Cudowny Piotruś
Wszystkie, przedpremierowe obietnice dotyczące "Piotrusia Pana" po prostu się sprawdziły. W Teatrze "Wybrzeże" przygotowano spektakl z wielkim rozmachem, przepiękną scenografią Łucji i Brunona Sobczaków, z urzekającą muzyką Andrzeja Głowińskiego, w reżyserii Anglika Rogera Redfarna, przy współpracy Ryszarda Ronczewskiego, który również wystąpił w roli dystyngowanego i tąjemniczego narratora, mogącego wszystko - nawet sterować światem bajki.
Sztuka Jamesa, Matthew Barriego "Piotruś Pan" po raz pierwszy trafia na polską scenę właśnie w Gdańsku; ale powieść "Piotruś Pan" była dobrze znana dzieciom od kilku pokoleń, bowiem pierwszy jej przekład w Polsce pojawił się już w 1914 roku. Powieść Barriego uległa różnym modyfikacjom, podobnie sztuka, ale efekt przeszedł oczekiwania. Piotruś Pan stał się jednym z dziecięcych bohaterów naszego stulecia. I nic dziwnego. Wszak właśnie on opiera się przed wkroczeniem w świat ludzi dorosłych. Pociąga za sobą też inne dzieci, bo chce, aby przeżyły wspaniale przygody z piratami - groźnymi i niegodziwymi, albo też przeniosły się w świat Indian - dobrych i przyjaznych. Umowność i naiwność nikomu tu nie przeszkadza. Trójka rodzeństwa z nobliwego i porządnego angielskiego domu daje się porwać. Piotruś przenosi ich w świat ułudy. Wendy - najstarsza, już panienka (świetna i zalotna rola Jolanty Jackowskiej) Michael i John - odlecą z Piotrusiem, ale i tak w domu będzie na nich czekać kochająca matka - ciepła rola Elżbiety Goetel i nieco dziwaczny, poczciwy ojciec. Zbigniew Olszewski podbił serca widzów zarówno jako uległy, nieco ciamajdowaty ojciec,
sypiający w psiej budzie, jak również jako groźny i zarazem śmieszny kapitan Hak. Najważniejszy w rym przedstawieniu jest tytułowy Piotruś Pan. Grzegorz Gzyl dokonuje w tej roli swoistych teatralnych cudów. Jest chłopięcym łobuziakiem, ujmującym bezpośredniością, ale także dorastającym Piotrusiem, szczególnie wtedy, gdy zaczyna podobać mu się Wendy oraz Piotrusiem-filozofem, zwłaszcza wówczas, gdy ma coś do powiedzenia dorosłym. Dobrze, by go posłuchali.
Przedstawienie w Teatrze 'Wybrzeże" jest przede wszystkie wspaniałym widowiskiem i na tę warstwę wizualną "postawił" reżyser. Sceny latania rodzą marzenia widowni. Też by chciała sobie po-fruwać. Technicznie jest to ryzykowne przedsięwzięcie, ale udało się wybornie. Nad projektami lotów Humprey'a Stanbury'ego czuwali teatralni animatorzy. Podobały się również pomysły inscenizacyjne - Jacek Labijak tchnął życie w poczciwą psią opiekunkę Nanę,
Jerzy Łapiński, Krzysztof Matuszewski jako piraci zyskali ogromną aprobatę. Cały spektakl ogląda się wybornie, a to również dzięki scenografom - Łucji i Brunonowi Sobczakom. Przenieśli nas w świat nieprawdopodobnej ułudy - dobrze jest zarówno na pirackiej krypie jak i na groźnych skałach, na których śpiewają piękne syreny. A w mieszczańskim, angielskim domu królują spokój i harmonia... Najsłabszym może elementem tej baśniowej wizji Piotrusia jest sposób mówienia tekstu. Fraza gdzieś się zaciera, szczególnie gdy grasują po scenie dzieci, a są to wykonawcy bardzo ważni w tym spektaklu. Tłumaczenie Małgorzaty Ryś bliższe jest tzw. duchowi języka angielskiego i nieco śmiesznie brzmi ze sceny w tej manierze. Gdzieś zagubiła się nasza językowa mentalność. W tym spektaklu jednak najważniejsza jest magia teatru i ona na pewno zwycięża. Nikt z "Piotrusia Pana" nie wychodzi rozczarowany.