Artykuły

Kunszt prostoty

Kilkadziesiąt, a może kilkaset razy obchodzić będzie w tym przedstawieniu swój jubileusz 60-lecia pracy scenicznej Kazimierz Opaliński. Wielki mistrz kunsztu prostoty. Określenie to jest, zapożyczeniem; tak Kazimierza Opalińskiego nazwano (jakże trafnie!) w jednej z gratulacyjnych, hołdowniczych depeszy w dniu, w którym jego jubileusz kwitowano nie tylko oklaskami.

Jubilat zjawia się dopiero pod sam koniec spektaklu zatytułowanego "Trzy po trzy". Czekamy na ten moment, a później delektujemy się nim! Opaliński występuje w jednym zaledwie fragmencie "Zemsty", w sławnej scenie pisania listu. Gra Dyndalskiego. Cieszy się sytuacją, bawi słowem, wie i rozumie, że słowo to nie może trafić w próżnię, że ma wywołać śmiech na widowni. Opaliński uzyskuje to niesłychanie łatwo: ma wielkie poczucie humoru, bawi nas i bawi się razem z nami. Bez wysiłku, ze świadomością, że liczą się tu nie tylko tony, ale i półtony, że każda intonacja, zawieszenie głosu, uniesienie pióra - ma być zabawne!

Pojawienie się jubilata na scenie Teatru Narodowego w fredrowskim widowisku wywołuje nastrój ożywienia; po raz pierwszy śmiejemy się serdecznie i prawdziwie. Można sądzić, że takie było programowe założenie. "Trzy po trzy" utkane jest bowiem z mniej znanych (lub zgoła nieznanych) fragmentów przeróżnych utworów Aleksandra Fredry i ma mieć chyba przede wszystkim walory poznawcze.

Można by z powodzeniem opatrzeć to widowisko tytułem: "Fredro, jakiego nie znamy" lub - "Nowe oblicze hrabiego Fredry". Bardziej dostojne, myślicielskie, zasępione. Sylwetka człowieka, któremu nie figle w głowie, a wielkie problemy. Hrabiego-patrioty. Urzeczonego Napoleonem, zasmuconego dziejami własnej Ojczyzny. Wrażliwca, któremu każde niepowodzenie, także osobiste, odbierało chęć pisania.

"Ciężko było wówczas pisać, cóż dopiero komedie" - przypomina Boy. Pan Fredro te komedie jednak pisywał i chociaż mu piekielnie dopiekała krytyka - jest przez nas właśnie za te komedie wysoko ceniony.

ADAM HANUSZKIEWICZ przyzwyczaił nas do tego, że zmienia często szlaki swych artystycznych poszukiwań, że odchodzi od usankcjonowanych powodzeniem scenicznych formuł, czy może - schematów. Zadziwił nas "Beniowskim" i "Norwidem" - dramaturgiczną konstrukcją tych widowisk: opowieść o Fredrze jest już inna. Otwarta - bez ram, bez point, swobodna, bardziej opowiadająca, z jedną, końcowa klamrą. Dla, czy może dzięki - Kazimierzowi Opalińskiemu.

Teatr nie jest szkółką, lecz uniwersytetem - zwykł mawiać Hanuszkiewicz i każe nam, widzom uzupełnić wszelkie braki z przedmiotu: Fredro. Przyda się to zapewne. Na scenie mamy zresztą dobrego, ba, znakomitego mecenasa wszechnauk fredrowskich - jest nim Andrzej Łapicki. Gra, a właściwie przedstawia Majora (Fredrę!) - z elegancją, dystynkcją godną hrabiowskiego urodzenia. Wspaniale operuje słowem, umie zaczarować nas na tyle, że słuchamy pilnie, z zazdrością nawet. Któż nie zazdrości bliźnim wdzięku i pięknej polszczyzny?

Na scenie przy Łapickim pojawia się cała plejada najpiękniejszych aktorek Teatru Narodowego: jego partnerami są wybitni aktorzy tej sceny. Któż nie występuje w tym "Trzy po trzy"? Jest Adam Hanuszkiewicz, jest Daniel Olbrychski, Gustaw Lutkiewicz i Wojciech Siemion. Są także: Kazimierz Wichniarz i Aleksander Dzwonkowski. Przemyka w roli Napoleona Krzysztof Wieczorek.

W tle usadowił się Andrzej Kurylewicz ze swoim zespołem, zaznacza swą obecność Marian Kołodziej, który ku czci Fredry, a także zapewne Jubilata, wzniósł na scenie wielkie drzewo. Mamy mieć świadomość z czegośmy wyrośli, jakie były dzieje naszego zbrojnego oręża, czym w naszej świadomości zaznaczać się winien dorobek wielkich ludzi pióra. Fredry także.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji