Artykuły

Zakulisowy romans

Federico Garcia Lorca kochał teatr lalek, upatrując w jego poetyce wielkiej siły przekazu i pobudzania wyobraźni. "Romans Perlimplina i Belisy" to opowieść o przenikaniu się dwóch rzeczywistości; realnej - ludzkiej i umownej - animowanej, z których jedna jest emocjonalną kalką drugiej.

Bogactwo skojarzeń, jakie wywołuje konstrukcja sztuki, a także zawarta w niej głęboka penetracja psychiki ludzkiej, skusiły zapewne zespół katowickiego Teatru "Ateneum", który wprowadził tę pozycję do swego repertuaru. Niestety, dobrym chęciom nie towarzyszy ani precyzyjny zamysł inscenizacyjny, ani dobre aktorstwo, ani nawet uroda formalna przedstawienia. Spektakl rodzi się, rozwija i kończy w chaosie wątków i bezładnej bieganinie aktorów po maleńkiej scenie, która (bieganina), ograniczona do połowy, zdyscyplinowałaby znacznie intrygę i wzmogła siłę wyrazu całości. W przypadkowej (i niekonsekwentnej; część akcji lalek odwrócona jest do widowni tyłem, ale łóżko przodem) scenografii Jerzego Szymańskiego rozgrywa się dziwne widowisko, opatrzone wiadomością, że przeznaczono je dla dorosłych.

Maciej K. Tondera - reżyser "Romansu..." próbował wykorzystać w tej realizacji całe bogactwo, jakie niesie różnorodność technik teatru lalek i animacji. W rezultacie, miast zyskać, przedstawienie straciło na czytelności, a przede wszystkim na poetyckim klimacie i wyrazistości symbolu. Poszczególne techniki nie równoważą się także w czasie; miłosna "scena cieni" jest tak długa, że sama w sobie stanowić może osobny seans; niestety, seans w kinie zbliżonym do porno. Z kolei "teatr rąk" pojawia się na króciutki moment i nie bardzo zyskuje uzasadnienie w intrydze. Szkoda, że zespół realizatorów nie poszedł najprostszym, a tak bogatym w znaczenia i metafory, kodem nakładania się przeżyć, jak choćby w pięknej scenie "zgubionego listu".

Nie ma też w tym przedstawieniu wyrazistych portretów postaci, choć erotyczny trójkąt (wszystko jedno w jakim planie) aż się prosi o rozpisanie zdrady, bólu, cierpienia i ekstazy na przejmujące głosy wykonawców. Dominuje jednak kiepska egzaltacja, zamaszystość gestu i powtarzające się do znudzenia jęki, jakoś nie przekonujące widzów swym prawdopodobieństwem, choć Katarzyna Kuderewska (Belisa) i Piotr Janiszewski (Perlimplin) próbują ocalić choćby pozory głębi przeżyć.

Nie jest to więc ani dramat, ani melodramat, ani, jak głosi podtytuł, rycina erotyczna, ani groteska. To zbiór scenek, które wiąże ze sobą zachowująca jedność stylu i nastroju, ciekawa muzyka Bogumiła Pasternaka. Co się stało, że interesujący pomysł nie zaowocował udanym przedstawieniem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji