Artykuły

Powrót mima

Scena jest pusta, jeśli nie liczyć czerwonej płachty, która przecina pionowo powietrze. Przed nią na deskach krąży mała, nakręcana zabawka: na rowerze zawzięcie pedałuje kaczka. Nagle kurtyna wznosi się, odsłaniając postać zabiedzonego urzędnika carskiego w kusym paltociku. To Popryszczyn, bohater "Pamiętnika wariata" Gogola. Patrzy wystraszonym wzrokiem na publiczność, jakby zobaczył diabła. Przez chwilę mam wrażenie, jakbym siedział nie w teatrze Na Woli, ale w offowym berlińskim Theater Am Ufer, który mieści się na ostatnim piętrze starej kamienicy na Kreuzbergu. Z zakamarków sceny wychodzą aktorzy o pobielonych twarzach, poruszają się dziwnym zautomatyzowanym krokiem, zupełnie jak w przedstawieniach Andrzeja Worona, polskiego scenografa i reżysera od lat pracującego w Niemczech. Ale to nie Woron, lecz jego choreograf i aktor Dzidek Starczynowski jest autorem tego przedstawienia.

To wybitna postać niezależnego teatru po obu stronach Odry. Niegdyś mim Henryka Tomaszewskiego, potem twórca Warszawskiego Teatru Pantomimy, kilkanaście ostatnich lat pracował w Berlinie - samodzielnie i w Teatrze Kreatur Andrzeja Worona. Ostatnio widziałem go w "Sanatorium pod klepsydrą", gdzie zagrał Brunona. Choć nie było to najlepsze przedstawienie, wyraziste aktorstwo Starczynowskiego przebijało się na drugą stronę rampy przez cytaty z Kantora i scenograficzne sztuczki. "Pamiętnik wariata" jest wielkim powrotem mima na polską scenę. Starczynowski skrzyknął grupę aktorów z Lublina, Warszawy i Trójmiasta i wystawił z nimi adaptację Gogola pod szyldem Teatru 43 Kwietnia. Wykorzystując techniki pantomimy, stworzył wokół Popryszczyna świat jego manii z trzymetrowym generałem w szynelu (Joachim Lamża) i szczekającymi przechodniami. Urzędnika, któremu wydaje się, że jest królem Hiszpanii, gra Andrzej Pieczyński, świetny aktor z Wybrzeża. Krok po kroku wchodzi ze swoim bohaterem w kolejne kręgi obłędu, aż do kulminacyjnego momentu samobójstwa, kiedy nieoczekiwanie zrzuca maskę wariata. Staje się cierpiącym, chorym, samotnym człowiekiem, którego odrzucił świat. Na widowni zapada wtedy taka cisza, że boję się przerwać ją oddechem.

Takich spektakli jak "Pamiętnik wariata" brakuje na warszawskich scenach i w ogóle w polskim teatrze. Nikt chyba nie umie mieszać gatunków z taką swobodą jak czyni to Starczynowski, łączyć pantomimę z teatrem tańca i dramatem. Zarazem nie jest to pusta forma: wypełnia ją dramat człowieka, który nie wytrzymał ciśnienia świata. Nie wiem, jakie są następne plany Dzidka Starczynowskiego, ale mam nadzieję, że 43 Kwietnia nie jest ostatnią datą w jego polskim kalendarzu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji