Artykuły

Artyści wspominają Irenę Kwiatkowską

Aktorzy, reżyserzy, ludzie sztuki wspominają w Rzeczpospolitej Irenę Kwiatkowską, która po długiej chorobie zmarła w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie.

Powiedzieli "Rzeczpospolitej":

Stanisław Tym, satyryk: O Irenie Kwiatkowskiej krótko mówić się nie da, a długo nie powinno. To zupełnie wyjątkowe zjawisko w polskiej kulturze. Tak zaskakująco niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju. Aktorstwo tej klasy, takiej umiejętności mówienia komedii, czy żartu zdarza się raz na kilka stuleci. Podkreśla się jej wielkie poczucie humoru, choć w przypadku Pani Ireny to było coś znacznie więcej. Miałem honor i zaszczyt pisać dla niej i przekonałem się osobiście, że była niezwykle pracowita, wnikliwa i szalenie wymagająca. Ona miała poczucie prawdy, którą mówiła, wyszlifowanej, jak brylant formy, którą prezentowała na estradzie, w teatrze. A jednocześnie słuchając jej miało się wrażenie, że ma do wypowiadanych słów pewien ironiczny dystans. Żarty w jej wykonaniu zawsze nabierały jakiejś dodatkowej głębi.

Magda Umer, reżyserka, piosenkarka: Jeśliby oceniać aktora miarą tego, co dobrego zrobił dla nas, to Polacy mają jej do zawdzięczenia nie do opisania dużo. Była pośrednikiem między nami a Gałczyńskim, Kabaretem Starszych Panów i najwspanialszą literaturą dla dzieci. Począwszy od radiowego Plastusia, na którym się wychowałam, poprzez Hermenegildę Kociubińską w "Zielonej Gęsi" i Hrabinę w Kabarecie Wasowskiego i Przybory. W ogromnym stopniu ukształtowała moją wrażliwość i zawsze będę jej wielkim dłużnikiem. Była symbolem purenonsensu i prezentowała to w sposób nieprawdopodobny. Mimo bogatego dorobku teatralnego i kabaretowego dla wielu pokoleń Polaków pozostanie kobietą pracującą z "Czterdziestolatka" i matką Pawła z "Wojny domowej", najlepszego serialu w historii TVP. Zważywszy na religijność Pani Ireny, nie mam wątpliwości, że Pan Bóg po każdej emisji filmów, kabaretów i programów z Jej udziałem, nagradzał ją życzliwym uśmiechem.

Irena Santor, piosenkarka: Miałam do powiedzenia w piosence melorecytację wiersza Kazimiery Iłłakowiczównej - pięknego, ale bardzo trudnego, bo pisanego krótką frazą. Byłam wtedy w zespole Teatru Syrena i poprosiłem panią Irenę, żeby mi pomogła. Mogła się wymówić brakiem czasu, tymczasem zaprosiła mnie do domu i, jak to ona, zabrała się do pracy bez taryfy ulgowej, mnie biorąc ostro do galopu. Analizowaliśmy tekst, odkrywaliśmy sensy, ale najważniejsze stało się powiedzenie tekstu w muzyczny sposób. Zdałam sobie wtedy sprawę, że to całkiem odrębna sztuka. Pani Irena stawiała przy wersach i słowach tajemnicze kropki i znaki, które stworzyły odrębną muzyczną partyturę. Pojęłam wtedy, że to, co dla laików wydaje się prostą interpretacją wiersza, wiążę się ze żmudną pracą. W Teatrze Syrena miałam też zagrać w musicalu, co się nie udało, ale wzięłam udział w tercecie z Ireną Kwiatkowską i Barbarą Kraftówną. Wykonywałyśmy "Ballady i niuanse". Na próbach patrzyłam jak urzeczona gdy aktorki poszukiwały nowych muzycznych point, jak mistrzowsko naginały je siebie. To były moje uniwersytety. Kartkę z partyturą Ireny Kwiatkowskiej trzymam do dziś, jak relikwię. Cóż, pani Kostucha rządzi się swoimi prawami. Zabrała nam panią Irenę, ale kiedy przyjdzie po nas, spotkamy się z Ireną Kwiatkowską i znowu będzie nam weselej.

-not. j.c.

Roman Dziewoński, autor książki "Irena Kwiatkowska i Znani Sprawcy", syn Edwarda Dziewońskiego: Mam nadzieję, że pani Irena patrzy na nas teraz z wysoka, i jeżeli tak jest w istocie, musi być zniecierpliwiona. Zawsze, gdy ją chwalono, czuła się nieswojo: "Dajcie spokój - mawiała. - To było, minęło, nie ma do czego wracać". Nie lubiła wielkich słów, ale trudno o przesadę, gdy mówi się o artystce tej klasy. Przede wszystkim liczyła się dla niej praca. Nie tolerowała nieprzygotowania, które było dla niej wyrazem lekceważenia publiczności. Gdy próba wypadła znakomicie, prosiła reżysera, aby mimo wszystko zgodził się na jeszcze jedną powtórkę, bo wtedy wszystko się zafiksuje. Później proponowała, aby następnego dnia stawili się o pół godziny wcześniej. Uważała, że mikrofon weryfikuje aktora. Kto sprawdził się w radiu, poradzi sobie na scenie. Doskonale rozumiała się z artystami, których poważała. Pamiętam próbę do spektaklu "Jeszcze Dulska" w reżyserii Aleksandra Bardiniego w warszawskim Teatrze Ludowym. W pewnym momencie pan Aleksander podniósł rękę. "Aha" - powiedziała pani Irena. "Tak" - dodał mój ojciec. I wszystko było jasne. Trzy razy widziałem "Wieczór Trzech Króli" wyreżyserowany przez Jana Kulczyńskiego w warszawskiej Starej Prochowni. We wszystkich rolach obsadzono kobiety: Hannę Skarżankę, Ryszardę Hanin, Gabrielę Kownacką, Jadwigę Jankowską-Cieślak, Zofię Rysiównę. Pani Irena zagrała Sir Andrzeja Chudogębę. Wymyśliła sobie, że w jednej ze scen będzie sikać pod płotem. Z tego epizodu uczyniła majstersztyk. Przechylała się, długo szukała tego, co jej bohater mieć powinien. Widownia płakała ze śmiechu. Za najwyższy honor poczytuję sobie, że zechciała mi opowiedzieć o swoim życiu. Dowiedziałem się wtedy, że do 1939 r. miała na koncie 25 ról. Grała w Teatrze Powszechnym w Warszawie, w Poznaniu i Katowicach. Na sezon 1939/40 miała wrócić do stolicy. Otrzymała pierwszą propozycję filmową. Zapowiadała się wspaniała kariera... W czasie Powstania Warszawskiego była łączniczką AK. Ale o tym nie chciała opowiadać. "To był obowiązek" - podkreślała. Nie chciała autoryzować książki o sobie. Uważała, że jeśli człowiek podejmuje się pewnego zadania, bierze na siebie pełną odpowiedzialność.

-bm

Andrzej Łapicki, aktor, reżyser: Myślę o Irenie Kwiatkowskiej jak o największej polskiej komiczce, którą można zestawić z Mieczysławą Ćwiklińską, bo wywoływały uśmiech od pierwszej chwili. Powiedziałem, że można je zestawić, ale nie porównać, bo Ćwiklińska reprezentowała dowcip XIX wieku, a Kwiatkowska była współczesna - jej komizm nie był rodzajowy jak u większości aktorów, tylko dwuznaczny, absurdalny, surrealistyczny, podszyty ironią, co tworzyło czwarty wymiar kreowanych postaci. To współgrało z aurą poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, który stał się najważniejszym autorem dla Ireny Kwiatkowskiej i odcisnął piętno na jej aktorstwie. Największą sławę dała pani Irenie telewizja, ale grała z powodzeniem również w teatrze, m.in. Dulską. Wśród aktorów młodszego pokolenia nie widzę następców. W polskim aktorstwie powstała wielka wyrwa.

Jerzy Gruza: O roli Kobiety Pracującej, którą Irena Kwiatkowska grała tak brawurowo w "Czterdziestolatku" można powiedzieć, że był forpocztą feminizmu, a już na pewno postaw kobiet świadomych swojego znaczenia i roli w społeczeństwie. Pojawiała się w najbardziej kłopotliwych sytuacjach niczym deus ex-machina i zawsza pomagała rozwiązać największe problemy. To była oczywiście rola napisana przez Krzysztofa Teodora Toeplitza i mnie, ale Irena Kwiatkowska słynęła z błyskotliwych obserwacji. Bacznie przyglądała się życiu, była zawsze zorientowana, i, czy to na planie, czy w prywatnej rozmowie potrafiła skomentować bieżące wydarzenia - dowcipnie, przewrotnie, abstrakcyjnie. Mnie też dawała różne rady dotyczące wychowania dzieci. Przeszło rok temu zaproponowałem TVP cykl monologów Kobiety Pracującej zmontowanych z odcinków "Czterdziestolatka". Nawet nie dostałem odpowiedzi. Może teraz ktoś pójdzie po rozum do głowy. Może jakaś kobieta w TVP pracująca.

-not. j.c.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji