Artykuły

Polowanie na czarownice trwa

Scena Faktu Teatru Telewizji nie ma sobie równej w przestrzeni teatru żywego planu, który zajmuje się nieważnymi, wyimaginowanymi tematami, najczęściej i najchętniej prezentującymi rozmaite dewiacje; ośmiesza polską tradycję, atakuje Kościół, deprecjonuje osoby wierzące itd., itd. Teatr w Polsce w większości pełni dziś rolę szkodnika narodowego i kulturalnego. Oczywiście, dzieje się tak za przyzwoleniem władz, które ochoczo finansują taką antypolską "twórczość". I jakoś nie braknie na ten proceder środków pieniężnych - pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Czarownice to Instytut Pamięci Narodowej oraz wszystkie jego "odnogi", słowem to, co w jakikolwiek sposób kojarzy się z tą instytucją. A kojarzy się z nią na pewno znakomita Scena Faktu Teatru Telewizji choćby z tego powodu, że autorzy tekstów, twórcy spektakli prezentowanych w ramach tejże Sceny, często korzystają ze zbiorów archiwalnych IPN. I słusznie, bo przedstawienia Sceny Faktu mają charakter albo stricte dokumentalny, albo też podejmując wątek dokumentalny, fabularyzują go. Tak czy owak spektakle te opierają się na zdarzeniach i postaciach autentycznych i odkrywają one niechlubne życiorysy wielu znanych osób, które obsypywane orderami i zaszczytami w PRL, w swoich IPN-owskich teczkach mają znamienne "TW".

Scena Faktu podjęła się ogromnie ważnego zadania. Oprócz działalności stricte artystycznej wypełnia tzw. białe plamy naszej najnowszej historii. I robi to na dobrym, a często na bardzo dobrym poziomie artystycznym. Wystarczy spojrzeć na liczbę nagród oraz wyróżnień zagranicznych i polskich dla przedstawień Sceny Faktu. Na przykład nagrodzony w Huston w 2007 r. świetny spektakl Ryszarda Bugajskiego "Śmierć rotmistrza Pileckiego", opowiadający o tragicznych losach naszego wielkiego bohatera rotmistrza Witolda Pileckiego, oficera Armii Krajowej, jednego z najodważniejszych i najbardziej ofiarnych żołnierzy Rzeczypospolitej, który z własnej woli przedostał się do obozu Auschwitz, by tam stworzyć ruch oporu. Po wojnie, oskarżony przez władze komunistyczne o szpiegostwo, codziennie katowany przez oprawców UB i zamordowany na mocy wyroku sądowego, do końca nie dał się złamać, zachował godność polskiego oficera i pozostał wierny wartościom, którym służył całe życie: Bogu, Honorowi i Ojczyźnie.

Inny przykład bohaterskiej postawy to "Inka 1946" Wojciecha Tomczyka w reżyserii Natalii Korynckiej-Gruz. Piękny, przejmujący, znakomicie zrealizowany i zagrany spektakl o młodziutkiej Danucie Siedzikównie, tytułowej Ince, siedemnastoletniej sanitariuszce i łączniczce Armii Krajowej, która walczyła o Polskę wolną od sowieckiej okupacji. Aresztowana, torturowana na przesłuchaniach, nie wydała nikogo. Mimo młodego wieku była w pełni świadoma wyboru swojej postawy, mówiąc drugiej więźniarce: "Tyle ludzi mogło zginąć, to lepiej, że ja jedna zginę. Powiedz mojej babci, że zachowałam się, jak trzeba". A jej ostatnie słowa przed śmiercią: "Niech żyje Polska!", pokazują patriotyzm i heroizm tej młodziutkiej dziewczyny. Natalia Koryncka-Gruz znalazła właściwą formę przełożenia owego dokumentu na znak teatralny.

Komunistyczny szlaban wciąż działa

Nie sposób przywołać tu wszystkich spektakli prezentowanych w Teatrze Telewizji na Scenie Faktu, ale koniecznie trzeba wspomnieć przedstawienie "Golgoty wrocławskiej" Piotra Kokocińskiego i Krzysztofa Szwagrzyka w reżyserii Jana Komasy. Ta dramatyczna historia ukazująca kulisy posiedzeń sędziowskich, podczas których w końcu lat czterdziestych zapadły wyroki śmierci w sfingowanych procesach na trzech osobach za kradzież znaczków pocztowych, jest wstrząsająca. Podobnie jak wstrząsający jest fakt odkrycia przez młodego historyka w 1994 roku w Archiwum Państwowym we Wrocławiu listów pisanych przez skazańców tuż przed śmiercią do swoich najbliższych.

Wyroki zostały wykonane, ale listów do rodzin nigdy nie wysłano. Historyk, prowadząc własne śledztwo w sprawie skazanych osób sprzed ponad pięćdziesięciu lat, jest szykanowany, nękany groźbami, zastraszany, otrzymuje pogróżki, a nawet zabrania mu się korzystać z dokumentów. A przecież czas rzeczywisty akcji spektaklu to połowa lat 90. ubiegłego wieku, wydawałoby się więc, że cenzura i komunistyczny szlaban na dotarcie do dokumentów już nie istnieją. Tymczasem, jak widać, istnieją i mocno się trzymają, dyrygując zza węgła swoimi ludźmi. Wszystko to ma oparcie w faktach, a tym młodym historykiem jest znany badacz Krzysztof Szwagrzyk, także współautor scenariusza. "Golgota wrocławska", podobnie jak poprzednie spektakle, również jest wstrząsającą lekcją historii.

Głębokie przesłanie i lekcja historii

Warto też przypomnieć inne spektakle, jak choćby "Stygmatyczka" Grzegorza Łoszewskiego w reżyserii Wojciecha Nowaka o losie naznaczonej stygmatami wielkiej mistyczki, zakonnicy Wandy Boniszewskiej, aresztowanej w 1950 roku na Wileńszczyźnie i osadzonej najpierw w wileńskim więzieniu, potem zesłanej na Ural. I tu, i tam dochodziło do bicia, tortur najbardziej wymyślnych, kilkunastogodzinnych przesłuchań na stojąco, a nawet na noszach, gdy już nie miała sił, by utrzymać się na nogach. Nie zaoszczędzono jej też próby gwałtu, pobytów w szpitalach psychiatrycznych (słynne psychuszki), eksperymentów z elektrowstrząsami. Mimo to nikogo nie wydała. Mało tego, modliła się za swoich prześladowców. Można się zastanawiać, jak to możliwe, że ta słaba, chorowita przecież istota, przetrwała to piekło i nie tylko nie umarła, ale komunistycznym oprawcom nie udało się zniszczyć jej ducha. Broniła wiary i samotnie toczyła walkę z całym zorganizowanym aparatem specjalnie przystosowanym do zwalczania Kościoła. Dzięki tak silnemu świadectwu wiary doświadczyła ludzkich nawróceń. Przedstawienie bardzo dobre artystycznie, z doskonałą rolą Kingi Preis, niesie wielkie głębokie przesłanie i zarazem jest lekcją historii. To bardzo wartościowy spektakl. Podobnie jak "Prymas w Komańczy" Pawła Woldana, doskonale ukazujący portret duchowy ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, wielkiego kapłana, wielkiego patrioty, jednego z najwybitniejszych Polaków i jednego z największych Prymasów Polski. Ten Książę Kościoła był zarazem znakomitym mężem stanu, realistycznym strategiem i świetnym politykiem. Ale nade wszystko był człowiekiem głębokiej wiary, który swoje życie zawierzył Bogu. To, że Polacy zachowali swoją tożsamość religijną oraz narodową i nie poddali się narzuconemu systemowi totalitarnemu i pozostali wierni Kościołowi, zawdzięczamy duszpasterskiemu programowi Prymasa, który zawierał dalekosiężną perspektywę. I właśnie ten aspekt jest silnie podkreślony w spektaklu Pawła Woldana.

Słowa: "Ojczyzna", "patriotyzm" - to ciemnogród i prowokacja

Jak pokazuje działalność Sceny Faktu Teatru TVP, Polacy na brak prawdziwych bohaterów nie mogą narzekać. Mamy do kogo i do czego odnieść się w chwilach trudnych. Te przykłady bohaterskich postaw nie są literacką fikcją, lecz życiorysami ludzi, dla których wchodzenie w alianse z wrogami Ojczyzny, kupczenie Polską, niszczenie narodowej kultury, ośmieszanie wartości podstawowych i relatywizm moralny, były nie do pomyślenia. Dziś używanie słów: "Ojczyzna", "patriotyzm" "rodacy", "nasz kraj, Polska", w kręgach tzw. salonu uchodzi za ciemnogród lub wręcz za prowokację. Takich słów politycznie poprawny, współczesny Europejczyk, czyli "salon", się wstydzi. Tymczasem Scena Faktu przypomina, iż niejednokrotnie słowa "ojczyzna", "Polska" były ostatnimi, które przed śmiercią wypowiadali nasi wielcy, nieugięci w swej postawie bohaterowie.

Wydawałoby się więc, że tak piękna i ważna działalność Sceny Faktu zyska przychylne przyjęcie np. ze strony recenzentów. Ale gdzież tam... Lewacko-liberalne media, będące na usługach "salonu", atakowały i ośmieszały niemal każdą premierę Sceny Faktu. Zresztą to polowanie trwa, mimo iż sytuacja bytu tego teatru jest obecnie fatalna. W tym roku nie wdrożono do produkcji żadnego nowego przedstawienia, choć plany były duże i bardzo interesujące. Do końca bieżącego roku zobaczymy (choć pewna będę dopiero wtedy, gdy zobaczę na ekranie) tylko dwie premiery.

Pierwsza to "Czarnobyl. Cztery dni w kwietniu" autorstwa Janusza Dymka, Sławomira Popowskiego i Igora Sawina, w reżyserii Janusza Dymka. Emisja przewidziana jest na 18 kwietnia. W tym roku mija już 25 lat od pamiętnej tragedii, kiedy w nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 roku w elektrowni atomowej na Ukrainie, w Czarnobylu niedaleko Kijowa, nastąpiła eksplozja reaktora atomowego. Radioaktywna chmura dotarła do części Europy, w tym do Polski. Tragiczne konsekwencje tego nieszczęścia do dziś są boleśnie odczuwane. Akcja spektaklu obejmuje cztery pierwsze dni po katastrofie i pokazuje rozmaite postawy ludzkie oraz serwilistyczną postawę władz komunistycznych w Polsce wobec Moskwy, co spowodowało bagatelizowanie tragedii, a tym samym zagrożenie zdrowia Polaków. Mimo iż zmieniła się sytuacja geopolityczna w Rosji i formalnie zmienił się ustrój polityczny w Polsce, to pozostał serwilizm wobec Rosji w wykonaniu obecnych władz rządzących w naszym kraju. Ba, jeszcze bardziej się rozwinął. Można metaforycznie ująć, że Czarnobyl wciąż krwawi.

Drugi spektakl Sceny Faktu pokazany zostanie dopiero jesienią. To "Kontrym" według powieści Marka Pruchniewskiego, w reżyserii Marcina Fischera. Spektakl opowiada o spotkaniu dwóch kontrowersyjnych postaci. Jedną jest Bolesław Kontrym, cichociemny, bohaterski dowódca w czasie Powstania Warszawskiego, uczestnik wielu bitew, w tym także Bitwy Warszawskiej, ale niestety po stronie czerwonoarmistów. Drugą postacią jest Józef Światło, oficer Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który po ucieczce z Polski zasłynął ze swoich wystąpień w Radiu Wolna Europa, gdzie kompromitował system komunistyczny. I właśnie spotkanie tych dwóch postaci w bardzo konkretnych i dramatycznych dla Kontryma okolicznościach jest osią fabuły.

Scena Faktu Teatru Telewizji nie ma sobie równej w przestrzeni teatru żywego planu, który zajmuje się nieważnymi, wyimaginowanymi tematami, najczęściej i najchętniej prezentującymi rozmaite dewiacje; ośmiesza polską tradycję, atakuje Kościół, deprecjonuje osoby wierzące itd., itd. Teatr w Polsce w większości pełni dziś rolę szkodnika narodowego i kulturalnego. Oczywiście, dzieje się tak za przyzwoleniem władz, które ochoczo finansują taką antypolską "twórczość". I jakoś nie braknie na ten proceder środków pieniężnych.

Natomiast fakt, że zagrożony jest byt kulturotwórczej, niezwykle potrzebnej pod względem artystycznym, historycznym, edukacyjnym i każdym innym, Sceny Faktu Teatru Telewizji - tłumaczy się brakiem środków finansowych. Jak należy to rozumieć? Zwłaszcza że w tejże samej publicznej telewizji codziennie emituje się wiele programów, które można określić krótko: śmieci. Nikomu niepotrzebne. I na takie śmieci znajdują się pieniądze. Bolesne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji