Artykuły

Magia przeciw magii

Nazwisko: Michel de Ghelderode - działa jak hasło wywoławcze. Tajemniczy niegdyś dramatopisarz z Brukseli przestał już być postacią otoczoną nimbem zagadkowości. Wystarczy pójść na przedstawienie "Czerwonej magii" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, aby przekonać się, jak precyzyjnie i ze znajomością rzeczy potrafimy inscenizować Ghelderode'a. Mówię to bez ironii, Piotr Piaskowski - reżyser spektaklu - dał dowody, iż istotnie wie o co chodzi w dramaturgii autora "Szkoły błaznów".

Zaczyna Piaskowski od sugerowania publiczności, iż wchodząc na widownię wchodzi w krąg misterium. Miejscem misteriów bywały w średniowieczu kościoły - miejscem przedstawienia "Czerwonej magii" w Teatrze Dramatycznym jest - jeśli nie kościół, to w każdym razie kaplica. Za plecami publiczności, w kiszkowatej Sali Prób, odzywają się raz po raz organy; centrum łączącej się z widownią sceny przypomina ołtarz, w którym zamiast tabernakulum zionie czarny otwór. Reszta dekoracji to jakby - markujące jednocześnie wnętrze izby - skrzydła ołtarza. Hieronimus - główna postać sztuki - wyłania się z zapaloną świecą, jak z Kosmosu, z mrocznej głębi korytarza - tabernakulum. Zaczyna się obrzęd czarnej mszy i jednocześnie - misterium życia.

Od razu też można dostrzec, jak wiele uczyniono w tym przedstawieniu starań, by widz mógł odczuć atmosferę tak znamiennej dla teatru Ghelderode'a breuhelowskiej flamandzkości. W scenografii Jana Kosińskiego jest przede wszystkim coś z kolorytu, z barw późnego flamandzkiego malarstwa. Kostiumy czynią z pojawiających się na scenie postaci figury, które jakby zstąpiły wprost z płócien twórcy Radosnego pochodu ku szubienicy.

Misterium nie może naturalnie obejść się bez rytuału. W przedstawieniu Piaskowskiego przygotowaniem do praktyk rytualnych jest usytuowanie akcji widowiska w miejscu kojarzącym się z kościołem, zaś wprowadzeniem w atmosferę przeistoczenia, przemiany rzeczywistości - przywoływanie świata ujętego w ramy, konwencje sztuki renesansu. Te pierwsze kroki inscenizatora pociągają za sobą następne, decydujące już o zasadniczej wymowie i sensie spektaklu. Skoro znaleźliśmy się w Breugellandii Ghelderodea - pora postawić pytanie: co w tej krainie oznacza słowo magia: co magia oznacza w "Czerwonej magii"?

Magię kojarzymy z obrzędem. Związek skojarzeniowy jest oczywisty: każdy obrzęd ma charakter magiczny, bo - w odczuciu jego uczestników - przeistacza rzeczywistość. Magia przywołuje obrzęd, obrzęd - magię. W sztuce Ghelderode'a, magia to w pierwszym rzędzie - wdzierający się w każdą dziedzinę życia - kościelny rytuał. Ale dla ludzi tak zaktualizowana rzeczywistość jest bardzo niewygodna Breughel, Bosch, a także inni wielcy malarze, nawiązywali w swych dziełach do rygorów i form misterium, po to, aby pokazać jak rozsadza je napór życiowego konkretu, jak ujmowana w rytualne formy misterium rzeczywistość ludzkich przeżyć jest od formuł bogatsza i szeroką falą wylewa się poza nie. To samo czyni Ghelderode. Ukazuje w "Czerwonej magii", że aby dać wolny upust siłom natury, trzeba odrzucić rytualny gorset, lub tylko udawać, że się w nim pozostaje.

W przedstawieniu Piaskowskiego dysonanse między formami zachowań dyktowanych formułą religijnych nakazów i obrzędów a naturalnymi popędami postaci rysują się w sposób oczywisty. Maski świętości w interpretacji ról: Sybilli (Małgorzata Niemirska), Mnicha (Tadeusz Bartosik), Romulusa (Franciszek Pieczka), i wyzierające spod masek: chutliwosć, zachłanność na wszelkie dobra doczesne, żądza użycia - wszystko to funkcjonuje w przedstawieniu na zasadzie ostrego kontrastu. Ale jest jeszcze w sztuce Ghelderode'a i w tym przedstawieniu inny rodzaj magii.

Piaskowski postawił na scenie, a właściwie między scena a publicznością, jeszcze jeden ołtarz - kutą, świecącą metalicznym blaskiem, skrzynię. W tylnym planie sceny wciąż widzimy ołtarz z czarnym pustym otworem, ołtarz bez tabernakulum. Naprawdę jednak tabernakulum nie zniknęło. Jest nim owa skrzynia, w której hostię zastąpiły złote floreny.

Mówiłem: magia wymaga przeistaczającej rzeczywistość formuły. Jeśli przeistoczenie nie następuje, formuła i obrzęd stają się kajdanami. Można ów fakt rozumieć, dostrzegać, można nie zdawać sobie zeń sprawy i odrzucać rytuał intuicyjnie. Tak czynią w "Czerwonej magii", wyłaniający się z nakazów kościelnych: Mnich, Romulus, Sybilla. Jest jednak jeszcze przecież w sztuce postać Hieronimusa, inaczej nieco pojmującego świat i prawa rządzące rzeczywistością.

Hieronimus to skąpiec, ale skąpiec nietypowy. Sprzeczność między rytuałem kościelnym obiecującym przeistoczenie duchowe po śmierci, tłamszącym naturalne odruchy człowieka w życiu doczesnym, tkwi także w Romulusie. Realizuje się w nim jednak nie na zasadzie łagodnej ambiwalencji, lecz ostrego konfliktu. Wiesław Gołas gra Hieronimusa pełnego sił witalnych i tężyzny, lękającego się kar kościelnych, ale i zdolnego do czynu. Naturalnie jest w nim skąpstwo, jest jednak swoiste marzycielstwo. Skąpiec Ghelderode'a chciałby swój kryzys duchowy, wiążący się z kościelną sakralizacją życia, przezwyciężyć za pośrednictwem innej magii - magii złota.

Złoto... Zaraz na początku spektaklu Hieronim podchodzi do skrzyni, w której gromadzi skarby, zanurza w niej ręce i wspomniawszy, że posiada floreny z twarzami kobiet i mężczyzn, żeńskie i męskie, dodaje: "Niech złoto płodzi złoto". Tutaj wkraczamy w ów rytuał magii złota. Sceny z Kawalerem Armadorem (Wojciech Pokora) zdradzającym Hieronimusowi formułę pomnażania złota, rozgrywa Piaskowski łącząc je ze złotą skrzynią, jak z ołtarzem. Ale magia złota ma zapewnić Hieronimusowi potęgę. Choć upity i sponiewierany przez złodziejaszków, jakimi okazują się Sybilla, Romulus i Mnich, choć dręczony chuciami, Hieronimus Gołasa - w chwilach, gdy mówi o sile, jaką może mu dać złoto, o tym, że stanie się równy bogom, hojny i rozrzutny - przestaje być odrażający, staje się ludzki, a na pewno bardziej ludzki, niż wyprowadzająca go w pole zgraja opryszków. W finale spektaklu przemienia się w postać tragiczną. Magia pieniądza, jak każda inna, dając zamiast rzeczywistości - jej pozór - prowadzi go do klęski.

Konstrukcja przedstawienia "Czerwonej magii" w Teatrze Dramatycznym jest jasna, przejrzysta i nie brak w niej żadnego z "klasycznych" elementów teatru Ghelderode'a. A jednak ów logicznie wywiedziony z teorii teatru magicznego spektakl ma zasadniczą wadę. Jest przestylizowany. Stylizacją staje się w tym spektaklu wszystko. Forma stylizowanej maski obejmuje w nim nie tylko flamandzkie tło wydarzeń, nie tylko magiczne zabiegi i rytuały, lecz również wszystkie przeżycia bohaterów. Orgiastyczna emocjonalność ghelderodowskich postaci przeradza się w teatralne udawanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji