Artykuły

Ich portret

Spektakl, w którym gra/iluzja miesza się z życiem/rzeczywistością, gdzie wszystko może się zdarzyć, gdzie improwizacja wpisana jest w konwencję - o "Portrecie" Teatru 21 w reż. Justyny Sobczyk pisze Anastazja Popławska z Nowej Siły Krytycznej.

Teatr nieraz stawia przed widzem wyzwania. Najczęściej dotyczą one stopnia intelektualnego zaawansowania odbiorcy lub upodobań estetycznych, z którymi można zgadzać się lub nie. Czasami są to wyzwania związane z kontrowersyjnością danego tematu lub specyfiką jego przedstawienia, testy naszej wytrzymałości. Bywa jednak, że dotyczą tolerancji, ale nie tej dla często padających ze sceny wulgaryzmów, obnażonych genitaliów aktorów, czy homoseksualnych bohaterów. Tej, która nie jest modna i rzadko bywa eksplorowana na deskach scen polskich. Mowa o akceptacji człowieka chorego, niepełnosprawnego, upośledzonego.

Co myślę o ludziach z zespołem Downa? Czy czuję się zażenowany, gdy widzę ich na scenie? Jaki ich portret rysuję w myślach i jaki oni noszą w samych sobie? Kim jest autysta? Jacy oni są? O czym marzą? Pytań jest więcej. Na niektóre z nich starają się znaleźć odpowiedź aktorzy i widzowie spektaklu Teatru 21, wystawianego w ramach projektu "Inclusiv. Program studyjny" w warszawskim Teatrze Studio.

"Portret" powstał z inspiracji książką "Burzowa noc" nieznanej w Polsce artystki, malarki, rysowniczki, pisarki - Michéle Lemieux. Przetłumaczona na czternaście języków, nagrodzona prestiżową Bologna Ragazzi Award kompilacja oryginalnych, nieco abstrakcyjnych ilustracji z prostymi, ale niebanalnymi pytaniami o tożsamość, pochodzenie, znaczenie słów, granice "ja" i swoje miejsce we wszechświecie, stała się punktem wyjścia do wielu rozważań o ludzkiej egzystencji. W połączeniu z osobistymi doświadczeniami aktorów, ich fizycznością i chorobą powstał spektakl wielopłaszczyznowy, głęboki i wzruszający.

"Kim jestem?" - pada pytanie z osnutej w lekkim półmroku sceny. Kilku aktorów przemieszcza się w tę i z powrotem, jakby odpowiedź miała znaleźć się w przestrzeni, tu na podłodze lub dalej, tam za dekoracją, może przy mikrofonie. Zastanawiają się, myślą, ale przecież to proste. "Jestem dobrym chłopakiem, uspołecznionym super uczniem, szarmanckim dżentelmenem, Żydem" - każdy jest inny, jest sobą, jest też "człowiekiem z zespołem Downa." Co to znaczy? Próba definicji zaczyna się od rysowania portretu według instrukcji: "oczy - lekko skośne, twarz - zaokrąglona, usta - czerwone". Świadomość własnych ograniczeń, fizycznej odmienności, społecznej negacji każe pytać bez entuzjazmu: "gdyby można zamieniać się ciałami, czy ktoś wybrałby moje?" Pełna wątpliwości co do ewentualnych reakcji głowa (Grzegorz Brandt), wysuwająca się z czarnej płachty przymierza specjalnie zaprojektowane na tę okazję przez aktorkę - autystkę (Marta Stańczyk) ciała. Jest ciało kobiety, krokodyla, ciało powyginane, grube, kolorowe - pełen wachlarz. Jednak to własne okazuje się być najwygodniejsze, bez względu na niedoskonałości.

Ciekawość poznania i zrozumienia siebie prowokuje powstanie wspaniałego pomysłu: "Chciałbym wejść do wnętrza mojej głowy." Abstrakcyjna potrzeba natychmiast zostaje spełniona: pojawia się miła pani, trzymająca tabliczkę - strzałkę z napisem "Wejście", sprzedająca bilety do środka. "Jak chcesz wejść? Gwałtownie czy spokojnie? Głośno czy po cichu?" Opcje są różne. Zawartość głowy też. Złości wiszą na sznurkach, sny na podłodze, wspomnienia schowane w drzewach, jest też mnóstwo głupot, a także lenistwo, przekleństwa i plany na przyszłość - głowa jak każda inna.

Szybka zmiana scenografii otwiera przestrzeń, projekcje wideo z tyłu sceny stają się współgrającym z treścią tłem, wraz z subtelną muzyką tworzy specyficzny klimat odrealnienia. To czas na zwierzenia. Do stojącego z boku sceny mikrofonu podchodzi pierwszy śmiałek: "Miałem sen. Śnił mi się cabriolet, a w nim szalone dziewczyny." Akcja dynamizuje się. Dziewczyny uśmiechają się i pomachują z luksusowego samochodu. Wszyscy są zadowoleni. Euforia rośnie wraz z kolejną senną imaginacją. Tym razem to sen o Michaelu Jacksonie. "Zaczął śpiewać tylko dla mnie, król popu. Ja jestem Michaelem, rozdaję autografy." Rozpoczyna się show, w którym słynne kroki i figury taneczne wykonywane są z nadzwyczajną precyzją, radością i energią. Rozbrajający i efektowny pokaz nieco rozciąga się w czasie, włączając do zabawy publiczność, klaszczącą w rytm muzyki. Sytuacja zostaje jednak opanowana. Inne sny są równie podobne do naszych, wyrażają obawy, marzenia, dziwne sytuacje.

Poziom abstrakcji intensyfikuje się. Zmienia się światło, ze sceny roztacza się przyciemniona zieleń. Aktorzy "wyrastają z ziemi jak warzywa", każdy z nich przedstawia się: "pomidor, papryka ostra, kapusta - głowa pusta", co w tej sytuacji mogłoby mieć inne znaczenie, zbyt dosłowne? Po chwili wszyscy przemieszczają się i układają w kolejny przestrzenny obraz, będący kopią ilustracji z książki Lemieux: "wychodzimy z taśmy produkcyjnej."

Abstrakcyjne wizje, fantastyczne wyobrażenia, indukowane w głowie fantasmagorie przeplatają się z bardzo realnymi, poważnymi kwestiami, nurtującymi pytaniami. "Czy wszyscy są Żydami?" - zastanawia się chłopak z zespołem Downa, wyznawca judaizmu. Problem dyskryminacji społecznej łączy się z dyskryminacją religijną, z potrzebą wierności i oddania własnym ideom. "Czasami chciałbym, aby cały świat zostawił mnie w spokoju, mógłbym robić to, na co mam ochotę." Rozbrzmiewająca po tych słowach pieśń "Hava nagila" (radujmy się) nie pozostawia złudzeń, na co ma ochotę nasz bohater, z czego czerpie siłę, którą blokuje okrutne otoczenie.

Padają kolejne ważne pytania, zdania. Dotykają bardzo osobistych, intymnych spraw, obaw, lęków, potrzeb. "Boję się, że ktoś mnie opuści, że będę oddzielony od wszystkiego, że zostanę sam". Uczucie smutku i niepewności potęguje muzyka. Z tych słów, gestów, spojrzeń wyłania się kolejny portret, tym razem to obraz człowieka chorego, człowieka skazanego w pewnym stopniu na zależność od drugiej osoby. Człowieka, który tak często bywa ubezwłasnowolniony, pozbawiony prawa do kreowania swojego życia. Często to właśnie najbliżsi o tym decydują, dlatego bohater zwraca się do rodziców, pytając "Mamo, czy moje życie jest z góry zaplanowane? Czy mogę odkryć własną drogę?" Głos z offu odpowiada: "Tak".

Czy człowiek z zespołem Downa ma takie same szanse jak jego zdrowi rówieśnicy? Czy może osiągnąć w życiu sukces? Czy jego nazwisko pojawi się w encyklopedii? Te pytania pozostają otwarte, każdy z bohaterów i widzów odpowiada sobie na nie sam, we własnych myślach, jedynie Daniel K. puszcza wodze wyobraźni, roztaczając wizję figurowania w encyklopedii jako seryjny morderca kasjerek.

Jeden z ostatnich portretów, jaki krystalizuje się z odgrywanych sytuacji, interakcji i słów aktorów, to portret kobiety - jej tęsknot i potrzeb, które żeńska płeć niezależnie od stopnia upośledzenia lub jego zupełnego braku, wszędzie na świecie odczuwana tak samo. Pragnienie doświadczenia ciąży, bycia matką, bycia kochaną, pożądaną, aktorki wyrażają za pomocą chustki, którą każda z nich wkłada sobie pod ubranie, z dumą przechadzając się jako ciężarna po scenie. Ich seksualność nie jest śmieszna czy ograniczona, jest pełna kobiecych kształtów i zmysłowości. Chwilę później jeden z chłopców (Piotr Swend) podchodzi do mikrofonu i bardzo spontanicznie zaczyna opowiadać o swojej dziewczynie. "Chcę się z nią ożenić, kocham ją, na zawsze, szczerze, ona jest aniołem" - to piękne wyznanie wzrusza swoją prawdziwością i prostotą. Jej portret widziany oczyma tego mężczyzny jest pełen bezwarunkowej miłości, dojrzałego, silnego, cudownego uczucia. To uczucie wydaje się najszczerszym na świecie. Każdy ma przecież prawo kochać.

Spektakl kończy wypowiedź dziewczyny, której słów nie rozumiemy, ale ich pozawerbalny przekaz jest na tyle silny, że odczuwamy go jako ważny głos, zabrany w słusznej sprawie.

"Portret" to spektakl, w którym gra/iluzja miesza się z życiem/rzeczywistością, gdzie wszystko może się zdarzyć, gdzie improwizacja wpisana jest w konwencję. Jednak nie umniejsza to w żadnym stopniu wartości artystycznych, wręcz przeciwnie - wzbogaca je o elementy, których próżno szukać w tradycyjnym teatrze. Reżyserka, Justyna Sobczyk, stworzyła dzieło spójne, ciekawe estetycznie, z niebanalną poetyką i głęboką, wielowarstwową treścią, która potrafi nas wzruszyć, ale i rozbawić. Poza bogatym przekazem jest jeszcze jeden ważny aspekt tego typu teatru. To prawo osób chorych do uczestniczenia i budowania kultury i artystycznych dzieł na równi z innymi ludźmi. Co prawda za sprawą takich głośnych wystaw jak "Downtown Collection" Oiko Petersena, czy "Listów do syna" Stowarzyszenia "Bardziej kochani", dokonań Teatru 21 czy Opera Buffa, stopniowo dochodzą do głosu talent i zaangażowanie osób niepełnosprawnych, upośledzonych czy chorych psychicznie, ale to wciąż kropla w morzu pełnym schematów i przyzwyczajeń, zamkniętych na doświadczenie Nowego. Nowego, które tak jak opisany przeze mnie spektakl mógłby stać się indywidualnym katharsis każdego odbiorcy.

Warto dodać, że aktorzy stanęli na wysokości zadania. Niełatwo jest przecież zagrać samego siebie. Ich kreacje urzekały wiarygodnością i autentycznością, której często brakuje nawet zawodowym aktorom. Portrety przez nich stworzone na długo pozostaną w pamięci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji