Artykuły

Recenzja po 22 latach

Nie chcemy już znosić ciężaru "prawd" (...). Marzę o świecie, gdzie umierałoby się dla przecinka. Cioran.

Przed północą wróciły te jego palce, co za życia wciąż były zwierzęco nienasycone. Przerażone niczym drżące pyski głodnych szczurów, lepkie lepkością wężowych języków, kruche jak każdy przecinek... Dziwne, osobne, obce... Nie wiem, jak jeszcze powiedzieć... Bezwzględne? W niedzielę, 22 lata po premierze we Florencji, na okoliczność 12. rocznicy śmierci Tadeusza Kantora, telewizja wyemitowała seans "Wielopole, Wielopole". Wróciły demony, od których nie można było odwrócić głowy. Jan Kott pisał o Kantorze, że to Charon, który odprowadza i sprowadza umarłych. Teraz pan od Teatru Śmierci sam siebie sprowadził. Nie z naszego świata przyszły jego palce, by znów, gdy spektakl zamiera, gdy jest już po wszystkim, z nieludzką pedanterią złożyć śnieżnobiały obrus.

Oto noc Ostatniej Wieczerzy, na zasadach cudu teatru pomieszana z bożonarodzeniową nocą wigilijną, już się skończyła. Pustka, co ją podano na stół, została zjedzona. Pustkę zaserwowano, bo pustka to pokarm tych, co ich nie ma. Zaproszone strzępy pamięci - Wuj Józef, Babka Katarzyna, Matka Helka, Ojciec Marian, Ciotka Mańka, Wuj Olek, Wuj Karol - już wróciły do swych smolistych nor poza czasem. Został jeszcze tylko Wuj Stasio, ale i on zaraz sobie pójdzie. Zwierzęco nienasycone palce pana od Teatru Śmierci składają obrus. Muskają kanty, głaszczą wykrochmalone nici, strzepują pył z bieli. Na katarynce w kształcie futerału skrzypiec Wuj Stasio wygrywa finalne takty kolędy ze scherza Chopina. Wiadome palce do końca są ciche. Są po stronie przedmiotu, nie opuszczają obrusu, co jest cienki jak przecinek.

Zaskakujące: gdy Teatr Cricot 2 podnosił głowę, w Warszawie podnosił głowę Teatr Osobny Mirona Białoszewskiego. Dziwny zbieg okoliczności: w 1955, gdy drżące palce Kantora już od dawna są po stronie najlichszej realności milczącej, Białoszewski pokazuje "Wiwisekcję" - monodram na dziesięć palców, monodram w skrzynce z amfiteatrem bez dna albo w krześle - pokazuje paluchy gadające bez opamiętania. Paluchy bredzą na intelektualnych wysokościach, przerzucają się metafizyczną bryndzą, wywrzaskują iście scholastyczne sylogizmy. Paluchy filozofują maniakalnie o Prawdzie, Bogu, Tajemnicy Istnienia i Bycie Jako Takim. Nie pilnują milczenia, zerwały się z uwięzi przedmiotów, nie stoją na straży języka... aż wreszcie przybywają rzeczy bylejakie, kruche jak przecinek, cholernie biedne. Przybywa solniczka, przybywa grzebień - i kończy się mentalna anarchia rozszczebiotana, zaczyna się seans dotykania. Paluchy wracają na ziemię. Wracają do mementa, którego nie da się ominąć. Skandują - najpierw po żydowsku, później po polsku - myśl jak najbardziej z naszego świata. "Gut is fan a haser a hor". "Dobrze jest wyrwać świni choć jeden włos".

"Wielopole, Wielopole", palce Kantora... Doprawdy, wstrząsające to jest, wstrząsające i kojące: w samym środku dzisiejszego teatru bagiennego, dla którego bożkiem jest wyłącznie owa świnia, obojętne, jaka, transcendentna, społeczna, metafizyczna, polityczna, obojętne, bo grunt, by wielka i od razu cała świnia to była - raz jeszcze zobaczyć dawno umarły teatr, co czule obtańcowywał rzeczy bylejakie. Palce Kantora miały węch, miały kubki smakowe i delikatność godną opuszków ślepca. Musiały mieć, bo pan od Teatru Śmierci wiedział to, czego przeintelektualizowane paluchy u Białoszewskiego nauczyły się od solniczki i grzebienia, to, czego dziś już prawie nikt nie wie. Wiedział, że tu, w naszym świecie, do spraw nie z naszego świata możemy dojść tylko wtedy, gdy po naszych przedmiotach przejdziemy. Jeszcze inaczej powiem. W "Obronie żarliwości" Adam Zagajewski tak mówi o samotności piszącego. "Świadkami jego poszukiwań nie są ani urzędy paszportowe, ani uniwersyteccy specjaliści od gramatyki, tylko słońce i śmierć, dwie potęgi, którym, jak powiedział La Rochefoucauld, nie możemy patrzeć w twarz." Otóż Kantor mógł patrzeć. I patrzył, bo w wolno obracających się w proch rzeczach umiał wyczuć ciemność nieusuwalną. On rzeczywiście umierał dla przecinka.

Podglądałem więc, bo co było robić? Przed północą podglądałem, jak w "Wielopolu, Wielopolu" zwierzęco nienasycone palce obwąchiwały kopce piachu, jak lizały wbite w piach krzyże biedne, jak muskały lodowate szyby okien wstawionych w powietrze, jak gładziły martwe policzki manekinów, jak poprawiały wygląd strzępów szat na ucieleśnionych przez aktorów strzępach pamięci i jak przyzwalały na rozstrzelanie żydowskiego chłopca. Nie można było odwrócić głowy. Palce i spróchniałe drewno. Palce i mosiężna skuwka. Palce i tekturowa walizka, wypłowiałe zdjęcie, guzik, rdza, nic. Palce i byle co. Palce i wszystko. I wszystko w palcach. W niedzielę przyszły do nas nie z naszego świata, ale czy za życia swego rzeczywiście były tylko z naszego świata? Przed północą otuliły wszystkie przecinki i złożyły obrus. Wuj Stasio skończył koncert.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji