Artykuły

Franciszek Schubert i Sławomir Mrożek

"Upadek orlego gniazda" - całoroczny festiwal opowiadań Mrożkowskich w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Po pół godzinie, może po czterdziestu minutach, skończyły się wszystkie słowa opowiadania Sławomira Mrożka "Upadek orlego gniazda", lecz nie skończyła się dwuznaczność, to niepokojąco lekkie pomieszanie groteski z ciemnością.

Tomasz Augustynowicz wygłosił ostatnie frazy: "Opuszczone przez wszystkich Orle Gniazdo chyli się ku ruinie. Wiatr gwiżdże po pustych komnatach. Tylko jeden człowiek tam mieszka - Johann. Ale w dolinę schodzi rzadko, a i górale okoliczni nie kwapią się na spotkanie i schodzą mu z drogi, ilekroć który zobaczy go czasem błądzącego po lesie" - i zniknął razem ze światłem. Wtedy inne światło wyłuskało tenora i pianistkę. Ostatnie słowa opowieści Mrożka przeszły w pieśń, w "Litanię na Dzień Wszystkich Świętych" Franciszka Schuberta. Czterdzieści minut wcześniej kilka jej taktów poprzedziło pierwsze zdanie monodramu: "Z końcem marca otrzymałem zaproszenie od księcia".

Schubert - i Mrożek? Powłóczysty romantyzm, cienie zmarłych - i Mrożek, co nas o naszych paranojach codziennych nauczył mawiać: "Jak z Mrożka"? Litanijne wstęgi w śpiewanym wierszu Johanna Georga Jacobiego - i groteskowe esy-floresy zdań Mrożka? Cmentarne klimaty - i Mrożka śmiech morderczo lekki? Gdy wyreżyserowany przez Krzysztofa Jaworskiego "Upadek orlego gniazda" czytać po wierzchu - owszem, można zebrać duckę rechotu. Wiosną książę narratora na polowanie zaprosił, lecz nie na trywialne polowanie. Żadne tam zabijanie łosi, dzików, saren lub innych szaraków. I o strzelbach też zapomnij. Książę tropi... bałwany śnieżne, zwane śniegusami, które na wiosnę, czując rychłą śmierć z przegrzania, masowo uciekają z nizin w góry, w pobliża zamku księcia, tam zima trzyma dłużej. Tak, zapomnij o strzelbach, bo oręż myśliwych to wełniane koce i prymusy spirytusowe, na czele z mosiężnym, dwupalnikowym, macicą perłową inkrustowanym prymusem księcia. Naganiacze zaś pohukują: "Ciepło! Ciepło! Rany Boskie, jak grzeje!". Słowem - łatwo sobie wyobrazić, co się w zdaniach Mrożka wyprawia.

Tylko że... Gdzieś, na dnie jasności, z boku, z tyłu - jakaś nieoczywistość, delikatnie szkicowana... Dziwnie spłoszona, nawet przerażona, nieludzko blada siostrzenica księcia... I ten ciemny, wielki i niemy jak skała sługa Johann... A później dziwności na polowaniu, dziwności, których nie będę zdradzał... Dziwności, których efekt już znamy: na wieki pusty zamek, obracający się w gruz... I lęk świata przed Johannem, błądzącym między drzewami... Dziwnie chłodno się robi po finałowej kropce.

Tak to się między ciepłem żartu a zimnem obrazów kolebie od początku do końca. "Upadek orlego gniazda" to śmiech niejednoznaczny, jak kto woli - niejednoznaczność śmiechu. Jaworski przeczytał właśnie to. I dokładnie tak dwuznacznie opowiada Augustynowicz. Bez przyciskania do dechy żadnej ze skrajności - ani tylko rechotliwy kuglarz z niego, ani tylko mruczący głębokim basem dostawca ołowianych wieści - na tle niespiesznie pulsujących za nim grafik, pokazujących ludzi, ogień prymusów i łby śnieżne - przez czterdzieści minut jest pośrodku. A w prologu i epilogu słów "Litania na Dzień Wszystkich Świętych" Schuberta, skomponowana w roku 1816, w sierpniu, czyli porą, kiedy po trupach śniegusów nie ma na ziemi śladu. Całkiem jak po ludziach w finale "Upadku orlego gniazda", bądź jak po choćby naparstku sensu w wyreżyserowanej przez Jarosława Tochowicza "Rurze" Mrożka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji