Artykuły

Lekcja

W Krakowie w tali Sokola przy ul. Manifestu Lipcowego, trwa właśnie czterodniowy cykl prezentacji najwybitniejszego jak dotąd - obok "Umarłej klasy" - dzieła Tadeusza Kantora "Wielopole, Wielopole". Jest to nad wyraz rzadka okazja zetknięcia się z jednym z największych wydarzeń teatralnych naszego czasu. Kantor bowiem oszczędnie dozuje nam swoją sztukę, świadomy jej wagi i siły. "Wielopole, Wielopole", stworzone przez zespół Cricot 2 we Florencji, w tamtejszym .Centrum tego teatru, we współdziałaniu z Teatro Regionale Toscano (w 1930 roku), jest spektaklem polsko-włoskim. Połowa zespołu, 9-osobowa armia odgrywająca w przedstawieniu doniosłą rolę to Włosi. Obok więc normalnych trudności piętrzących się przed tą sceną, która z wyboru i programu artystycznego swojego twórcy nie jest i być nie chce sceną profesjonalną w tradycyjnym rozumieniu tego słowa - chociaż swoją perfekcją i siłą wyrazu bije na głowę wiele renomowanych, chorych na narcyzm stałych asocjacji profesjonalnych polskiego teatru - pojawia się tu trudność dodatkowa, związana z terytorialną dwoistością tego arcyprzedstawienia, tj. z przełamywaniem barier biurokratycznych, paszportami, obecnością zagranicznej części zespołu itd. Trud ten wziął na swoje barki, pokonał go i do Warszawy, Krakowa, Rzeszowa i do Wielopola pod Rzeszowem - w ramach swojego programu artystycznego i społecznego - zaprosił ten spektakl najmłodszy partner polskiej sceny: Teatr Rzeczypospolitej. O fakcie tym jednak - nieobojętnym dla recepcji "Wielopola, Wielopola" w naszym kraju, a także, jak sądzę nieobojętnym dla oglądającej go publiczności - autor obszernego wywiadu z Tadeuszem Kantorem wydrukowanego w ubiegłotygodniowej "Polityce" w dniu warszawskiej inauguracji cyklu - nie zająknął się ani słowem.

Zważywszy, że bez determinacji Teatru Rzeczypospolitej związanej z realizacją własnego programu obecna triumfalna jak żadna bodaj dotąd wędrówka Kantora po Polsce z tym wielkim przedstawieniem w ogóle nie miałaby miejsca, jest to szczególny, przyznać trzeba, przykład elastyczności i manipulacji niegodny partnerów zamieszanych mimowolnie w ten przejaw małostkowości i partykularyzmu. Kantor jest wielkim wizjonerem i teoretykiem sztuki. Ma prawo nie zwracać uwagi na drobiazgi. Ale elokwentny dziennikarz, który rozmowę prowadził, uzupełniał, a jak próbuje nas o tym przekonać również nią kierował, nie powinien zapominać o sprawie, w której takie wartości jak takt i rzetelność wobec kontrahenta kształtującego dopiero swoje oblicze i nabiegającego - co zrozumiałe - o wyraźny ślad swoich intencji mają, jak się wydaje, pewne znaczenie. Źle się bawi - i złą wyrządza przysługę wszystkim dookoła - ten młody człowiek bawiąc się w podobny sposób.

Po tym przykrym przypomnieniu obowiązujących niegdyś zasad pora przejść do znaczącego wydarzenia, jakim jest obecność "Wielopola, Wielopola" w Krakowie. W kolebce jego macierzy! W siedzibie Teatru Cricot 2 i w kolebce całej awangardy, z której teatr ten wyrósł i którą tak chlubnie właśnie - stanowi. Ale Jak pisać o sztuce skoro nastrój zwarzony? Skoro zaczęło się od uzupełnień, których być nie powinno, bo nie powinno być powodów skłaniających do jakichkolwiek w tej sprawie wyjaśnień? Skoro materia spektaklu - tak przejmująco prosta a w prostocie swojej tak z kolei przejmująca - wcale niełatwo poddaje się analizie?

Wielkie dzieło Tadeusza Kantora, mimo swojej zewnętrznej prostoty, trudne jest w opisie. Można nawet powiedzieć, że zgrzebny i oszczędny na pozór, a tak skuteczny w swoim oddziaływaniu na nasze dusze i na naszą wrażliwość teatr ten trudny jest szczególnie. Trudny w wyzywający sposób. Niejeden połamał na nim zęby. Niejeden - największych nie wyłączając - albo okazywał się bezradny albo pisał rzeczy jawnie nieprawdziwe, niezgodne z właściwościami tego wymykającego się analizie zjawiska, które w teatrze naszym odgrywa tak doniosłą rolę. Doniosłą? Czy tylko?

Coraz częściej wydaje mi się, że jest to rola najbardziej pierwszoplanowa. Coraz pełniej przekonany jestem, że po śmierci Konrada Swinarskiego i nie najpierwszej przecież czułości, która otacza teraz jego dzieło, a także po zamilknięciu Jerzego Grotowskiego tu właśnie, w tym biednym teatrze kleconym z desek i szmat, posługującym się formą najprostszą, a najbardziej przez to wyrafinowaną, bije najmocniej serce i puls polskiej sceny. Może sam Kantor, dociekliwy architekt znaczeń i efektów, fanatyczny własnej prawdy i wiary, konstruktor wzruszeń tak mocnych, aż podejrzanych, nie docenia w pełni tego doświadczenia jakim dla wielu z nas jest właśnie lekcja "Wielopola, Wielopola" - Jak parę lat wcześniej była nią lekcja "Umarłej klasy"?

Stoimy w każdym razie przed dziełem szczególnym i przed sytuacją szczególną, w jakiej spełnia się jedno z wielkich osiągnięć polskiej sceny, scalające wszystkich siłą swojego oddziaływania. Jaka to jednak siła? Jakie oddziaływanie? Na te właśnie pytania odpowiedzieć by wypadało. Odpowiedź ta powinna być udzielona, jeśli poza świadomością niezwykłości wydarzenia nie ma nam pozostać uczucie zażenowania związane z nieumiejętnością nazwania przyczyn, źródeł i mechanizmów tego teatru. Alchemii wyzwalanego przez Kantora wzruszenia. Jego metody i jego doktryny.

Nieliche zadanie dla kolegów, którzy naprzód oglądają legitymacje twórców i ich aktualne notowania giełdowe (dobre i to, inni głębiej sięgali...) a potem dopiero piszą albo i nie piszą. Za to łatwo zgadnąć, co piszą. Proszę, niech pokażą klasę. Proszę, niech nie skąpią nam tej przenikliwości i kultury, jakiej uczyli nas kiedyś w tym mieście Boy i Sinko, Kudliński i Breza, Flaszen i Greń a w najlepszych swoich opisach, gdy nie stracił jeszcze miary rzeczy, również Szybist. Nikt tego oczywiście nigdy nie ogłosi, nikt nie zająknie się nawet ani słowem, ale czy ta po latach obecność w Sokole - nawet pod czyimś opiekuńczym skrzydłem - nie jest dla nas, wyrobników pióra, rodzajem wyzwania? Sam - Bóg świadkiem - wyzwanie to chciałem podjąć w tym felietonie. Bo chociaż felieton to trudna służba i nie na opisywanie wielkości na ogół nastawiona - raczej przeciwnie - to jednak chciałoby się raz na parę lat wziąć głębszy oddech i próbować wyartykułować to, co jak dotąd nie za bardzo nazwać się udawało. Ale glossa polemiczna na wstępie, ta potrzeba uzupełnień i wyjaśnień wprowadziła ton i wyzwoliła klimat przy jakim trudno o skupienie i namysł. Mam więc pretekst i mam Wymówkę? Łaskawy Czytelnik wybaczy mi zapewne niezamierzoną w tej mierze absencję. Może nawet dobrze, że ów młody człowiek z Krakowa, który jak to ustaliliśmy źle się bawi, napisał co napisał, a nie napisał o czym wspomnieć powinien, chociażby dla określenia odrębności natur i różnicy celów obu tych, nieporównywalnych przecież programów i instytucji, które jak widać: pomagają sobie wzajemnie. Bo gdyby o tym napomknął - czym wyłgałby się teraz Wasz sługa?

A mówi się, że my, felietoniści, bywamy niezależni! Wolne żarty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji