Artykuły

Dobry aktor uwodzi solo

Inwazja na polski teatr konwencji stand up, muzyki i telewizji zmienia formułę monodramu - pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.

Monodram zawsze był dla mnie najwyższą szkołą jazdy scenicznej - jeśli wiązał się z umiejętnością skupienia uwagi widza na sobie przez ponad godzinę. Jednak wydawało mi się, że powstaje niejako w zastępstwie pełnego spektaklu, że jest domeną aktorów indywidualistów - takich jak Janda, Szczepkowska, Gajos czy Trela, dla których w macierzystych teatrach nie ma ofert godnych ich talentu.

Dziś teatr jednego aktora staje się czymś więcej. Choćby szansą dla amatorów, walczących o rozpoznawalność. Na Biesiadzie Teatralnej w Horyńcu-Zdroju, jednym z najstarszych polskich festiwali teatrów amatorskich, obejrzałem kilka frapujących monodramów w starym stylu. Jerzy Kałduś z Teatru Jednego Aktora z Lublina, były górnik, opowiada prostą historię z prozy Juliana Kawalca o tym, jak umierała polska wieś, ludzie wyrywali korzenie pamięci, sprzedawali duszę miejskiemu molochowi. Kałduś wystylizował się na starego bajarza: bosy, w lnianej, ponadstuletniej koszuli, z laską wędrownego dziada. Jak przybysz ze świata, którego fundamentem była opowieść.

Spec od formy monodramu, reżyser Stanisław Miedziewski, poprowadził Michała Pustułę, młodego aktora z Kielc przez otchłanie "Gracza". Pustuła najpierw mylił tropy: nie stawał się postacią, nie materializował jako narrator Dostojewskiego. Oddawał głos pomniejszym bohaterom: zmieniał intonację i tembr, szukał na pustej scenie niewidocznych miejsc. A potem z tej polifonii emocji i postaw wyłaniał się właściwy opowiadacz. Grał bohatera, który żywił się obsesjami innych ludzi, żeby nagle wybuchnąć własnym opętaniem. Mówił prawie na jednym oddechu, w gorączce hazardu.

Tylko że nie o stolikową namiętność tu chodziło, nie o numerki i żetony, ale o grę ludźmi, sztuczki z miłością i pieniędzmi, życiem i losem.

Klasyczny monodram coraz częściej zmienia się w performance. Nasiąka formą muzyczną. Tak jest w "Dziennikach rowerowych" granych w warszawskim Teatrze Chłodnica - reżyser Piotr Cieplak spełnia swoje stare marzenie, żeby być rockowym frontmanem. Artysta cyklista wzorem starożytnych aoidów melorecytuje fragmenty swojej teatralno-filozoficzno-podróżniczej książki o wyprawie rowerowej z Kabat do Portugalii, a muzycy z duetu Sza-Za improwizują, malują nutami krajobrazy, przez które przejeżdżał Cieplak.

Inspiracją dla solowego występu aktora bywa też konwencja programu telewizyjnego. Artur Urbański reżyseruje monodram Karoliny Porcari "Luna", tak jakby to był program typu "uwiodła mnie twoja historia". Bohaterką jest wykorzystana seksualnie przez wpływowego kaznodzieję celebrytę niepokorna zakonnica. Porcari wychodzi z widowni i mówi do mikrofonu, jej twarz jest zdublowana: oprócz żywego planu widzimy także transmisję obrazu z kamery. I w tych zbliżeniach pojawia się jakby zupełnie inna kobieta. Świetnie oddaje to podwójną naturę bohaterki, która znalazła Boga zamiast zaspokojenia seksualnego.

W monodramie często chodzi o to, żeby jeden człowiek udawał kilku innych naraz. W najnowszej premierze krakowskiego Teatru Ludowego - "Hotel Babilon" w reżyserii Pawła Szumca - Aldona Jankowska [na zdjęciu] (zdobyła wielką popularność jako parodystka w programie Szymona Majewskiego) wbrew pozorom wcale nie gra siódemki bohaterów sztuki Miro Gawrana. Raczej mówi siedmioma językami, zmienia mowę ojczystą w przedziwny wolapik, używa jej do imitacji cudzoziemskich akcentów, pokrewnych języków słowiańskich, lokalnych dialektów. Zaczyna jako Zuzanna Kollarowa z Bratysławy, stara panna oskarżona o grożenie bronią niedoszłemu mężowi, potem dopuszcza do głosu pechowego Górala amanta, Ukrainkę, Amerykankę, Francuza, Niemkę i zaradną Wielkopolankę. Wszyscy pojawiają się jako oskarżeni i świadkowie na sali rozpraw. Jankowska nie charakteryzuje się, nie robi min, nie przebiera za swoich bohaterów. Tylko mówi i językowo pastiszuje. Jej spektakl to już poważny krok w stronę stand up comedy.

Stand up jest starciem osobowości wykonawcy z oczekiwaniami widza: stąd te wszystkie przeskoki tematyczne, szarże obyczajowe, mnożenie puent. W odróżnieniu od klasycznego monodramu rzadko zaczyna od wymyślenia sytuacji: gdzie i wobec kogo to mówię. Raczej od razu zakłada, że odbiorcą jest po prostu publiczność. Za pięć lat klasyczny monodram będzie tak rzadki jak tatrzański świstak. Dlatego lubię go coraz bardziej.

W tym tygodniu polecamy monodram OJCIEC BÓG | Reżyseria: Waldemar Śmigasiewicz | Obsada: Marcin Perchuć | klub 1500m2 do wynajęcia. Warszawa | 5.02,6.02, godz. 19.00

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji