Artykuły

Teatr oczyszczenia

Studio Improwizacji to połączenie teatru i warsztatów psychologicznych. Przychodzą tu przypadkowi, obcy sobie ludzie. Studenci, uczniowie, starsze małżeństwo, zakonnica... nie jest zwykłe miejsce. Tu podłoga jest czarna i czarny jest sufit. Z czarną ścianą zlewa się czarny kaloryfer tu ławka ma kółka - piszą Katarzyna Kobylarczyk i Justyna Kozioł.

- Kto miał tu dziś trafić, ten trafił - sakramentalnie zaczyna Inka Dowlasz.

Mówi, że to miejsce, jest sacrum, święte. Że choć nie ma tu barierek, obcy najczęściej przechodzą brzeżkiem, tuż przy ścianie. Że jeśli wejdą na środek - choćby byli sami - czują, że ktoś na nich patrzy. Że pamięta tylko jednego: młodego głośnego chłopaka. Nie rozumiał, gdzie jest, podczas antraktu wszedł na scenę, zaczął dotykać dekoracji...

Bo jesteśmy na scenie. A dokładnie na Scenie Nurt Teatru Ludowego, gdzie Inka Dowlasz prowadzi Studio Improwizacji i wystawia reżyserowane przez siebie sztuki: "Bici biją", "Odlot" i "Sytuacja bez wyjścia". Jest sobotnie przedpołudnie i przyszedł, kto miał przyjść: na czarnej podłodze siedzi Marysia, a na ławce na kółkach - Kasia z Anią.

Studio Improwizacji odbywa się nieregularnie. Nie ma żadnych reklam, nie widnieje na plakatach. Po prostu, od sześciu lat Inka przychodzi w soboty do Teatru Ludowego z gazetą pod pachą. Myśli sobie, że jeśli nie przyjdzie nikt poza nią, to będzie tę gazetę czytać. Jeszcze nigdy nie zdążyła jej otworzyć.

- Czasem przyjdzie jedna osoba. Czasem piętnaście. Ale zawsze pojawi się ktoś, kto akurat ma coś tu dostać -mówi. Marysia ma dziś dostać poczucie dobrze spełnionego obowiązku, Ania - wspólnoty, a Kasia - ochotę do podejmowania nowych wyzwań.

Inaczość

Zaczęło się na studiach z psychologii. Inka mieszkała w akademiku, czytywała dramaty i opowiadała je znajomym. Schodzili się w klubie Piast, wspólnie improwizowali. Przeczytała książkę Stanisławskiego o metodach pracy z aktorem. - Toż to niemal podręcznik psychoterapii! - zdziwiła się. Zaczęła mieszać psychologię z teatrem. Z chorymi przerabiała ćwiczenia ze Stanisławskiego: bardzo dobrze im robiło. Studentom aktorstwa zorganizowała warsztaty z odnajdywania w sobie i wyrażania emocji. Im też pomagało. Zaangażowała się w działalność Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego. I właśnie wtedy, podczas jakiegoś wyjazdu z Grotowskim, nadeszła noc wyboru: zaorane pole, kocyk, gwiazdy nad głową. - Wywlekli nas wszystkich do lasu i zostawili samych z naszymi pragnieniami, marzeniami, planami na przyszłość. Zrozumiałam, że muszę wybrać: psychologia albo teatr, i że odpowiedzialność ponoszę tylko przed sobą.

Zdała na reżyserię do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej.

Bo jej rodzina to od pokoleń pedagodzy, nie artyści. Rodzice założyli w Szczecinie jeden z pierwszych w Polsce rodzinnych domów dziecka. Inka miała wówczas dziewięć lat i nagle przybyło jej rodzeństwa. "Każdego po kolei należało nauczyć, a przedmiotem tej nauki bvły takie oto rzeczy, które się przecież wie: jak korzystać z toalety, jak kroić chleb, jak zamykać cicho drzwi, jak się skłonić, kiedy powiedzieć dziękuję, kiedy się uśmiechnąć, jak wykręcać mokre rzeczy w pralni, jak wieszać, jak stawiać kroki i. nie szurać, jak przepuścić dziewczynkę w drzwiach, jak odbierać telefon, jak pytać, jak odpowiadać, jak, jak... Ta gra w "jak" rozpoczynała się wcześnie rano i trwała bez przerwy do wieczora" - pisze w pliku, zatytułowanym roboczo "Książka o mamie", który na razie tkwi w wydawnictwie. Doświadczenia z dzieciństwa popchnęły ją ku psychologii. Ale na kocyku pod gwiazdami decyduje, że wybierze teatr.- Tylko nie zdawałam sobie sprawy, że psychologii nie da się bezkarnie zostawić.

Poświęciła się reżyserowaniu. Pracowała w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie, w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi i w Starym Teatrze w Krakowie. - W pewnym momencie zaczęłam zazdrościć kolegom reżyserom. Oni pracowali z lekkością tancerki, za mną ciągnął się cały bagaż psychologii człowieka. Zrozumiałam, że nie ma co uciekać. Że przyszedł czas na moją "inaczość".

Skończyła właśnie "Kobietę z wydm" w krakowskim Starym Teatrze. Siedziała w domu, przy starej maszynie do pisania, bardzo dużo pisała. I nagle stwierdziła, że albo porozmawia z żywym dyrektorem, albo - zwariuje. Wsiadła w tramwaj i pojechała do Teatru Ludowego.

Przywiozła "Toksycznych rodziców" i "Bici biją". Jerzy Fedorowicz, dyrektor Teatru Ludowego, na pniu kupił Inkę z jej sztukami.

Zaczyn

Studio Improwizacji to połączenie teatru i warsztatów psychologicznych. Przychodzą przypadkowi, obcy sobie ludzie. Studenci, uczniowie, starsze małżeństwo, zakonnica... Jeśli uczestników jest mało, pracuje się indywidualnie: Inka pomaga Ani odczuć wspólnotę i bliskość, pracuje nad Kasinym entuzjazmem do pracy. Jeśli przychodzi kilkanaście osób - "strzela" temat.

Na przykład: samobójstwo. Opowiadanie o nim przyniósł akurat młody chłopak.

"Zainscenizowaliśmy dach, rozdzieliliśmy role. Adamowi (autorowi opowiadania) powierzyłam rolę - nie bohatera, lecz jego ojca" - pisze Inka w referacie "Studio Improwizacji to ja".

Zaczęli odgrywać scenki, które mogłyby poprzedzić wyjście na dach: nieporozumienia w domu, kłótnie, zerwanie z dziewczyną. Aktor grający samobójcę monologował. Mówił o samotności i depresji. - Adam otrzymał dzięki temu wyraźny sygnał, że jest zrozumiany - pisze Inka. Po dwóch godzinach zamieniła role: tym razem autor wszedł na dach. - Poprosiłam, żeby w wyobraźni uwzględnił nowe treści, nowe aspekty sytuacji, które teraz może wziąć pod uwagę, i kiwnął głową, jeśli uzna, że możliwe jest inne, bardziej twórcze rozwiązanie.Myślał bardzo, bardzo długo. Wreszcie kiwnął głową. Dostał gromkie brawa.

Studio Improwizacji ma pomóc w poukładaniu swoich spraw, zmierzeniu się z zalegającymi problemami. .Na scenie można bezpiecznie się odsłonić: w końcu nie wiadomo, czy to jest prawdziwy Adam, czy może Adam grający rolę kogoś innego... - Teatr wystawia człowieka jak na patelni na wzrok innych ludzi. Ale jednocześnie chroni go warstwą pudru, grą świateł, niezwykłością przestrzeni, tymi czarnymi podłogami i kaloryferami - tłumaczy Inka.

Dla niej studio to zaczyn.

- Daję, ale i bardzo dużo czerpię - mówi. Rzuciła hasło: "Sytuacja bez wyjścia" - prawie wszyscy wymyślili niechcianą ciążę. Zrobiła o tym spektakl. Pojawił się temat inności, homoseksualizmu - powstały "Wakacje w Holandii".

- Pisanie scenariusza jest dla mnie rodzajem rozmowy z tymi ludźmi, którzy mnie natchnęli. Chciałabym im coś dać. Nie wyręczać w rozwiązywaniu problemów, ale pozwolić i grać osobiście i być na widowni - w miejscu, z którego lepiej widać - mówi Inka.

Jutrznia

Pisze codziennie, dla higieny umysłu. W zeszłym miesiącu obroniła doktorat.

W komputerze czeka gotowy scenariusz "Wakacji w Holandii", o kłopotach z identyfikacją seksualną i adaptacja "Śmiertelnych nieśmiertelnych" Kena Wilbera, którą przygotowywała trzy lata. Jest tam też "Książka o mamie" i powieść napisana na konkurs "Polska Bridget Jones". Leży plan warsztatów psychologicznych dla bizneswoman (- Wstawię do Intemetu, może ktoś się zgłosi, jak nie teraz, to za dziesięć lat) i dwa nowe, zaczęte scenariusze.

Pieniędzy starcza, żeby wystawić średnio co czwartą jej sztukę.

Spektakle Inki na Scenie Nurt w Teatrze Ludowym zaczynają się zwykle

o dziewiątej rano. W porze "jutrzni", jak mówi. Premiery są o 11. Przychodzą szkoły, rozwrzeszczaną widownię słychać już od drzwi.

- Moich widzów określa nie wiek, tylko potrzeby duchowe. Chęć zrobienia z sobą czegoś sensownego - mówi Inka.

Interesuje ją człowiek, który nie chodzi do teatru. To dla niego, na stronie internetowej Teatru Ludowego, odpowiada na pytania: czym przedstawienie różni się od filmu, czemu na spektakl trzeba się ładnie ubrać, dlaczego trzeba być cicho i czy nie lepiej iść do supermarketu.

Urszula Sadowińska - aktorka: - Czasem przychodzi trudna publiczność, mam wrażenie, że dzieli nas mur. Na przykład w "Odlocie" stoję na balkonie

i zastanawiam się: skoczyć czy nie, intensywnie przeżywam tę scenę, a z widowni słyszę: - Skacz, skacz! Ale często widownia "żre" przedstawienie, przeżywa razem z nami.

"Bici biją" sprzedają się już siódmy sezon. We Wrocławiu obejrzało je kilkaset osób. Trzech "dżentelmenów" rzucało wtedy czymś w aktorów. Po spektaklu

Inka zaprosiła ich na scenę. Nie wyszli, mówiła więc sama: o bólu, niedopasowaniu. - Trzeba mówić, bo zawsze do kogoś to trafi - przekonuje.

"Odlot" jest o uzależnieniach, o kłopotach dorastającej nastolatki.

"Sytuacja bez wyjścia" - o dziewczynie, która zachodzi w ciążę. Nie ma ojca, matka nie pracuje, chłopak namawia, żeby usunęła dziecko, bo najpierw chce znaleźć wymarzoną pracę.

Po przedstawieniu zostało 60 osób: "Pani poruszyła temat tabu" - stwierdzili.

Inka, krok po kroku, podpowiada, pokazuje inne możliwości. Nie epatuje przemocą. Jej sztuki strukturą przypominają sesje terapeutyczne. - Pewne słowa czy gesty muszą paść na scenie. Nie można polegać na tym, że wszyscy mamy już ustalone normy. Niektórym trzeba wprost powiedzieć: "Nie, tego nie rób". Nie oczekuję, że widz mi przyzna rację. Ale przynajmniej usłyszy, że ktoś to powiedział. To się "wdrukuje" w jego umysł, może kiedyś zadziała podprogowo. Dusza otrzyma porcję wzmocnienia.

Inka nie wyobraża sobie, że mogłaby robić sztukę dla sztuki. - Dawniej w rozumieniu świata pomagały ludziom baśnie. Dziś już nikt w nie nie wierzy. Tragedia antyczna też miała swoją, ściśle określoną, funkcję społeczną. Rozładowywała emocje, przynosiła oczyszczenie.

Dziś potrzeba nowych baśni, które pomogą ludziom zrozumieć świat.

- A ja żyję w społeczeństwie i chcę reagować na jego problemy - mówi Inka.

Studio Improwizacji, spektakle, warsztaty - to wszystko, co robi, mieści się w idei Terapii przez Sztukę.

Dwa lata temu Niezależna Fundacja Popierania Kultury Polskiej POLCUL nagrodziła ją za działalność artystyczno-terapeutyczną. W 1992 r. to samo wyróżnienie otrzymał dyrektor Teatru Ludowego Jerzy Fedorowicz. "Odlot" dostał III nagrodę na Ogólnopolskim Festiwalu KONTEKSTY w Poznaniu.

Po obejrzeniu "Bitych..." młody chłopak, będący pod nadzorem policyjnym, powiedział: "Pewnych rzeczy to ja już nigdy nie zrobię".

"Sytuacja bez wyjścia" na premierze miała owacje na stojąco.

W organizacji widowni pytają Inki, od jakiego wieku na to wpuszczać. "Od piątej klasy podstawówki!" - odpowiada.

Owacje

Zawsze po przedstawieniu rozmawia z widownią. Zaprasza na scenę, prosi o odegranie różnych wariantów, wspólne poszukanie jeszcze innych wyjść.

- No, dalej, macie jedyną okazję, żeby zapytać o coś panią reżyser - zachęca klasę nauczycielka. - Ech, humaniści! Zamurowało ich.

Na zdjęciu; "Bici biją".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji