyjaciel. Budując wraz z reżyserem wizję spektaklu, odwołał się do ich wspólnych doświadczeń w scenicznym interpretowaniu staropolskich misteriów ludowych. Scenograf obmyślił każdy szczegół, nawet łańcuchy Konrada spreparował z gumy, bo obawiał się, że z prawdziwymi, żelaznymi, Gustaw Holoubek nie da sobie rady.

Przez jakiś czas wydawało się, że premiera zagrożona będzie z powodu chorób scenografa. Stopka miał ciężką grypę, potem przyplątały się komplikacje z sercem. Dejmek czekał, aż jego przyjaciel dojdzie do siebie i ukończy scenografię.

Kształt spektaklu ważył się do ostatniej chwili. Jeszcze na próbach generalnych Dejmek próbował rozmaite warianty zakończenia. Rozważał wersję, w której Konrad powoli idzie przez całkiem pustą scenę ku proscenium - gdy od widowni dzieli go tylko kilka kroków, nagle spada przed nim kurtyna. Potem próbował tę scenę w identycznym układzie, ale z Konradem w kajdanach. Jeszcze innym wariantem zakończenia był Konrad mówiący wiersz "Do przyjaciół Moskali". Gdy Gustaw Holoubek wygłosił go, dźwigając kajdany, Dejmek od razu zaprotestował: "Nie! Bez tego!!!". Wiersz i kajdany wywoływały straszliwe wrażenie.

Podczas prób aktorzy nie czuli napięcia. Cenzorzy z Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk na ul. Mysiej na próbach nie zjawiali się. Przychodziły za to rozmaite komisje z KC PZPR i z Ministerstwa Kultury, które konsultowały poszczególne pomysły reżysera. Tak zapadła decyzja o rezygnacji z ostatniej sceny, w której Konrad w kajdanach idzie na zsyłkę.

Praca Dejmka z Holoubkiem nad Improwizacją też nie budziła emocji. Aktor coś sobie niewyraźnie przepowiadał na scenie, reżyser podchodził do niego, szeptali coś, uzgadniali, szlifowali.

Kilka tygodni wcześniej Holoubek grał w jednym z odcinków telewizyjnego serialu o profesorze Tutce. Reżyser Andrzej Kondratiuk parę scen nocnych ulokował obok budki z piwem na rogu Świętokrzyskiej i Emilii Plater, nieopodal Pałacu Kultury i Nauki. Podczas ich kręcenia, koło północy, z rosnących wokół Pałacu krzaków wyłonił się Zenon Kliszko, najbliższy współpracownik Władysława Gomułki, praktycznie druga osoba w państwie. Zapewne wybrał się na nocny spacer. Kliszko zagadnął: - Słyszałem, że robicie "Dziady".

- Robimy i zapraszamy na premierę. A potem może wpadnie pan za kulisy i powie, co myśli o przedstawieniu? - odpowiedział Holoubek.

Kliszko się obruszył: - Za kulisy? Żeby później Wolna Europa trąbiła, że manipuluję sztuką?

Wszystko to nie zapowiadało niczego groźnego. Co prawda w czasie końcowych prób przed teatrem zatrzymała się kolumna milicyjnych nysek i działek wodnych, ale aktorzy nie zwrócili na nie uwagi. Dopiero niedawny pokaz dla cenzury wzbudził niepokój: Zwykle na widowni zjawiała się komisja Ministerstwa Kultury, czasem nawet z dyrektorem Balickim. Tym razem, mimo iż sztuka jest politycznie zapalna, a w dodatku ma być częścią obchodów rewolucji październikowej, na widowni pojawił się jeden tylko, trzeciorzędny cenzor z Mysiej. Nie zgłaszał żadnych uwag. Zaniepokojony Dejmek zapytał go, o co tu chodzi.

- To i tak musi pójść. Pan wie, co jest grane.

- Co to w ogóle będzie? - dopytywał się Dejmek.

- Nic nie będzie, niech to idzie, co mamy zrobić?

Spektakl zaczyna się. Na widowni tak gęsto od widzów, że szpilkę wetknąć trudno. Wielu załatwiło przez znajomości miejsca dostawne. Duszno. W pierwszych, zarezerwowanych dla oficjeli rzędach siedzi Zenon Kliszko, obok niego dyr. Witold Balicki. Jest minister obrony narodowej marszałek Marian Spychalski, jest katolicki pisarz i działacz społeczny, członek Rady Państwa Jerzy Zawieyski. Sporo oficjalnych gości, krytycy teatralni.

Obrzęd dziadów. Chór Towarzystwa Śpiewaczego "Harfa" pod dyrekcją Jerzego Kołaczkowskiego i chór dziecięcy pod kierownictwem Tadeusza Miazgi śpiewają tekst Mickiewicza w tonacji pieśni cerkiewnych. Na widowni ogromne napięcie. Grający Guślarza Kazimierz Opaliński recytuje dedykację: "Świętej pamięci Janowi Sobolewskiemu, Cyprianowi Daszkiewiczowi, Feliksowi Kołakowskiemu spółuczniom, spółwięźniom, spółwygnańcom za miłość ku ojczyźnie prześladowanym, z tęsknoty ku ojczyźnie umarłym w Archangielu, na Moskwie, w Petersburgu, narodowej sprawy męczennikom, poświęca autor". Głos Opalińskiego łamie się ze wzruszenia w końcu aktor zaczyna płakać i nie jest w stanie skończyć tekstu.

Za kulisami razem z Opalińskim łka Holoubek. Ale w jednej chwili musi się opanować. Wychodzi na scenę. Wywołuje to huraganowe oklaski. Po opowiadaniu Sobolewskiego, podanym przez Tadeusza Borowskiego, Mała i Wielka Improwizacja. Wielka - po raz pierwszy w teatrze - w całości. Holoubek interpretuje ją genialnie. Widownia zamiera.

W przerwie Holoubek jest w garderobie sam. Pochyla się nad lustrem. Nagle inkasuje z tyłu kopniaka, tak silnego, że aż drętwieje. Odwraca się: - Tak dalej trzymać! - mówi Dejmek i wychodzi.

W drugim akcie, po egzorcyzmach i proroctwie ks. Piotra, rozeźlony Zenon Kliszko pyta dyr. Balickiego, dlaczego przedstawienie jest takie pobożne, po co ten ołtarz, po co ministranci. Balicki, świadom, że idzie też o jego skórę, wyjaśnia z zimną krwią, że to ludowa stylizacja, nieraz przez Dejmka praktykowana, a w "Dziadach" niezbędna.

Ale Kliszce nie idzie tylko o to. Na widowni zrywają się huraganowe brawa po kwestiach: "Wszak to już mija wiek/ Jak z Moskwy w Polskę nasyłają/ Samych łajdaków stek", "Jeśli kto władzę cierpi, nie mów, że jej słucha; / Bóg czasem daje władzę w ręce złego ducha" czy "Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi". Na dobitkę Józef Łotysz, grający Wysockiego, słowa te kieruje akurat w stronę fotela zajmowanego przez głównego ideologa partii.

Gdy teatr trzęsie się od oklasków, Kliszko jest już w szatni. Jeszcze tego wieczoru dzwoni do ministra kultury Lucjana Motyki z awanturą, że dopuścił do takiego skandalu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji