Artykuły

Na upały - hrabia Fredro

JAK TO DOBRZE, że mamy Fredrę! Ten polski Molier, Goldoni, Musset, czy jak go jeszcze tam określa krytyka zawsze skora do imponujących porównań, w każdej potrzebie jest gotów wesprzeć nasz teatr. Potrzeba zabawnej, lekkiej komedii wywołującej śmiech na widowni? Fredro się kłania. Potrzeba sztuki kasowej, która załata dziury w teatralnym budżecie i przyciągnie publiczność? Fredro i tu nie zawiedzie. Sprawdzony po wielokroć, bezkonkurencyjny bo to jedyny prawdziwy komediopisarz jakiego mamy. Jego komedie choć mają ponad sto lat, nieustannie stanowią żelazną pozycję repertuarową naszych teatrów. Nigdy nie grywano go tyle co po wojnie, a prawdziwy renesans przeżył w latach 1946-55. Ileż "Zemst" przewinęło się przez nasze sceny. Ileż "Ślubów panieńskich", "Dam i huzarów". Mimo to coraz to jakiś teatr wystrzela z nową fredrowską premierą. W samej Warszawie idą aktualnie trzy spektakle Fredry, a w kraju kilka. Nawet stosunkowo młodziutki teatr telewizji pokochał Fredrę i dał parę premier. Tak często grywa się tylko Szekspira a ostatnio może Różewicza. Ta bezustanna obecność Fredry na scenie trochę nuży i trąci myszką. Sto parę lat w komediopisarstwie to dużo, zmieniają się problemy, zmienia się poczucie humoru publiczności, której nie bawią już perypetie komediowych bohaterów Fredry. Tym bardziej że z bogatego dorobku hrabiego - a jest tego sporo: 35 komedii - teatry grywają na okrągło zaledwie parę. Krytyka ma też do Fredry stosunek pobłażliwy i niezdecydowany. Począwszy od obrachunków fredrowskich Boya, stara się wciąż weryfikować o nim opinie, pokazać nową twarz poety. Nie bardzo się to udaje, bo trudno jest "zsadzić Fredrę z kawaleryjskiego siodła i wyprowadzić z ganku ziemiańskiego dworku".

Że Fredro i na kanikułę się nada wymyślił Adam Hanuszkiewicz dając niedawno premierę zabawnego montażu raczej niepopularnych i mniej znanych tekstów Fredry. I nie omylił się. Sama widziałam jak po spektaklu dwoje młodych ludzi odbierało z szatni plażowy ekwipunek. Można i tak: prosto z basenu do Narodowego. Tym bardziej, że demokratyczny savoir vivre dawno zniósł obowiązek garnituru i wieczorowej toalety w teatrze. A na scenie dobra zabawa: zgrabnie opowiadane dykteryjki, pląsy, wdzięczne śpiewy nie absorbujące zbytnio rozleniwionego upałem umysłu. Zabawa oczywiście udana, skoro wodzirejem jest Andrzej Łapicki, który jako hrabia Fredro z niewymuszoną elegancją lekko prowadzi spektakl. Naprawdę zabawny jest ten melanż fredrowskich tekstów grany niczym wodewil, z porozumiewawczym przymrużeniem oka, z tańcami i śpiewami muzyki Kurylewicza. Są tu zalecanki, frywolne opowiastki, hojnie rozrzucony dowcip i ironia, odrobina satyry, podstępne intrygi miłosne - wszystko podane z dużą kulturą i wyrafinowanym smakiem. Ze sceny padają słowa zachęty: "no, bawmy się no, śmiejmy się", a publiczności nie trzeba tego powtarzać dwa razy: bawi się doskonale, nuci z aktorami piosenki Kurylewicz, a na koniec dziękuje aktorom rzęsistymi brawami. Jest to doskonała i wystarczająca porcja Fredry na tegoroczne upalnie zapowiadające się lato.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji