Artykuły

Nieboska operetka

"Operetka" Gombrowicza, którą pokazał podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych wrocławski Teatr Współczesny, jest bardzo interesującą próbą interpretacji. Pisałem już i nadał ten pogląd podtrzymuję, że "Operetka" nie należy do najlepszych dzieł autora "Kosmosu". Świetny jest pomysł, znakomite poszczególne sceny, kwestie, uwagi, ale jako całość pozostaje "Operetka" tekstem przełamanym, nie przemyślanym czy nie domyślanym do końca. Jak można sądzić z opublikowanych po śmierci pisarza fragmentów i brulionów, miała być "Operetka" w zamierzeniu sztuką historiozoficzną, współczesną "Nieboską", ale na tę miarę nie została skrojona. Jest tekstem fascynującym i wspaniałym materiałem dla reżysera, ale jest też poprzez wewnętrzną niekonsekwencję niezwykle trudna do wystawienia. Miała dlatego zasadnicze wady najlepsza, jak dotąd, sceniczna realizacja tej sztuki - łódzka prapremiera polska w reżyserii Dejmka i jej twórca dobrze sobie z tego zdawał sprawę - dokonując później korekty inscenizacyjnej trzeciego aktu.

Kazimierz Braun wystawiając Operetkę wyciągnął wnioski z poprzednich inscenizacji. Przede wszystkim, i widać to od razu w jego spektaklu, poprowadził tak akt pierwszy i drugi, żeby akt trzeci stanowił ich logiczne przedłużenie, a nie gwałtowną zmianę stylistyki i problematyki prowadzącą do zasadniczego pęknięcia. Wiedział o tym oczywiście i Dejmek, ale był pierwszy i wspomnianych zabiegów interpretacyjnych dokonywał już po premierze. Z kolei jednak Braun, pamiętając przez cały czas o stylistycznej jedności, zubożył i osłabił dwa pierwsze akty, pozbawił je pełni wdzięku, dowcipu, melodyjności i szarmu. Dołączyła się tu zresztą druga zasadnicza trudność występująca przy inscenizacji "Operetki" - brak umiejących grać w takiej sztuce, i przede wszystkim - śpiewać i tańczyć aktorów.

Wiadomo, że Dejmek naprawdę umie robić widowiska oparte na muzyce i że potrafi tak poprowadzić zespół aktorski, że niewykonalne dla przeciętnych polskich aktorów zadania stają się nagle dziwnie łatwe, a co jeszcze bardziej niezwykłe - fachowo robione. Braun lepiej wymyślił interpretację niż ją realizuje, a przy tym nie ma w swoim teatrze zbyt wielu aktorów predestynowanych do takich właśnie zadań. Dlatego pierwszy i drugi akt jego "Operetki" są grane ciężko, poważnie, z wysiłkiem. Są grane i interpretowane, ale koniecznego pastiszu stylu operetkowego prawie tu nie ma. Dotyczy to przede wszystkim protagonistów, którzy są niezłymi aktorami dramatycznymi, ale o tym, co to jest music hall czy operetka a nawet estrada, mają dość teoretyczne pojęcie. Natomiast dobrze spisuje się precyzyjnie poprowadzony przez reżysera zespół.

Spośród głównych postaci najlepszy, a nawet bardzo dobry jest Książę Himalaj, którego Wiktor Grotowicz gra mało wprawdzie operetkowo - ale za to z pełnym zrozumieniem dla tej postaci, będącej, bardziej niż inne, nie kukiełką czy znakiem, tylko charakterem. Najciekawsza jednak rola w całym przedstawieniu, rola też zresztą, już w samym założeniu, najmniej operetkowa, to Profesor. Krąglutki intelektualista, w okularkach i maoistowskim ubranku, proletkultysta i schyłkowiec jest w interpretacji Pawła Nowisza nie tylko świetnie zagraną rolą, ale i postacią wybijającą się ponad inne. To zresztą zasługa nie tylko aktorstwa, ale i reżyserii, wynik pracy Brauna, który mniej uwiódł się widowiskowymi walorami "Operetki", a więcej myślał nad jej wewnętrzną strukturą myślową. Również i grany przez Stanisława Jaskółkę Hufnagiel jest, zupełnie inaczej niż w łódzkiej prapremierze, postacią wyraźnie określoną jako rewolucyjny dyktator, ze wszystkimi konsekwencjami, jakie z tego określenia wynikają.

Ale obie te role prawdziwego znaczenia nabierają dopiero w trzecim akcie. Akt pierwszy jest dość przeciętny i poza dobrym wrażeniem, jakie sprawiają widoczne tam zabiegi wynikające z analizy tekstu, nie robi wielkiego wrażenia. W akcie drugim monotonna i źle pomyślana jest cała scena balu, przeciągnięta i mało mówiąca. Zagadkowa jest też sprawa ujęcia postaci Fiora. Braun miał rację, że nie zrobił go główną postacią sztuki, ale jak na głównego mistrza od ubierania, antagonistę - i autora sztuki, i wszystkich rewolucjonistów - jak na apostoła Formy jest on, mimo dobrej gry Bogusława Kierca - zanadto schowany w cieniu. Wprawdzie już na samym początku Braun zaznacza, że Fior jest dyrygentem całej tej operetki, ale później jakby o tym zapomina.

Wróćmy jednak do trzeciego aktu. Trudno w to uwierzyć, ale właśnie trzeci akt jest tutaj najlepszy. Braun nie tylko potrafił wyciągnąć własny sens z dość zawikłanej gombrowiczowskiej historiozofii, ale przede wszystkim umiał, wbrew tekstowi, nadać tej części sztuki stylistyke operetkową. Poza znakomitymi scenami między Profesorem i Hufnaglem i wyraźnym wydobyciem ról Złodziejaszków, skomponował doskonale scenę sądu. Na znajdującej się w głębi estradzie tłoczą się tam skazani na śmierć "byli ludzie", których w pewnym momencie dopada Hufnagiel i zaczyna wraz z nimi taniec - egzekucję. Szalejący wokół drepczących arystokratów, burżujów i esesmanów hyperrewolucjonista w oficerkach, z kozią bródką i błyszczącymi okularami, to scena znakomita. Skomponowana z ruchu i rytmu, który uzyskuje jakość symbolu.

Na koniec jest oczywiście apoteoza niedojrzałości w postaci nagiej Albertynki. Finał, na którym Gombrowiczowi z pewnością bardzo zależało, a który dobrze zrobić jest chyba nie sposób.

Przede wszystkim to gombrowiczowskie (toutes proportions gardees) - Galilaee vicisti! - jest jeszcze bardziej wobec tekstu sztuczne niż okrzyk Pankracego a w dodatku rozbudowane w scenę z Folies Bergeres. Ukazanie się całkowicie nagiej i niewinnej choć wyzywającej Albertynki, miało być zapewne w założeniu Gombrowicza nie tylko eksplikacją pozytywnej strony własnej filozofii ale także, w sensie teatralnym - wyzwaniem wobec zakłamania tradycyjnej operetki i rewii, gdzie seksualne podniety uzyskuje się przez strój, goły tyłek ozdabiając strusimi piórami. We współczesnym teatrze ten zamierzony efekt musi przepaść. Używanie i nadużywanie pełnej nagości (z włosami, jak mówią amatorzy ilustrowanych pisemek) stało się czymś powszednim, pokazanie całkowicie nagiej dziewczyny, to taka sama sztampa jak każda inna. Didaskalium Gombrowicza jest jednak bardzo wyraźne i trzeba się do niego stosować albo nie. Dejmek wykonał polecenie autora do połowy, Braun całkowicie (oczywiście obaj zrobili to nie sami, ale przy pomocy aktorek grających Albertynkę), i w obu inscenizacjach finał się nie udał. Wydaje mi się, że gdyby choć trochę chciało się dziś utrafić w intencję Gombrowicza, trzeba by chyba pokazać Albertynkę - ubraną, ale tak, żeby jej strój był wyzwaniem wobec mody i wszelkich obowiązujących, również i "młodzieżowych" konwenansów i uniformów.

Przedstawienie "Operetki" zrobione przez Brauna ma dużo zalet i dużo wad. Jedno jednak wydaje się w nim naprawdę cenne: zwraca ono uwagę na to, że przynajmniej w zamierzeniu, jest to współczesna "Nieboska", która jednak tak ma się do pierwowzoru, jak krakowska inscenizacja Swinarskiego do tekstu Krasińskiego.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji