Artykuły

Korespondecja z Bliskiego Wschodu

Po serii moich ostatnich korespondencji kilkoro życzliwych znajomych spoza branży zapytało mnie, czy naprawdę jest aż tak źle i czy nie mógłbym trochę optymistyczniej. Odpowiadam szczerze i odpowiedzialnie: nie mógłbym - pisze w felietonie dla e-teatru Paweł Passini.

Mógłbym oczywiście żartobliwym tonem opowiedzieć kilka historyjek, na przykład o oświetleniowcu, któremu kazali przyjść do pracy, a który nie umie obsługiwać konsolety, o sprzątaczce, która przerywa próbę, o portierce, która tę próbę kończy wrzaskiem: "dosyć tego będzie, bo ja chce już wreszcie zamknąć teatr."

I mimo, że wszystko to dzieje się w bardzo wręcz szacownej placówce edukacyjnej, wystarczy na przykład kawał szmaty, która zacina się, nie kwapiąc się ukazać Platiniego i kolegów piłkarzy, żeby te wszystkie opowiastki okazały już kompletnie błahe. Być może piłkarze i biznesmeni poprosili o konsultację jakiegoś specjalistę. Przecież skoro są uczelnie, to są i specjaliści.

Kiedy byłem jeszcze na studiach, do Akademii zwrócił się profesor Jerzy Jarocki, z prośbą o polecenie jakiegoś studenta do asystentury przy realizowanym w Warszawie spektaklu. Ostatecznie, po niemal pół roku pracy, która okazała się najważniejszym elementem mojej zawodowej edukacji i która dała mi również pierwszą okazję do weryfikacji mojego zawodowego ekwipunku, a raczej jego braku, więc ostatecznie po sześciu miesiącach dowiedziałem się, że szkoła nie tyle poleciła, ile stanowczo, acz życzliwie odradziła. Na szczęście dla mnie, a mam nadzieję i dla samego przedsięwzięcia, Profesor postanowił zrobić odwrotnie niż radzili życzliwi. Nigdy nie przestanę być mu za to wdzięczny, tak jak i kolejnym dyrektorom teatrów, którzy także postanawiali zaryzykować, zatrudniając mnie i innych "złych" studentów. Ostatecznie w zawodzie zostali tylko ci "źli" i tak sobie robimy ten nasz "zły" teatr. Tylko gdzie jest ten "dobry"?

Piszę o tym nie tylko dlatego, że po zakończonej właśnie współpracy właściwie od większości pracowników i studentów Akademii, z którymi rozmawiałem usłyszałem rzeczy, od których włos się jeży na głowie, a które opowiedziane były jako wyraz życzliwości i sympatii, że w sumie nie mieliśmy tak źle, że zazwyczaj jest jeszcze gorzej. Piszę o tym także w związku z planowaną na dziś w południe pod sejmem manifestacją porozumień wykładowców i studentów wyższych uczelni, między innymi w sprawie płatnych studiów. Strzelam, że nikogo z Akademii tam nie będzie.

Potwornie mnie zirytowały wypowiedzi minister edukacji o złych studentach, którzy za państwowe pieniądze studiują nie wiadomo ile kierunków na raz. Ale zgadzam się, że studia nie przygotowują do wykonywania zawodu. Dziwi mnie natomiast, że reformy nie rozpoczyna się od porządnej, wnikliwej diagnozy sytuacji w jakiej są same uczelnie, blokujące karierę naukową studentów, stanowiące wieloletnie schronienie dla zabetonowanych na swoich stanowiskach wszelkiej maści "rezydentów", lub traktowane jako zaplecze prywatnych interesów i źródło taniej siły roboczej. Rozumiem, że reformy mogą być bolesne i wymagać wyrzeczeń, ale nierówność i bezsilność wobec systemu jest naprawdę niebywała. No, ale niech się studenty hartują, bo co ich nie zabije, to wzmocni, a mocni być muszą, bo zaraz po zakończeniu studiów staną się zawodową konkurencją dla swoich profesorów, którą tamci będą bezpardonowo zwalczać.

Zawsze po ogłoszeniu podziału ministerialnych grantów na kulturę rozdzwaniają się nam telefony. Jednego dnia plan pracy nad bieżący rok zmienia się diametralnie. Ścigając się z nie zawsze zrozumiałymi kryteriami próbujemy utrafić w gust rozstrzygającej o naszym życiu komisji, nie mówiąc już o procedurach rozliczania się z materialnych i merytorycznych efektów prowadzonych przez nas działań. Jesteśmy tylko NGO-sem, więc nie stać nas na pracowników biurowych - musimy się tego uczyć sami, a jak się nam coś nie udaje ponosimy bezwzględne i natychmiastowe konsekwencje. Aktorzy biorący udział w naszych przedsięwzięciach rzadko zdają sobie sprawę, że często decydujemy się pracować za darmo, żeby móc im zapłacić, że niemal zawsze działamy na prywatnym sprzęcie, że nie ma mowy o godzinach pracy, bo robimy, aż zrobimy. No i oczywiście zawsze musimy konkurować cenowo z państwowymi molochami, także w kolejce po granty. I konkurujemy, i to oni się uczą lub zrzynają od nas, nie odwrotnie.

Kilka dni temu ukazał się artykuł Joanny Derkaczew o sytuacji zawodowej polskich reżyserów - kompletnym braku jakichkolwiek zabezpieczeń, regulacji prawnych chroniących naszą pracę, lub ewentualną przyszłość. Chciałbym drodzy, nieprzemakalni pracownicy Akademii, żebyście chociaż co jakiś czas odczuwali bezpośrednie konsekwencje swojej pracy, żeby nie stać was było na zatrudnianie niekompetentnych fachowców, żeby nie wystarczało przyjmować coraz więcej studentów, ale żebyście tak jak my musieli rozliczać się z efektów, a nie tylko z obietnic i liftingu wizerunku. I naprawdę nie ma co się chwalić tym, jak jest beznadziejnie. A jak sobie nie umieta poradzić, to zapytajcie tych, którzy radzić sobie muszą, bo nie mają wyboru.

I jeszcze na koniec chciałem powiedzieć, że ta ręka, co to sobie zawlekliście na balkonik to jest dłoń Chopina, i miała chronić, nie grozić. W obecnym zaś ustawieniu wydaje się raczej być specyficzną anteną i może odbierać sygnały, których wcale nie chcielibyście usłyszeć. Przekornie - jak zwykle - życzę: dobrego odbioru. Na zdrowie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji