Artykuły

Wstrząsające przeżycie teatralne

"Samotność pól bawełnianych" w reż. Radosława Rychcika z Teatru im. Żeromskiego w Kielcach na Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Scenicznych PuSh w Vancouver (Kanada). Dla e-teatru pisze Bogumił Pacak-Gamalski.

"Samotność pól bawełnianych" Bernarda-Marie Koltesa nie jest dramatem łatwym. Powiem więcej, jest dramatem nie w pełni odczytywalnym przez większość krytyków krajowych, a więc z dużą dozą prawdopodobieństwa przez dość sporą część publiczności. Z tym większym zainteresowaniem oglądałem młodych aktorów i muzyków z teatru kieleckiego grających sztukę Koltesa na scenach vankuwerskiego Festiwalu Teatralnego PuSh.

Szokujące? Intrygujące? Może. Jeśli tak, to znaczy, że autor, reżyser i aktorzy zrobili to, co jest największym wyzwaniem teatru: rozpoczęli dyskurs z widzem, zmusili do zastanowienia się, może do konfrontacji własnych opinii i widzenia świata z opiniami innych, z widzeniem z innej perspektywy.

Technicznie, przez reżyserię i grę aktorską, spektakl był majstersztykiem. Wojciech Niemczyk i Tomasz Nosiński pokazali, co oznacza dobrze opanowany warsztat aktorski. Sztuka nie jest łatwa do prezentacji, pozornie prosta inscenizacyjnie jednoaktówka pełna jest, w wersji Radosława Rychcika, pułapek dekonstrukcyjnych, które mogą wprowadzić zamieszanie i arytmię dialogu monologów protagonistów dramatu. Celowo używam zestawienia osobnych form przekazu scenicznego, gdyż kwestie wypowiadane przez bohaterów mają format monologów, nie istnieje konstrukcja bezpośredniego dialogu, kontaktu. Mamy do czynienia z monologami dwóch osobnych światów, dwóch solitudes szukających połączenia, kontaktu, ale na zawsze oddzielnych, osobnych.

Podkład muzyczny nie miał nic wspólnego z tradycyjnym rozumieniem muzyki w teatrze, który nie jest teatrem muzycznym per se. To tak, jakby sceny z "Tramwaju zwanego Pożądaniem" Tennesse Williamsa odbywały się na autentycznym przystanku tramwajowym - z łoskotem kół, hukiem wagonów tramwajowych i hałasem wsiadających i wysiadających. W tej inscenizacji "Samotności..." scena jest autentycznym klubem dyskoteki techno lat 70-tych (świetna gra muzyczna i sceniczna zespołu Natural Born Chillers - nie, nie killers, LOL), z efektami dymu, świateł. A na dyskotece (dla tych z nas, którzy tamte dysko pamiętają) muzyka nie płynie kojąco wokół nas - muzyka obezwładnia, wdziera się w każdy centymetr skóry, każdą tkankę nerwową. Ruchy, taniec aktorów na scenie to kolejny symbol pantomimy samotności w grze świateł i muzyki dysko. Na dyskotece życia nie ma par, są osobni, samotni tancerze.

Porównanie do słynnej sztuki Tennessee Williamsa nie jest porównaniem użytym przeze mnie przypadkowo. Blanche z "Tramwaju..." opanowana jest przez całe życie pożądaniem, pożądaniem omal zwierzęcym. Naturalnie jest za tym skryta tęsknota do miłości, do trwałości - ale jest to tęsknota, która nie ma szansy na realizację nie przez splot sił kosmicznych lub społecznych. Szansy nie daje sobie sama Blanche. Spełnienie byłoby śmiercią jej tęsknoty - pożądanie pozostaje jedynym środkiem na życie w nadziei, na sens trwania.

