Artykuły

Dwie wizje śmierci

"Ophelia" w reż. Moniki Dobrowlańskiej i "Cztery ostatnie pieśni" w chor. Rudiego van Dantziga w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Martyna Pietras w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Motyw śmierci - obok motywu niespełnionej miłości - tematycznie spoił prapremierę "Ophelii" [na zdjęciu] Prasquala z premierą choreografii Rudiego van Dantziga do "Czterech ostatnich pieśni" Ryszarda Straussa.

W jednoaktówce Prasquala obserwujemy życie bohaterów Szekspira po śmierci. Ofelia (Natalia Puczniewska), Laertes (bardzo sugestywny Tomasz Raczkiewicz) i Hamlet (niezbyt wyrazisty Tomasz Mazur) nadal kochają, ale inaczej. Hamlet kocha Laertesa i wyśmiewa uczucia Ofelii. Laertes odwzajemnia uczucia Hamleta, ale fizycznie pragnie też swojej siostry. Tylko uczucia Ofelii pozostają niezmienne, skierowane ku Hamletowi. Żadna z tych miłości nie zostanie spełniona. Zdecyduje o tym Ofelia.

Prasqual wykorzystał w libretcie takie fragmenty szekspirowskiego pierwowzoru, które - nawet włożone w usta innej postaci - nie tracą emocjonalnego wydźwięku. Zanurzone w innym kontekście, stają się nośnikami nowych sensów. Ostateczny kształt libretta świadczy o erudycji i powadze przemyśleń autora. Wszystko po to, by uwypuklić emocje. Te pojawiają się w muzyce już na początku opery. Otwierające uwerturę, pulsujące elektronicznie dźwięki przypominają trochę bicie serca.

W siedmiu scenach utworu trójka bohaterów wyśpiewuje skomplikowane uczucia w quasi-ariach, duetach i triach (piękny ostatni ansambl a cappella!). Ich miłosna historia - w interpretacji orkiestry pod dyrekcją Mieczysława Nowakowskiego - brzmi momentami bardzo dramatycznie. Poza wykorzystaniem elektroniki, Prasqual używa głównie tradycyjnego instrumentarium. Obok fortepianu słychać m.in. akordeon, a ciepłe, kameralne brzmienie instrumentów smyczkowych i dętych drewnianych przeplata się z surową "blachą". Pojawiają się aluzje m.in. do muzyki barokowej (ozdobniki wokalne i zastosowanie polifonii). Reżyserka Monika Dobrowlańska wykreowała bezpretensjonalną wizję sceniczną, w której wewnętrzne pragnienia i lęki bohaterów uosabiają ich alter ego.

Czerń, biel i czerwień w oszczędnej scenografii podkreśla emocjonalne nasycenie (lub pustkę) w relacjach bohaterów. Przesłanie "Ophelii" jest jasne, a możliwość rozszyfrowywania kolejnych warstw symbolicznych opery stanowi jej ogromną zaletę.

Ukryte znaczenia niosła w sobie także choreografia Rudiego van Dantziga do kompilacji nagrań "Czterech ostatnich pieśni" Straussa. Kres związku i uczucia to śmierć, zdaje się mówić van Dantzig. Każda z czterech par - tańczących do kolejnych pieśni - przeżywa swoją miłosną podróż bez "happy endu". Karty w tej grze rozkłada Anioł śmierci. Wybiera postaci, łączy je i na końcu rozdziela. Kres radosnej relacji dwójki młodych ludzi (w pieśni "Frühling") jest inny niż rozstanie dojrzałych i doświadczonych przez życie partnerów (ostatnia "Im Abendrot").

Pięknie zarysowane figury (m.in. efektowne podnoszenia), odzwierciedlanie tańcem przesłania poetyckiego, połączenie w balecie elementów klasycznych z nieklasycznymi, teatralnymi zabiegami (jedna z bohaterek po "odtańczeniu" relacji sztywnieje jak manekin) - to cechy charakterystyczne wizji Dantziga. Jego układ poznańscy tancerze wykonali bardzo sugestywnie (uwagę zwracali zwłaszcza Karolina Wiśniewska i Dominik Muśko oraz Shino Sakurado i Mateusz Sierant).

Kończące cykl pieśni pytanie "Czy to już śmierć?" zamknęło wieczór tematyczną klamrą. Szkoda tylko, że ostatnie wrażenie popsuły, dobiegające zza kulis głośne komunikaty pracowników technicznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji