Podróż sentymentalna
Twórcy najnowszego spektaklu w teatrze Komedia "Królewna Śnieżka i krasnoludki" wybrali się w podróż sentymentalną do krainy własnego dzieciństwa. Spróbowali przywołać na teatralnej scenie bohaterów i atmosferę klasycznej disneyowskiej kreskówki z 1938 roku, której melodii po dziś dzień nuci kilka pokoleń niegdysiejszych dzieci.
Świadomi niebezpieczeństw takiej podróży, Krzysztof Kolberger i Jacek Bromski zaprosili do udziału w niej grono doświadczonych wykonawców, by mogli stawić czoło swoim animowanym pierwowzorom.
Stare disneyowskie melodie z tekstami Mariana Hemara i utrzymane w podobnym stylu kompozycje Zbigniewa Wodeckiego do łez rozczuliły starszą część publiczności i rozbawiły młodszą. I one właśnie stały się - zgodnie z intencją inscenizatorów - głównymi bohaterami spektaklu.
Owacyjnie przyjmowano "Serce mam tylko jedno" w lirycznej interpretacji Zbigniewa Wodeckiego jako Królewicza i Denisy Geislerowej jako Śnieżki (w pierwszej obsadzie Joanna Trzepiecińska). Nie mniej gorąco witano przysłowiowe "Hej-ho, hej-ho, do pracy by się szło" w brawurowym wykonaniu chóru krasnali, z którego wybijały się bynajmniej nie lilipucie głosy Maryli Rodowicz, Krystyny Tkacz i Danuty Rinn.
Te klasyczne szlagiery śpiewane bez playbacku, z towarzyszeniem żywej muzyki nabrały nowej mocy. Nic więc dziwnego, że stłoczona po przedstawieniu w ciasnej szatni publiczność długo jeszcze podśpiewywała "Piosenkę znam tylko jedną".
W spektaklu Kolberga i Bromskiego żywioł piosenki rzeczywiście okazał się niezwykle silny. Silniejszy nawet od bajki, rozsadzając jej strukturę dramaturgiczną i przemieszczając punkty kulminacji. Paradoksalnie bowiem, piosenka o domowych porządkach jest tu ważniejsza od pierwszego spotkania krasnoludków ze Śnieżką, zaś w finale publiczność czeka nie na magiczny pocałunek królewicza, lecz na jego... liryczny song. Wszystko to sprawia, że przedstawienie ma raczej charakter inscenizowanego koncertu i rozpada się na wiele bardziej lub mniej efektownych etiud.
Są więc wysmakowane sceny z zaczarowanym zwierciadłem, zrealizowane przy użyciu środków filmowych, gdzie sugestywny duch lustra przybiera postać Jana Kobuszewskiego, zaś majestatyczna zła królowa Anny Romantowskiej na oczach widzów zmienia się w starą żebraczkę.
Są pełne choreograficznej fantazji Emila Wesołowskiego taneczne etiudy roju ptaków, w wykonaniu młodziutkiego zespołu baletowego. Są miniscenki humorystyczne, jak te z udziałem Mędrka Aliny Janowskiej czy Kruka Mariusza Czajki. Są wreszcie solowe popisy gwiazd, jak kołysanka Gburka Maryli Rodowicz czy piosenka Nieśmiałka Krystyny Tkacz.
Czuje się w tych scenach rękę Krzysztofa Kolbergera po doświadczeniach "Krakowiaków i górali" i Jacka Bromskiego po filmowej "Alicji". A jednak żal pięknej bajki opowiedzianej jakby nazbyt pobieżnie i wtłoczonej w sztywny disneyowski gorset. No cóż, podróże sentymentalne bywają niekiedy niebezpieczne.