Otóż "Samotność pól bawełnianych" nie jest jedynie opisem marzenia o miłości trwałej, o spotkaniu tego KOGOŚ. Nie jest to też sztuka moralizatorska, nie ocenia. Tematem zasadniczym Koltesa jest właśnie pożądanie, samotność człowieka w tłumie, ale i samotność niemożliwa do pokonania nawet we dwoje. Nie bez kozery też ciągłe porównania naszych pasji do pasji bestii, zwierzęcia. Pożądanie jest nie tylko tęsknotą do miłości autentycznej. Jest przede wszystkim atawistycznym zewem zmysłów, zewem, który przez wieki był kulturowo wtłaczany w moralne otoczki tego, co zwykło się nazywać przyzwoitym, adekwatnym społecznie. I stąd rozbicie, dylemat. Z jednej strony pożądanie zmysłowe, z drugiej pożądanie kulturowe, wysublimowane. Szukanie jego, bo może tym razem to będzie ON. Ale samo szukanie staje się po jakimś czasie środkiem, owym tramwajem, który nas ma do celu zawieźć. Tyle, że już po dojechaniu okazuje się, że celem była nie stacja końcowa, a podróż. Tak, jak polowanie często bywa ważniejsze niż odstrzał. Warto sięgnąć po biografię Koltesa, by sobie uzmysłowić kontekst sztuki. Nie w celu nałożenia "kagańców interpretacyjnych" ale by móc dostrzec każdą warstwę ikonograficzną tej "cebuli", jaką jest każde dobre dzieło literackie.

Dealer-Handlarz błaga by Klient nie twierdził, że szukanego towaru nie może u niego znaleźć. On ma ten towar, ma nawet ten, którego nie ma. Oby tylko targ nie urwał się przedwcześnie. Chcesz miłości - mam; chcesz przygody - mam; chcesz być silny, władczy - będziesz; pokorny, poddany - będziesz. Jak na jarmarku w Casablance. Nie kupuj bez targu. Targ daje możliwość wyobrażenia sobie co chcesz, targ jest realizacja pożądania - nie towar. Sztuką targu jest jednocześnie wmówienie klientowi, że Klientem jest. Że chce kupić, że nie wszedł do kramu przypadkiem, przez pomyłkę. Klient zaś jest twierdzą, która nie chce się poddać. Wszak zdradzenie się, że towar jest atrakcyjny, pożądany jest występkiem kryminalnym w procesie targowania.

Tomasz Nosiński jest genialny w tym tragicznym qui pro quo i chciałaby i nie może, w tym ibsenowskim omal tańcu taranteli - wie, że kupi i wie, że ulegając pożądaniu straci marzenie. Ale z kramu wyjść nie może. Więc tańczy tarantelę dyskotekową, udaje obojętnego, oburzonego nawet. Wojciech Niemczyk w niczym partnerowi scenicznemu nie ustępuje, jego pozorna agresywna obojętność, władcza służalczość osiąga apogeum w scenie szlochu zamienionego w dziecięce zanoszenie się od płaczu. Czy szczere? Czy to jeszcze gra handlarza, ostatni zrozpaczony akt dobicia targu? Czy też rozbudzone podnieceniem targowania autentyczne pożądanie - i te zwierzęce i te wysublimowane tęsknotą do miłości?

Najbardziej wstrząsającą sceną "Samotności..." jest scena obnażania się Klienta. Po pierwszym szoku widz nie może nie zauważyć potężnej symboliki zdarzenia: obnażając się powoli, z pewna rezygnacją wypełnioną nadzieją, Klient obnaża nagle coś, co jest najgorszą kartą targu - obnaża swoją duszę. Nie jest to scena erotyczna gwałtownych rozbieranek. To scena do głębi smutna, a jednocześnie piękna - oto jestem bezbronny. Możesz mnie wziąć lub odrzucić. Ocalić lub zniszczyć. Czy Nosiński, jako Klient świadomie rezygnuje z polowania, zdaje się na los, który tym razem może okazać się wspaniałomyślny? Znajdzie przyjaciela, kochanka, partnera? Czy też poddaje się po prostu pożądaniu ciemnej ulicy bez elektryczności i legalności? Wyjdzie z kramu z lampką oliwną, która jak zawsze okaże się tylko lampką oliwną czy tam razem uda mu się "kupić" magiczną lampką Aladyna?

Interpretacja pozostaje we mnie, widzu. I jest to interpretacja doświadczenia osobistego i doświadczenia zbiorowego, kulturowego. Znajomości świata i człowieka. Co prawda sam epilog z nerwowym, lękliwym dotknięciem, pocałunkiem, z zapowiedzią czułości i zrozumienia (scena okrycia nagiego Klienta) sugerować może Eurekę. Nie wiemy - wszak na zakończenie sztukę zamykają oddzielnie stojące, osobne sylwetki uczestników targu. Myśliwego i zwierzyny. Tylko, kto na kogo poluje?

Tomaszowi Nosińskiemu i Wojciechowi Niemczykowi, grupie Natural Born Chillers oraz naturalnie reżyserowi Radosławowi Rychcikowi dziękuję za wstrząsające przeżycie teatralne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji