Artykuły

Lear w meloniku

"Król Lear" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Spektakl toczy się sprawnie, zahaczając po drodze o różne wątki, inspiracje i interpretacje, na niczym się nie zatrzymując.

"Król Lear" to kolejne spełnione marzenie teatralne Krzysztofa Jasińskiego. Kolejny wielki tekst - po "Hamlecie" i "Biesach" - przyrządzony podobną metodą: podwójna lub potrójna obsada każdej roli, sporo efektów (w "Learze" stroboskopy, dymy, głośne bębny, burza jak żywa, deszcz piasku), w scenografii tradycja pożeniona ze współczesnością.

W "Learze" Jasiński mocno zredukował liczbę postaci, zapewne nie tylko z powodu niewielkich rozmiarów sceny, lecz także dla skondensowania i wydobycia znaczeń. Mamy więc Leara, złe córki Gonerylę i Reganę, dobrą córkę Kordelię, dwóch dworzan: wiernego Kenta i niemądrego Gloucestera, dobrego brata Edgara i złego brata Edmunda oraz Oswalda, uosobienie sługi. Kordelia jest również Błaznem, a Oswald gra na bębnach i gongach.

Kondensacja niezbyt się udała, gdyż bohaterowie stali się płascy jak papierowe wycinanki. Goneryla (Dominika Figurska) i Regana (Anna Cieślak), gdy już dostały swoje posagi i zamieniły suknie na skórzane gorseciki i wysokie buty, zajmują się wyłącznie demonstrowaniem swojej żmijowatości. Edmund (Robert Koszucki) knuje i okazuje swój cynizm tak wyraziście, że aż dziwne, że ktokolwiek się na to nabiera, zwłaszcza ojciec i brat. Co za tym idzie, Gloucester i Edgar wychodzą na głupców. W dodatku Andrzej Róg gra Gloucestera nijako, a Grzegorz Mielczarek (Edgar) skupia się na tworzeniu aktorskiego popisu. Aktorzy w ogóle rzadko wchodzą ze sobą w kontakt - każdy skupiony jest na sobie, na swojej scenie, przez co spektakl staje się luźną kompozycją lepiej lub gorzej wykonanych aktorskich etiud. Dotyczy to również roli tytułowej, którą gra Mariusz Saniternik.

Fabułę da się, owszem, odczytać, ale czy w "Learze" jest ona najważniejsza? Być może Krzysztof Jasiński, streszczając pobieżnie i grubymi krechami akcję rodzinno-polityczną, chciał szybko dotrzeć do sedna "Leara", czyli scen w chacie na pustkowiu. Tak by się wydawało, spektakl nosi bowiem wyraźne ślady lektury eseju Jana Kotta " Król Lear , czyli Końcówka". Odczytanie Szekspira przez Becketta co prawda nie jest szczególną nowością (esej Kotta powstał w 1960 r.), ale czemu nie spróbować. Tyle że inspiracja Beckettem u Jasińskiego sprowadza się do zewnętrznych znaków. Skoro świat jest sceną błaznów, jak się mówi u Szekspira, reżyser przebiera Kenta (Dariusz Gnatowski) i Kordelię-Błazna (Agata Myśliwiec) w kostiumy biednych cyrkowych klaunów z nieodłącznymi melonikami. Obszarpany melonik dostaje też Lear. Oślepiony Gloucester pojawia się na pustkowiu w pasiastej koszulce i szerokich spodniach. Scena od początku jest wysypana piaskiem jak cyrkowa arena. Ale nadal dialogi są tylko przerzucaniem się kwestiami, a kreska, jaką rysowane są postaci, pozostaje gruba.

Wątek polityczny, pełen knowań, zdrad i morderstw, nie jest w tym przedstawieniu żadną - jak chciał Kott - "czarną realistyczną przebitką" dla "szyderczego i błazeńskiego moralitetu o doli ludzkiej", rozegranego przez wygnanego Leara, zdegradowanego Kenta, błazna, udającego nagiego szaleńca Edgara i oślepionego Gloucestera. Oba wątki prowadzone są równie pobieżnie; nałożenie melonika Learowi nie przeistacza go w bohatera moralitetu. Co najwyżej zostajemy poinformowani o takiej intencji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji