Artykuły

Po obu stronach lustra

"Ophelia" w reż. Moniki Dobrowlańskiej i "Cztery ostatnie pieśni" w chor. Rudiego van Dantziga w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Andrzej Chylewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

W ramach Roku Kobiet Teatr Wielki w Poznaniu przedstawił propozycję bardzo współczesną: jej kompozytor, absolwent poznańskiej Akademii Muzycznej, ukończy 30. rok życia dopiero 2 grudnia, a zaczął swe dzieło pisać siedem lat temu.

"Ophelia" [na zdjęciu] Prasquala, czyli Tomasza Praszczałka, to opera kameralna w siedmiu scenach. Nie pomyli się ten, którego tytułowa postać przywiedzie skojarzeniem do Williama Szekspira, ale kompozytor (jednocześnie autor libretta) przyznaje się również do inspiracji "Księgą tysiąca i jednej nocy", wierszami Fernando Pessoi, a także tekstami W. H. Audena, J. Cortazara i E. E. Cummingsa.

Prasqual nie interpretuje jednak dramatu Szekspira, lecz w mocno odrealnionej rzeczywistości, niejako po drugiej stronie lustra, przygląda się bytom Ofelii, Hamleta i Laertesa po ich śmierci, która jest punktem wyjścia opery (skądinąd także finałem). Przygląda się nowym relacjom i... kształtującym się pomiędzy nimi miłościom. Niestety, miłościom bez perspektyw i spełnień.

Rozpisana w warstwie instrumentalnej, a nawet elektronicznej, muzyka "Ophelii" (kierownictwo - Mieczysław Nowakowski) nie jest w swym serializmie odkrywcza, choć jest bez wątpienia współnosicielem treści emocjonalnych dramatu. Jest za to piekielnie trudna dla trójki wokalistów (Natalia Puczniewska oeraz Tomasz Raczkiewicz - Laertes i Tomasz Mazur - Hamlet), którzy jednak radzą sobie z nią zadziwiająco dobrze, również postaciowo. Nie muzyka fascynuje w spektaklu najmocniej.

Główna pochwała należy się reżyserce Monice Dobrowlańskiej oraz scenografce Petrze Korink. Z jednej strony drobiazgowa, logiczna i konsekwentna organizacja udźwiękowionej przestrzeni teatralnej, z drugiej, kompatybilny z pierwszą, różnorako wykorzystany pomysł płynięcia nie tylko wody, która przyprawiła Ophelię o śmierć w wymiarze szekspirowskim. Ciekawe są też filmowe projekcje uzupełniające narrację spektaklu.

Zgoła w inny świat przenosi spektakl baletowy "4 Letzte Lieder", wykorzystujący słynną "testamentową" muzykę 84-letniego Richarda Straussa, a stworzony przez wybitnego choreografa, tancerza i pisarza holenderskiego Rudiego van Dantziga. Dobrze się stało, że dzięki Jackowi Przybyłowiczowi, szefowi baletu Teatru Wielkiego w Poznaniu, mogła ten prezent, szczytowe osiągnięcie Holenderskiego Baletu Narodowego z 1977 roku, przenieść choreograficznie na poznańską scenę (w 1999 roku Holendrzy pokazali spektakl w Warszawie) muza wielkiego Holendra Sonja Marchiolli.

Do swego układu van Dantzig wybrał specjalne nagranie "Pieśni" w wykonaniu berlińskich filharmoników i Gunduli Janowitz pod batutą Herberta von Karajana (szkoda, że ta ważna informacja nie znalazła się w programie). Realizację "Pieśni" powierzył czterem parom tancerzy kierowanych przez Śmierć. Otrzymaliśmy wzorzec zespolenia tańca z muzyką. Dominuje zadziwiająca pogoda ducha, niemal radość w kulminacji od "Wiosny" po "Zmierzch". I nawet finalne zjednoczenie wokół Śmierci nie jest smutne i pesymistyczne. Owa "radość" udzieliła się i tancerzom, i niżej podpisanemu, a to za sprawą imponującego poziomu wykonawczego artystów Teatru Wielkiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji