Artykuły

Łódzkie korzenie aktorskiego rodu

WIESŁAW NOWICKI, choć od wielu lat mieszka na Wybrzeżu, dalej czuje się związany z Łodzią. Tu się urodził, tu wychował, skończył szkołę filmową i debiutował na deskach teatru. Stąd pochodzi jego rodzina.Mama Sabina tworzyła łódzką Operę, tata Zygmunt był znanym aktorem, a dziadek Józef chyba najsłynniejszym łódzkim tramwajarzem.

Pierwszą rdzenną łodzianką w tej rodzinie była urodzona w 1888 roku Marianna Arendt, późniejsza żona legendarnego łódzkiego tramwajarza Józefa Nowickiego. To potomkini niemieckich osadników, którzy przybyli na ziemię łódzką jeszcze przed rokiem 1820.1 bardzo szybko się spolonizowali. Arendtowie byli gorliwymi katolikami, więc można sądzić, że przybyli do Polski z któregoś z katolickich landów Niemiec. Marianna przez 39 lat była prządką w Widzewskiej Manufakturze. Pracę zaczęła jako 12-letnia dziewczyna.

- Była dobrą pracownicą i popularną wśród swoich koleżanek, bowiem... bezbłędnie potrafiła określić płeć dziecka, które dopiero miało się urodzić - opowiada jej wnuk. - Jej oczy to było swoiste USG, o czym przekonali się wielokrotnie także członkowie naszej rodziny. Gdy na przykład żona jej wnuka była w ciąży, to babcia Marianna tylko rzuciła na nią okiem, machnęła ręką i powiedziała: Dziewucha!

Arendtowie, potomkowie przybyszy ze Szwabii czy Bawarii, wyróżniali się zdecydowaną postawą antyniemiecką. Nikt z nich nie podpisał volkslisty podczas wojny, a brat Marianny

- Stefan został zakatowany na śmierć na Anstadta za odmowę podpisania tej listy.

Marianna Arendt-Nowicka, prządka z Widzewskiej Manufaktury, wyróżniała się także tym, że miała prawdziwy talent aktorski, który oczywiście bagatelizowała, uważając, że nie jest to zawód zasługujący na uznanie.

- Ogrodnik, piekarz, stolarz -to byli ludzie ciężkiej pracy, którzy zasłużyli na posiłek. A aktor?- lubiła powtarzać. - Wygłupia się i jeszcze dostaje za to pieniądze.

Gdy jej syn Zygmunt został owym zawodowym aktorem to Marianna chodziła do teatru. Wracała tylko zawsze z ponurą miną. Szczególnie, gdy oglądała komedie. Potem milczała kilka dni i wreszcie nie wytrzymywała i dawała swoje własne przedstawienie, które zdumiewało obecnych. Po obejrzeniu "Tanga" Sławomira Mrożka pokazała swoją własną wersję postaci Babci i jej ujęcie wywołałoby zapewne uśmiech na twarzy samego autora dramatu.

Na początku dwudziestego wieku Marianna poznała uroczego i niezwykle elokwentnego przybysza z Bronowa, koło Poddębic, Józefa Nowickiego. Jego ojciec i dziad byli rządcami w tamtejszym majątku Jarosława Konopnickiego, męża Marii, znanej poetki. Niestety, Jarosław zbankrutował i sprzedał dwór Arturowi Dzierzbickiemu. Młody Józef nie miał już czego szukać w Bronowie i wyjechał w poszukiwaniu pracy do Łodzi. Szybko ożenił się z Marianną. Młodzi małżonkowie nie byli długo razem. Józef dostał powołanie na front wojny rosyjsko - japońskiej. - Dziadek był krótko w wojsku - opowiada Wiesław Nowicki. - Jakoś się wyłgał i wrócił szczęśliwie do Łodzi. Oczywiście, wrócił w glorii bohatera. Opowiadał później swoim bałuckim kompanom, że samodzielnie wziął do niewoli cały pluton japońskich żołnierzy. Otrzymał za to kilka ważnych odznaczeń i carskich dyplomów, które niestety zginęły, gdy wracał do Łodzi. Wygłosił też srogą mowę do pojmanych Japończyków.

Do Japończyków mówił po polsku, a mowa brzmiała

mniej więcej tak: "U nas na Bałutach bylibyście potraktowani surowo, ale ja mam miękkie serce, idźcie więc do domu". Na to jeńcy wykrzyknęli, też po polsku: -"Dziękujemy, Wasza Wielmożność! Niech żyją Bałuty!"

W Łodzi Józef Nowicki zaczął pracować w Kolei Elektrycznej Łódzkiej. Został więc najpierw motorniczym, a po pewnych wpadkach na tym odpowiedzialnym stanowisku, m.in. kolizji z szambem, wybrał profesję konduktora, przynosząc oczywiste straty swojej firmie, bo rzecz jasna mieszkańców Bałut, a także piękne kobiety woził za darmo.

Na początku lat trzydziestych minionego wieku Józef stwierdził, że odpowiedzialna praca tramwajarza zbyt go ogranicza.

- Wykorzystując więc fakt, iż jego wątroba odczuwała skutki wieloletniego hobbystycznego spożywania alkoholu, przeszedł na rentę - opowiada jego wnuk Wiesław. - I teraz miał czas na to, co lubił najbardziej - na codzienne spotkania w bałuckich barach ze swoimi wypróbowanymi kompanami, gdzie mógł politykować, opowiadać o literaturze i rzecz jasna o swoich niezwykłych przeżyciach.

Takimi drobiazgami, jak utrzymywanie domu, zajmowała się żona. Najstarszy syn Nowickich, Zygmunt, ojciec pana Wiesława, wcześnie zaczął pracę, by pomóc matce. Zatrudnił się jako subiekt i jednocześnie trafił, mając raptem 16 lat, do Sceny Robotniczej Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych, powstałej z inspiracji PPS. Zdążył jeszcze poznać założyciela tej sceny Witolda Wandurskiego. - Tata grał w ostatniej premierze, reżyserowanej przez tego wybitnego nowatora teatralnego - dodaje Wiesław Nowicki. - W krótkim czasie Zygmunt Nowicki stał się czołowym aktorem Sceny Robotniczej i jednocześnie popularnym w Łodzi recytatorem.

Właśnie w Scenie Robotniczej Zygmunt poznał swoją przyszłą żonę Sabinę, wtedy jeszcze studentkę Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.

Sabina, wbrew temu co się nieraz podaje, nie urodziła się we Lwowie, ale była łodzianką. Jej rodzice - Adam i Cecylia- byli namiętnymi teatromanami i melomanami. Adam z zawodu był bankowcem, zatrudnionym aż do Wielkiego Kryzysu w banku Landaua na Piotrkowskiej.

- Nie lubił tego zajęcia, bo jego pasją była historia Polski i dzieje własnej rodziny - zapewnia Wiesław Nowicki. -Niestety, wszystkie jego zapiski zginęły podczas ostatniej wojny.

Anna z Brandysów, matka Adama, walczyła w powstaniu styczniowym. Przyjechała do Łodzi ze względu na chorobę męża Jacka Szykiera, właściciela majątku i huty szkła w miejscowości Węgleszyn na Kielecczyźnie. Jacek, człowiek pomysłowy, rzutki i prospołeczny nie zdążył w Łodzi wykazać swoich talentów. Zmarł w roku 1903 i został pochowany na cmentarzu przy ul. Brackiej. Jego synowa Anna wywodziła się ze sławnej rodziny warszawskich księgarzy i wydawców Gluecksbergów. Łódzka gałąź tej rodziny pojawiła się tu przed rokiem 1911, bo w tym roku dziadek Sabiny-Jakub Gluecksberg wybudował kamienicę przy Pomorskiej 99, która stoi do dzisiaj. Tam mieszkały liczne dzieci łódzkich Gluecksbergów zanim się usamodzielniły, stając się liczącymi postaciami w łódzkim handlu i przemyśle.

Natomiast Anna, matka Sabiny Nowickiej, nie posiadała żadnych zdolności biznesowych. Znała za to pięć języków obcych i udzielała lekcji.

Niemal wszystkie dzieci Jakuba zginęły podczas holokaustu. Przeżyło dwóch synów, którzy jeszcze przed I wojną światową wyemigrowali do Kanady. Sam Jakub zmarł w 1931 roku i spoczywa na cmentarzu przy Brackiej. Był zapalonym kolekcjonerem książek. Szczególnie interesowały go pozycje wydane kiedyś przez jego przodków. W jego bibliotece znajdowały się pierwsze wydania dzieł Wojciecha Bogusławskiego, braci Śniadeckich, Niemcewicza, nuty Moniuszki. Niestety, w 1940 roku Niemcy zabrali Ewie Gluecksberg kamienicę przy Pomorskiej 99 i ślad po książkach zaginął. Ewa, żona Jakuba, przez lata zarządzała kamienicą, do której w latach Wielkiego Kryzysu "zwaliło się" pół jej rodziny. W 1940 roku wraz z córką Malwiną wyjechała do Warszawy i słuch o niej zaginął...

Urodzona w 1914 roku Sabina Nowicka to jedna z postaci najbardziej zasłużonych dla kultury Łodzi w jej powojennych dziejach. To ona zakładała i była pierwszą dyrektor Opery Łódzkiej. Wiele lat była dyrektorem Teatru Jaracza w Łodzi. Od pięciu lat Towarzystwo Przyjaciół Łodzi przyznaje medal "Pro publico bono", właśnie im. Sabiny Nowickiej, dla ludzi i instytucji zasłużonych dla kultury polskiej i samej Łodzi. Jej mąż, starszy o pięć lat Zygmunt, był przez pół wieku popularnym i cenionym łódzkim aktorem, przez pewien czas był dyrektorem Teatru Powszechnego.

W ślady rodziców poszedł urodzony w 1946 roku Wiesław, absolwent łódzkiej szkoły filmowej. Krótko występował w Teatrze Nowym, potem przeniósł się do Gdańska. Jego żoną jest też aktorka, Wanda Neumann-Nowicka, również po łódzkiej filmówce. Ich córka, 29-letnia Ewelina Nowicka, jest skrzypaczką i kompozytorką, mieszka w Hamburgu. Jej kompozycja "Kaddish 1944", poświęcona męczennikom łódzkiego getta, była wykonywana w Niemczech, Holandii i oczywiście w Polsce, a jej premiera miała miejsce w Instytucie Yad Vashem w Izraelu.

Teraz ten utwór Eweliny został opublikowany przez Neue Musik Verlag w Berlinie, a wkrótce znajdzie się na jej płycie kompozytorskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji