Artykuły

Antykabaret, a bawi

Antykabaret, mimo obaw, wystartował nieźle. Jeśli uda się utrzymać w nim to, co dobre, a elementy nieudane zastąpić nowymi, możemy mieć na kulturalnej mapie Wrocławia miejsce, którego dotąd bardzo brakowało. Inteligentny teatrzyk artystyczno-literacki, obliczony na subtelny żart, a nie obleśny rechot - pisze Mariusz Urbanek w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Wystartował antykabaret "Dobry wieczór we Wrocławiu". W niedzielny wieczór w Ristorante Convivio było trochę jak w Piwnicy pod Baranami, trochę jak w teatrzyku Bim-Bom, ale przede wszystkim inteligentnie, dowcipnie, mądrze. Antykabaret uchyli kapelusza każdego 13. dnia miesiąca, bez względu na to, w jaki dzień ów 13. wypadnie

Trzynastka pojawiła się także w piosence, którą wykonali wspólnie Marek Kocot i dr Bogusław Bednarek z Uniwersytetu Wrocławskiego: "Dziesięć i trzy / pożera smutku łzy / dziesięć i trzy / kulturą pieści łzy". Nie zapowiedziano jej jako hymn antykabaretu, ale taką rolę w kolejnych jego wydaniach może pełnić.

Ale zaczęło się od uchylenia przez Marka Kocota kapelusza gestem, jakim czyni to ludzik z reklamy na kamienicy vis-a-vis Dworca Głównego, witający przyjeżdżających do Wrocławia neonem "Dobry wieczór we Wrocławiu".

- Nazwaliśmy nasz występ antykabaretem - mówił - ponieważ nie chcemy, żeby sposób myślenia o kabarecie we Wrocławiu wyznaczała Neonówka.

A potem zaczął się program złożony z piosenek, monologów, scenek teatralnych i pantomimicznych. Bardzo dobrych, dobrych i takich, bez których kolejne wydania antykabaretu będą mogły spokojnie się obejść. Ale nawet Piwnica pod Baranami i Kabaret Starszych Panów przyszły do historii swoimi najlepszymi programami i numerami, którym towarzyszyły wypełniacze.

Był więc dr Bogusław Bednarek w miniwykładzie - jak zapowiedział - ani przesadnie hermetycznym, ani przesadnie przydatnym, za to bardzo zabawnym. Zajął 10 minut, opowiadając na średniowiecznych przykładach jak uniknąć gwałtu (to dla kobiet) i jak, odgryzając sobie język, nie ulec nierządnicy (to dla mężczyzn), i pozostawił swoim występem niedosyt.

Była Justyna Szafran z teatru Capitol (alabastrowa pierwsza dama piosenki we Wrocławiu, jak zapowiedział ją Marek Kocot) w piosence femme fatale z taksówki, po rozwodzie i na wirażu, której mężczyźni na dłużej szkodzą, choć wynalazkiem nie są złym. Była Marta Malikowska z Teatru Współczesnego, która przy użyciu elektrycznej wkrętarki, telefonu komórkowego i mikrofonu odegrała (bo trudno raczej powiedzieć, że zaśpiewała) piosenkę Alicji Majewskiej "Odkryjemy miłość nieznaną", byli Radek Kasiukiewicz i Tomasz Maślankowski z Wrocławskiego Teatru Lalek w pantomimicznej scence "Dwaj ludzie z plecakiem". Była Małgorzata Fijałkowska z Capitolu doradzająca kobietom, jak pogonić z własnej kozetki mężczyznę, który nie spełnia damskich oczekiwań, a potem razem z Magdą Majtyką z grupy Ocelot w zmysłowym tanecznym duecie z musicalu "Chicago". Był wreszcie Paweł Gołębski z Radia RAM, który zaśpiewał, po rosyjsku i angielsku, i to za każdym razem równie dobrze, dwie piosenki. To kierunek, w którym według zapowiedzi jego autorów antykabaret ma iść. - Scena jest otwarta dla każdej osoby z talentem towarzyskim, która zechce wystąpić - mówił Kocot.

Były oczywiście także nieuchronne przy debiucie wpadki. Nie wszyscy poradzili sobie równie dobrze jak dr Bednarek, nie powiodła się improwizowana scenka z podkładaniem wymyślonych na życzenie publiczności dialogów pod fragmenty filmu z udziałem Zdzisława Maklakiewicza. I nie udała się próba zaszczepienia w antykabarecie gwiazdy internetu, czyli Baśki z klatki B. Przedstawiana jako cząstka Marleny Dietrich, którą niemiecka artystka zostawiła, występując we Wrocławiu, była postacią z innej bajki. Publiczność na widowni w większości nie wiedziała, kim Baśka jest, i to akurat świadczy o tej publiczności dobrze.

Antykabaret, mimo obaw, wystartował nieźle. Jeśli uda się utrzymać w nim to, co dobre, a elementy nieudane zastąpić nowymi, możemy mieć na kulturalnej mapie Wrocławia miejsce, którego dotąd bardzo brakowało. Inteligentny teatrzyk artystyczno-literacki, obliczony na subtelny żart, a nie obleśny rechot. Jeśli jeszcze uda się uzupełnić program o wątki aktualne, choćby ową piosenkę o wrocławskich dziurach czy wiersze o urbancard, które zapowiadał Kocot (skecz o miłości w MPWiK tej roli nie spełnił, bo aktorzy nie mieli co zagrać), może być naprawdę bardzo dobrze. Jeśli oczywiście "Dobry wieczór we Wrocławiu" przetrzyma okres próbny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji