Artykuły

Hit i kit

"Krum" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego Teatru Rozmaitości w Warszawie i Narodowego Starego Teatru w Krakowie i "Doktor Haust" w reż. Magdaleny Piekorz w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Monika Powalisz w Wysokich Obcasach - dodatku do Gazety Wyborczej.

Monika Powalisz, dramaturg związana z grupą G8, reżyser, poleca sztukę "Krum" Hanocha Levina, w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w Teatrze Rozmaitości i Narodowym Teatrze Starym, a odradza "Doktora Hausta" Wojciecha Kuczoka, w reżyserii Magdaleny Piekorz w Teatrze Studio

HIT

"Krum" [na zdjęciu] nie jest dla wszystkich. A właściwie tylko dla tych, którzy od teatru oczekują jeszcze cienia refleksji, scen, które na długo zostają w pamięci, i ryzyka. Bo to przedstawienie jest ryzykowne. Od początku do końca. Tytułowy Krum (Poniedziałek) wraca do rodzinnego miasteczka, gdzie czas zatacza kolejne nudne koło. Otaczają go mieszkańcy tkwiący w rzeczywistości niczym ludzkie namorzyny: eksdziewczyna (Ostaszewska), jedyny przyjaciel (Klynstra), nieszczęśliwa matka (Celińska), wiecznie wstawiona znajoma (genialna Krzysztofik-Hajewska). To miejsce okazuje się dla Kruma swoistym purgatorium - punktem dojścia, w którym trzeba odpowiedzieć sobie jeszcze raz na podstawowe pytania: kim jestem teraz, do czego dążę, co mnie już nie cieszy, co mogę jeszcze zrobić, a czego już nigdy nie zrobię? My, widzowie, jesteśmy zakładnikami i biernymi obserwatorami tego nieśpiesznego dramatu uwięzionymi w scenograficznej pułapce pustawej sali kinowej. Warlikowski mówi, że jego przedstawienia są "realistycznymi baśniami". "Krum" jest baśnią psychodeliczną i przerysowaną - duszną, długą, świetnie zagraną, melancholijną, raz bardzo smutną, raz bardzo zabawną. Na tle mdłych dobranocek dla dorosłych, w które zamieniają się ostatnio stołeczne premiery, "Krum" jest zjawiskowy. Zdecydowanie z innej rzeczywistości teatralnej. Tej lepszej.

KIT

Znane filmowe trio (Piekorz, Żebrowski, Kuczok) tym razem w teatrze. Kuczok przeznaczył na ten szlachetny cel chyba swoje najlepsze opowiadanie ze zbioru "Widmokrąg" (ale co z tego, skoro nawet najlepsze opowiadanie nie jest jeszcze gotowym monodramem). Piekorz jeszcze raz postanowiła wyreżyserować Żebrowskiego, a Żebrowski dojrzał do tego, żeby samotnie królować na dużej scenie. Efekt? Aktor robi, co może, żeby zabawić publiczność - gra grubo, bez wdzięku, niemiłosiernie się zagrywa i od początku do końca jest nieprawdziwy. Miota się na dodatek w obrzydliwej scenografii, która przypomina skład skórzanych mebli z wyprzedaży (mają one udawać prywatny gabinet doktora Hausta). Ukoronowaniem lawiny bezguścia są kupne kostiumy oraz koszmarna maszyna ćwiczebna, która straszy z proscenium (użyta raz). Nie wiem też, na czym polegała reżyseria świateł w wydaniu Marcina Koszałki, bo jest ona raczej niedostrzegalna. "Doktor Haust" to smutny przykład komercji w czystej postaci - teatralny hamburger, w którym wszystko jest sztuczne i bez smaku, a z każdej szczeliny wypływa nadmiar majonezu i musztardy. W kinie hamburgery stały się już codziennością, ale w teatrze do tej pory były niestrawne. Szkoda, że znane filmowe trio postanowiło złamać monopol akurat w tej dziedzinie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji