Artykuły

Szczęśliwe, ale niezupełnie wydarzenie

TEN teatr ma szczęście do publiczności. Od lat chodzi się tam dla aktora, na pokaz rzetelnego rzemiosła, ale także - co równie ważne - po światowe nowinki. Erwin Axer wypuścił w świat wiele polskich prapremier, wielu autorów może potraktować jego scenę jako ich własne laboratorium studyjne. 3 listopada br. mała salka przy Mokotowskiej również pękała w szwach. Dawano premierę, a właściwie polską prapremierę ostatniej, napisanej za granicą sztuki Sławomira Mrożka "Szczęśliwe wydarzenie". Na tej scenie jest to już czwarta rzecz Mrożka, a trzeci jego spektakl. Po "Czarownej nocy" i "Zabawie" zagranych łącznie, i było - "zaliczone" potem przez całą Europę - "Tango"; Jak dotąd - summa Mrożkowskich dokonań przetłumaczonych na język sceny.

O Mrożku można z każdej beczki i całe tomy. W tonacjach: patetycznej, zjadliwej, frywolnej, intelektualnej, zatroskanej, patriotycznej. Emocjonalnie i zawile estetyzująco. Z zaangażowaniem i bez. Można - i słusznie - umieszczać go w jednym nurcie z Wyspiańskim i Witkacym, kreować na współczesnego Stańczyka, wprowadzić do narodowego panteonu, okadzić. Można też szukać jego literackich ojców, braci, szwagrów, szperać w jego zapatrzeniach i fascynacjach, tropić wtórność, mierzyć, ile ukradł z Ionesco, ważyć wpływ teatru absurdu, węszyć filologicznie za śladem wiodącym na ubite trakty zjawisk już wyjaśnionych i skatalogowanych. Można, oczywiście, Mrożka lekceważyć i nie dostrzegać, ale to już dowód największej nim, przejaskrawionej i chorej fascynacji, bo przypasującej autorowi moc jakowąś niebezpieczną. Osobiście przekonała mnie o jałowości pseudofachowych dyskusji na temat zjawiska w polskiej kulturze, jakim jest twórczość Sławomira Mrożka, wypowiedź pewnego dziadunia. Dziadunio rzekł, co następuje: "różni piszą o dzisiejszym dniu, kreują sztuczną rzeczywistość po to, by stworzyć siebie, a ten Mrożek po prostu jest." Po prostu być - to chyba ogromnie wiele, jeżeli jest się tylko poprzez kreację - tę samą, jaką uprawiają dziaduniowi "różni" - własnej rzeczywistości. Takie bycie zakłada utrafienie w szczególnie właściwy ton, zrozumiały dla odbiorców literackiej, sztucznej rzeczywistości. Zakłada utożsamianie się z ich nieuświadomionymi reakcjami. Takie zrozumienie sprawy, takie jej ujęcie, wyklucza pytanie o intencje autora, tak jak i o adresata jego przesłań.

Skoro więc - czego nie ukrywam - odpowiada mi "dziaduniowe" spojrzenie na Mrożka. Skoro oddaję cesarzowi, co cesarskie godząc się z faktem, że twórczość autora "Indyka" i "Na pełnym morzu" to sprawa duża i oczywista, naturalna i nieprawdopodobnie wręcz - w swoich słabościach i wielkościach - nasza, polska, niech mi będzie wolno potraktować bez kompleksów premierę przy ul. Mokotowskiej.

Bez kompleksów, a więc ani na klęczkach, ani z Schadenfreude, ani z nabożnym zgorszeniem, ani też z fanatycznym zacietrzewieniem.

Przy tym procesie odsiewu kryteriów, a raczej pewnych aspektów doboru określonych kryteriów, ze "Szczęśliwego wydarzenia" zostaje z minuty na minutę coraz mniej.

Czymże jest więc ten, znaczący przecież w naszym życiu teatralnym, spektakl Mrożka - Axera?

Znakomitym przedstawieniem. Popisem - wirtuozerskim - scenicznego kunsztu reżysera i aktorów. Okazją do życiowych ról (których z rzędu?) dla Kazimierza RUDZKIEGO (Mąż), Wiesława MICHNIKOWSKIEGO (Przybysz) i Henryka BOROWSKIEGO (Starzec). Przyczynkiem do dyskusji o demografii, konflikcie pokoleń, populacji. Przypisem do dywagacja współczesnych, jaki jest, a jaki powinien być ten świat za x lat oraz: genialną farsą z podtekstami, przesyconą jakże znanym i lubianym przez nas "mrożkowskim" humorkiem filozoficznym. Błyskotliwym meczem znakomicie napisanych i świetnie podanych dialogów, co już samo w sobie jest w polskich warunkach wydarzeniem niepośledniej miary. Bajką o rodzinie, życiu, strachu, tradycji i postępie. Wieczorem nie straconym, dającym liczne okazje do zdrowego śmiechu. Więc wydarzenie? Nie.

Bo "Szczęśliwe wydarzenie" nie wykracza w swojej tkance poznawczej, w tym, co idzie pod lancet autora i odbiorcy jako teren obserwacji, diagnoz i sugerowanych interwencji, poza przyczynkarski opis. Opowiadanie o tym, jak to przy pomocy obcego pewne stadło, wbrew przeszkodom bastionu tradycji i konserwatyzmu: Starca-dziadunia, doczekało się potomka i jak to ów potomek wykończył wszystkich dorosłych - może być oczywiście- fabularnym pretekstem spraw większych, i bardziej uniwersalnych. Pretekstem prowadzącym do cieplutkiego banału, tym razem przypomnianego w formie żartu: wychowywać, przekazywać wartości rzecz ważna, trzeba jedynie mieć zdanie na temat, co się chce przekazywać.

Nie ma w "Szczęśliwym wydarzeniu" materiału na tragigroteskę (może należy to autorowi poczytać za plus, owo gryzące, ale nie zanadto, farsowe ciepełko?), nie ma ambicji szarpania sumień, pasji i grozy.

Jest warsztat ekstraklasy. Zabawa przyjemna i pożyteczna. W zgodzie z nurtem wstrząsających Polską dyskusji. Pendant konieczne do rozpraw socjologów, moralistów oraz Humanistów od Wszystkiego. Dla upartych - parabola wszelkich mechanizmów współczesnego życia, skreślona od niechcenia, dla wprawki, nie wykraczająca poza perwersyjnie przedstawione prawdy stare i oczywiste.

Wszystko to razem nie ujmuje ERWINOWI AXEROWI sławy i chwały za realizację - wspaniałą - sztuki, która wydarzeniem chyba nie będzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji