Przy drzwiach zamkniętych
Przed Macareną w Sevilli, tą piękną Matką Boską przebieraną w suknie z pereł i złotogłowiu, modlił się torreador; w bocznych nawach kapiącego przepychem kościoła siedziały, jak sępy, stare kobiety. Dużo starych kobiet w surowej czerni. Torreador modlił się o śmierć byka; o co mogły się modlić wdowy po rewolucji? Torreador rzeczywiście zabił byka szczęśliwie - widziałam tę rzeźnię w słońcu: byk umierał w przepychu kap pikadorów, banderillas powiewających wstążkami, cekinów, poblasków zachodzącego słońca; zgoniony, zdyszany, zlany krwią oddał mocz na środku areny, sam w tej precyzyjnej machinie gestów, tańca, rytuału. Śmierć dokonywała się powoli, z sadyzmem, w bajecznie kolorowym teatrze okrucieństwa; syczały kamery turystów, farmer z Texasu wymiotował, a stare kobiety, nieruchome, czekały kamiennie na śmierć następną. I tak sześć razy ta śmierć się powtarzała, sześć razy piasek areny zagrabiano po walce, następną ofiarę parzyło andaluzyjskie słońce, kaleczyły banderillas i wstążki powiewały z ciemnego grzbietu. Potem słońce zaszło, torreador szedł dziękować Macarenie, w nawach bocznych wielkiego kościoła stare kobiety w czerni znowu tu tkwiły. A w chwilę później, w małej tasce, lśniącej niklem bistr europejskich i pachnącej kawą z ciastkiem smażonym na oleju, siedziały już wokół długiego kontuaru pod ścianą, maczały ciastko w kawie i patrzyły w milczeniu na plac z chmarą białych gołębi z wielką palmą pośrodku.
Opuszczałam Sevillę w ostatnia niedzielę corridy, do której powzięłam wstręt nieprzeparty i uwoziłam z sobą te sześć śmierci sadystycznych oraz kamienne oczy starych kobiet w czerni, które na śmierć nauczyły się patrzeć obojętnie, niczym dodatkowy bagaż.
I oto po paru latach ten widok znowu wypłynął za sprawą poety hiszpańskiego i teatru rzeszowskiego ma maciopkiej arenie Małej Sceny rozegrał się "Dom Bernardy Alba" Federico Garcii Lorki niczym wściekła corrida, tyle że z umierającymi dziewczętami. Historia tej corridy o dziewczętach podstarzałych, których śmierć psychiczna dokonuje się w majestacie macierzyńskiej obojętności, została napisana tuż przed śmiercią poety - rewolucjonisty: w tamtym strasznym roku 1936 jeszcze się Lorka zastanawiał, czy nie przydać dramatowi mężczyzny. Nie przydał - nie chciał, czy nie zdążył sztuka została hiszpańskim domem kobiet, w którym andaluzyjski obyczaj produkuje kamienne kaleki. Kto widział dziś stare kobiety w czerni w tascach Andaluzji!, którym wyrżnięto mężczyzn w tamtym 1936 roku, wie, że opuściły już duszne domy Albów, ale że owo opuszczanie domów z pozapuszczanymi żaluzjami - to był drugi nurt rewolucji, to były poszczególne wojny domowe rozgrywane w słonecznych patiach i ponurych sypialniach; etapem przejściowym do wolności kobiet stawało się wdowieństwo albo staropanieństwo. Ofiary tego pierwszego dożywają dni swoich w maleńkich tascach, maczając olejowe ciastka w pachnącej kawie, ofiary drugiego - w sevillskim kościele przebierają Macarenę, lalkę pięknej Matki Boskiej Nadziei, która mimo pereł i złotogłowiu na sukience płacze szklanymi łzami.
"Dom Bernardy Alba" - dramat pełen poezji i okrucieństwa można oglądać dziś na scenie jako studium tyranii albo studium obyczaju, albo wreszcie jako sztukę psychologiczną. Myślę, że ten ostatni punkt widzenia byłby zresztą najmniej interesujący dla widza. I pamiętał o tym Stanisław Wieszczycki - reżyser spektaklu, koncentrując się głównie na jego walorach poetyckich i procesie dojrzewania zła.
Na Małej Scenie - otwartej arenie bez czwartej ściany - zbudował Wieszczycki niewidoczne zamknięcie i to widzowie je właśnie stanowią. W tej niewielkiej pustce, ascetycznej w rekwizyty, najważniejszy więc staje się człowiek, jego wnętrze, jego powolne otwieranie się, wyzbywanie kompleksów: czytamy te kobiety jak książkę, strona po stronie, chwila po chwili coraz lepiej ją poznajemy: gdy weszły tu wszystkie już - muszą konsekwentnie pozwolić widzowi na wtargnięcie do środka ludzkiej istoty. Spektakl jest kameralny, jak w teatrze królewskim dzieje się twarzą w twarz; szczerość aktorki jest warunkiem sukcesu. Tu się nie gra - tu się jest Martirio, Bernardą, Magdaleną. I dlatego razi każdy zgrzyt, kiedy aktorstwo wymyka się spod kontroli reżysera, staje, się nazbyt ekspansywne (scena z relacji o śmierci noworodka, czy samobójstwa Magdaleny): dochodzi do głosu prawdziwa poezja, gdy ono ściszone, kameralne, gdy zbudowane skromnością środków ekspresji (piękna scena haftowania prześcieradeł).
"Dom Bernardy Alba" gra się w teatrach dla kobiet, dla całej gamy aktorskich emplois, nader zróżnicowanych. Może nie w
przedstawieniu, niemniej jednak było ono aktorsko solidne, a o paru rolach nawet chciałoby się powiedzieć wiele dobrego.
Przede wszystkim o świetnej kreacji Bernardy Alba Elwiry Turskiej, która dała postać odrażającą, budując swoistą kwintesencję kamiennej tyranii, przewrotności, zła. Taka Bernarda mogła rzeczywiście zdominować otoczenie, zastraszyć.
Na zasadzie atynomii przeciwstawiła jej swoją Poncję Irena Chudzikówna, która broniła postaci starej totumfackiej rozwagą, momentami ciepłego współczucia dla dziewcząt.
Z pięciu córek Bernardy - nieodrodną była Martirio Ireny Krawczyk, patologiczna w swojej zazdrości kaleka, zagrana może nazbyt naturalistycznie: w kontekście z nadmierną ekspresją Ireny Krawczyk tym bardziej wyraziste stawało się zrezygnowanie li tylko, które grały Anna Kujałowicz, Maria Góral i Grażyna Juchniewicz. Natomiast momenty ślicznej egzaltacji młodzieńczej demonstrowała Ewa Częczek jako Adela, jedyna buntownica w tym klanie starych panien.
Szaloną babkę zagrała Danuta Snarska, była nadrealną zjawą, nieco rażącą dla mnie swoim surrealistycznym wyobcowaniem z surowej prostoty przedstawienia. W jej nadnaturalności przepadło gdzieś piękne przesłanie Lorki, że marzenia o słonecznej miłości prowadzić muszą do szaleństwa, gdy dom jest tak obwarowany zakłamaniem, obyczajową pychą, wzajemną podejrzliwością.
W sumie jednak oglądnęłam przedstawienie, w którym poezja Lorki pozwoliła zbudować specyficzną atmosferę zaduchu obyczajowego, namiętności powściąganych, klimatu osaczenia; przedstawienie smaczne w swojej skromności, bardzo kameralne, pięknie przylegające do wymiarów małej sceny, które podpowiedziały z góry, że dobrze tu będzie skupić się na swoistej wiwisekcji patologicznej wprost samotności kobiet więdnących w domu Bernardy Alby.