Artykuły

Narty Ojca Świętego

Po Warszawie krąży nieoficjalna wiadomość o tym, że dyrekcja Teatru Narodowego zamierza w związku z żałobą po Janie Pawle II zdjąć z afisza sztukę Jerzego Pilcha "Narty Ojca Świętego" w reżyserii Piotra Cieplaka. Jedni mówią, że do końca sezonu, inni, że tytuł w ogóle zniknie z repertuaru - pisze Roman Pawłowski w felietonie "Kocham teatr" w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Jeśli te pogłoski się potwierdzą, byłby to niewybaczalny błąd wynikający albo z przesadnej ostrożności, albo z niezrozumienia, czym jest sztuka Pilcha. Otóż trzeba przypomnieć, że "Narty Ojca Świętego" [na zdjęciu scena ze spektaklu] to jedyny na stołecznych scenach utwór, w którym przywoływana jest osoba Jana Pawła II. Jest to niezwykle trafny portret polskiego katolicyzmu, dla którego Papież był przez ostatnie ćwierćwiecze postacią centralną. Pilch opowiada o tym, jak wiadomość o rzekomej tajnej pielgrzymce Ojca Świętego do Granatowych Gór odmienia życie mieszkańców tego prowincjonalnego miasteczka. Nie wiemy do końca, czy informacja o przyjeździe Papieża jest prawdziwa, czy może jest wymysłem przebiegłego proboszcza miejscowej parafii księdza Kubały, który chciałby za pomocą Ojca Świętego podbudować etycznie siebie i swoich parafian. Widzimy jednak pozytywny wpływ, jaki na bohaterów wywiera wiadomość o Dostojnym Gościu, który ma podobno osiąść w Granatowych Górach na stałe.

Dzisiaj sztuka Pilcha nabiera nowej aktualności, mówi bowiem o tej samej przemianie, której liczne sygnały obserwujemy w ostatnich dniach. Pokazuje, co się dzieje z ludźmi, kiedy zaczynają na serio myśleć o obecności Papieża w swoim życiu. I to pod jego nieobecność, bo Jan Paweł II na scenie Teatru Narodowego w końcu się nie zjawia, podobnie jak nie ma go już w oknie na Franciszkańskiej 3. Przypomnę tylko dwa cytaty, które po 2 kwietnia 2005 roku nabrały nowego sensu: "Ojciec Święty nie umrze nigdy. W każdym razie nie dla nas. Dla nas nie umrze nigdy i na zawsze pozostanie pomiędzy nami" - mówi w jednej ze scen ksiądz Kubala (Janusz Gajos). A w innej scenie profesor Chmielowski, nauczyciel i badacz papieskich encyklik (w tej roli występuje Władysław Kowalski), wygłasza przejmujący, pełen uniesienia opis pontyfikatu Jana Pawła II w konwencji sprawozdania z meczu piłkarskiego, który kończy jakże znamiennymi słowami wyrażającymi dzisiejsze poczucie lęku i osamotnienia: "Jakby przyjechał, tobyśmy mu po staremu pośpiewali Góralu, czy ci nie żal? albo poskandowali Zostań z nami! Zostań z nami! . Ale on już nie przyjedzie. Nigdy. Komu teraz będziemy kibicować? Komu teraz kibicujemy? Sami sobie?".

Dzisiaj, kiedy słowa te nabrały szczególnego znaczenia, zdjęcie z afisza "Nart Ojca Świętego" byłoby niepowetowaną stratą dla teatru, publiczności i wykonawców. Byłoby zaprzeczeniem misji teatru, który prowadzi z publicznością dialog o najważniejszych dla Polaków sprawach, a nie ma dzisiaj sprawy ważniejszej. A że to komedia? Że ludzie się śmieją z przywar i śmiesznostek granatowogórzan? A co to, Papież się nie śmiał? Nie miał poczucia humoru? Telewizja nie pokazuje sto razy na dobę Ojca Świętego, który żartuje z papieża-łupieża i zaśmiewa się serdecznie z występu klownów? Nie przypomina, jak się śmiały z nim tysiące wiernych? Dzisiaj mądry śmiech jest nam potrzebny jak nigdy, abyśmy nie wpadli w pułapkę fałszywego patosu. Wierzę, że docenią to kierownicy narodowej sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji