Artykuły

Zachowajmy ciekawość dziecka

- W Powszechnym, który jako teatr komediowy gra repertuar postrzegany przez krytykę niesłusznie pejoratywnie, tworzony jest Festiwal, który ma zupełnie inne zadania - o łódzkim Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych opowiada dyrektor Ewa Pilawska.

Dariusz Pawłowski: W tym roku odbędzie się już siedemnasta edycja Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Bardzo szybko to "zleciało". Pamięta Pani pierwszą edycję imprezy, jeszcze "tylko" Przyjemną? Jakie z nią wiążą się wspomnienia?

Ewa Pilawska: Istotnie dużo się zmieniło przez te siedemnaście lat. Pierwsze edycje były bardziej zdarzeniami impresaryjnymi. Mogę powiedzieć, że w zasadzie nawet użycie nazwy festiwal było nadużyciem. Te siedemnaście lat temu Teatr Powszechny był w dramatycznej sytuacji artystycznej i finansowej. Pomysł festiwalu pojawił się w sezonie, w którym teatr nie miał żadnej premiery, a dwie przygotowywane (w tym "Piekarz, piekarzowa i piekarczyk" Jeana Anouilha i "Mikado" Arthura Sullivana) zostały zdjęte z powodu niskiego poziomu artystycznego. Co prawda, Powszechny cieszył się jedną z największych frekwencji w Polsce, ale była ona głównie zasługą porannych spektakli dla młodych widzów. W repertuarze dominowały wówczas "Ania z Zielonego Wzgórza", "Bajki samograjki", "Kminek i Dezyderiusz", "Czarodziej z krainy Oz". Celem pierwszego Festiwalu Sztuk Przyjemnych było więc, aby w Powszechnym zaczęło się coś dziać. Ten pierwszy Festiwal był raczej krzykiem: "jesteśmy!", sygnałem dla publiczności dorosłej. Kluczem zaproszeń byli znani, lubiani aktorzy, w nieskomplikowanych, niedrogich spektaklach.

Co na przestrzeni tych lat i rozwoju festiwalu, Pani zdaniem, udało się najbardziej, a co się nie powiodło?

- Mam wrażenie, że dużą wartością jest rozwój, jaki Festiwal przeszedł i to, że uczynił to w symbiozie z publicznością. W Powszechnym, który jako teatr komediowy gra repertuar postrzegany przez krytykę niesłusznie pejoratywnie, tworzony jest Festiwal, który ma zupełnie inne zadania. Moim zdaniem objęty kierunek rozwoju i stopniowa edukacja przynoszą wymierne efekty. W ciągu tych siedemnastu lat udało nam się przybliżyć łódzkiej publiczności prace takich twórców, jak: Krystian Lupa, Jerzy Jarocki, Krzysztof Warlikowski, Jan Klata, Piotr Cieplak i wielu, wielu innych. Ale mimo to trudno mi mówić co się powiodło, a co nie. Mimo tego, że udaje nam się zaprosić ważnych twórców, i mimo że widzę, jaką drogę pokonujemy, zawsze gdzieś tam wewnętrznie pozostaje lekki, mobilizujący niedosyt i chęć zrobienia czegoś więcej.

Jaki budżet ma tegoroczny festiwal? I dlaczego tak mało?

- Budżet jest taki sam, jak w ubiegłym roku, czyli i milion złotych. To drugi rok z rzędu, kiedy do budżetu teatru dołączona jest tej wysokości dotacja na Festiwal. No i oczywiście sponsorzy. Nie znamy jeszcze kwoty dofinansowania z ministerstwa. Wiem, że trwają rozmowy nad powtórnym rozpatrzeniem naszego wniosku o dofinansowanie, grono eksperckie w tym roku dość boleśnie potraktowało instytucje łódzkie. Popełniono szereg błędów i czekamy. Patronat Honorowy nad naszym Festiwalem objął minister Bogdan Zdrojewski. Muszę podkreślić, że ta pomoc ze strony Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego była dla nas zresztą zawsze bardzo ważna. Przez wiele lat to właśnie ministerstwo pełniło pieczę nad Festiwalem i wspomagało jego rozwój, dopiero później w ślad za tym wsparciem znalazło się godne zainteresowanie ze strony miasta. Bardzo długo pracowaliśmy na markę Festiwalu i na urealniony budżet. Mogę powiedzieć, że przez siedemnaście lat uczciwie na to zapracowaliśmy.

W tym roku proponuje Pani zastanowienie się nad rzeczywistością współczesnego teatru. Jaka ona jest w Pani ocenie? Czy cechą dzisiejszej rzeczywistości naszego teatru jest rozbicie, niepewność i poszukiwanie tożsamości czy też teatr współczesny już się samookreślił i wyznaczył sobie także kierunki swojej przyszłości?

- Rzeczywistość współczesnego teatru to temat niewyczerpywalny. Co dekadę, może dłużej, następuje "zderzenie" pokoleniowe na scenach. Grupy twórców ścierają się, ale tak było od zawsze. Może ta dekonstrukcja i zmiana w polskim teatrze, która nastąpiła dekadę temu, była bardziej dynamiczna, a może po prostu bardziej widoczna, bo następowała po okresie swoistej stagnacji. Jednak mam wrażenie, że to naturalna kolej losu w teatrze. Te 10-20 lat temu nastąpiła era nowych reżyserów, sięgających po nowe dramaty i zmieniających znaczenie i hierarchię tekstu dramatycznego. Pojawił się również nowy sposób rozmowy z widzem, nowe aktorstwo - używające bardziej prawdziwych, intymnych środków, uciekające od szerokiego gestu na scenie. Jednak każdy wiek ma swoje wewnętrzne rozbicie, swoje niepokoje i poszukiwanie tożsamości. Teatr zostaje zdekonstruowany, ale zawsze najważniejsza pozostaje historia, a te - mam wrażenie - się nie zmieniają. Ważne, by forma nie była archaiczna i żeby współgrała z naszymi czasami, z rytmem naszego życia. Ale czy nie o to samo upominał się między innymi Mikołaj Grabowski realizując chociażby Shaeffera, czy Konrad Swinarski i jego postrzeganie rzeczywistości teatru? Oczywiście, są przykłady graniczne, jak teatr Grzegorza Jarzyny czy Krzysztofa Warlikowskiego, realizacje Piotra Cieplaka. Pojawił się Jan Klata, Monika Strzępka robiąca kontrowersyjne spektakle w duecie z Pawłem Demirskim, bardzo interesujące projekty Barbary Wysockiej czy Mai Kleczewskiej, ale mam wrażenie, że podobni do nich rewolucjoniści pojawiali się w każdym okresie.

Na pewno współczesny teatr wyznacza pewne trendy i kierunki, ale za chwilę przyjdzie nowa rzeczywistość, która wymusi powstanie nowej estetyki teatralnej. I chyba właśnie to, że teatr sam ze sobą prowadzi wewnętrzną artystyczną walkę, sprawia, że jest on ciągle żywy i tak fascynujący.

Współczesność teatru, nie tylko polskiego, to chyba także próba wprzęgnięcia go w "wyścig szczurów", ustanowienia jego pozycji głównie na podstawie kryteriów ekonomicznych i "oglądalności", a nawet swego rodzaju przeciwstawienie scen zespołowych scenom prywatnym.

Czy Pani zdaniem współcześni twórcy teatralni reagują na ten "konflikt" także w swoich pracach?

- Nie wiem, wydaje mi się, że niezależnie od obszaru teatr jest albo dobry, albo zły. Nie mogę się zgodzić na to, że eksperyment i poszukiwanie w teatrze jest ciągle niesprawiedliwie i wąsko rozumiane. Jako teatr komediowy tworzymy Polskie Centrum Komedii, w ramach którego chcemy zawalczyć o poziom polskiej komedii współczesnej. Pracujemy nad wypracowaniem specyficznie polskiego humoru, walczymy z ciągle pokutującym w teatrach (i z upodobaniem pojawiającym się w tv) banałem i tandetą scenicznych realizacji. Zbyt łatwo środowisko twórców i krytyków zapomina, że gatunki komediowe wymagają ogromnej atencji, że mogą być świetną płaszczyzną teatralnego eksperymentu i polem edukacji teatralnej. Polskie Centrum Komedii nie ma nic wspólnego z utartym przekonaniem o tym, że komedia to coś, co jest łatwe, schematyczne, przyjemne i daje zarobić. Dla nas komedia jawi się jako problem współczesnego teatru, miejsce puste, zapomniane, upominające się o swoją polską tożsamość. Teatr jest przecież synonimem różnorodności, wielości stylów i wolności wyboru. Często przywoływane jako wzór niezależności i zarad-

ności teatry prywatne de facto nie są instytucjami prywatnymi. Bo jakże mówić o "prywatnej" instytucji, która pobiera dotacje państwowe. W teatrach zachodnich, model prywatnego teatru pojawia się dzięki istnieniu prywatnych producentów, wynajmujących sale widowiskowe na kolejne teatralne realizacje (tu rozumiane jako inwestycje). W Polsce teatrów prywatnych nie ma, uważane za takowe, jak każdy inny teatr publiczny (marszałkowski czy miejski), dostają dotację i jak inne startują do konkursów ministerialnych. Trzeba tu zaznaczyć, że Teatr Polonia Krystyny Jandy stanowi przypadek w ogóle osobny, wyrósł bowiem na sukcesie wybitnej aktorki o renomie światowej, która po wielu latach pracy założyła swoją scenę. Zresztą teatry nazywane prywatnymi również wspierają się scenami repertuarowymi. Tam aktorzy mają etaty, tam przechodzą prawdziwą szkołę, a później już w pełni ukształtowani grają gościnnie na scenach "prywatnych", podobnie z obsługą sceny. W teatrach zachodnich są prywatne produkcje, które wynajmują wolnostojące prywatne budynki na realizację projektów. Taka produkcja grana jest 30-60 razy i schodzi z afisza. U nas takiego modelu jeszcze nie ma. Nie jestem oczywiście przeciwna pojawianiu się scen prywatnych, wręcz przeciwnie. Uważam, że powinno być jak najwięcej i to rozmaitych teatrów. To prowokuje zdrową konkurencję. Jednak nie demonizujmy, scen prywatnych z prawdziwego zdarzenia jeszcze u nas nie ma.

Czy dostrzega Pani pojawianie się nowych reżyserów, których głos można już uznać za wyrazisty? Czy poszukują oni także nowych autorów? Czy i tutaj nazwiska, reżyserów i autorów, nie zmieniają się dziś tak szybko, w jak szybkich czasach żyjemy? - Myślę, że z teatrem jest jak z każdą inną dziedziną. Dobrzy reżyserzy i dramaturdzy nie znikną, o średnich, czy tych będących twórcami jednorazowego sukcesu, szybko zapomnimy. To jak z lekarzem. Do dobrego nie można się dostać, u kiepskiego przed gabinetem stoi rząd pustych krzeseł. Jeśli pyta Pan o konkretne nazwiska, to na pewno w dzisiejszym polskim teatrze dochodzą do głosu artyści wyraziści, jak Klata, Wysocka czy Zadara, którzy sięgają po interesujące teksty - od klasyki po bardzo współczesne - i odważnie podejmują ich temat czyniąc z nich interesujący komentarz do naszej rzeczywistości. Nie sposób pominąć również odważnych spektakli Strzępki i Demirskiego, których "Niech żyje wojna!!!" zaprezentujemy w tym roku.

Jak kształtował się repertuar tegorocznej edycji festiwalu? Czego nie udało się w programie pomieścić?

- Mam wrażenie, że tegoroczny repertuar jest bardzo bogaty i udało nam się zaprosić wszystko, co zaplanowaliśmy.

Który spektakl stanowił dla Państwa największe wyzwanie, także pod względem technicznym?

- Chyba nie mogę wskazać jednego takiego tytułu. Zasadniczo wszystkie te spektakle są na swój sposób skomplikowane. Za każdym razem przeniesienie spektaklu na gościnną scenę, adaptacja do nowej przestrzeni, wiąże się z pewnego rodzaju zmianą, a tym samym z pewnymi wyzwaniami. Zawsze staramy się przenosić spektakle "jeden do jednego", tak by nie naruszyć ich integralności. Ogromną wagę przywiązujemy do nienaruszenia tkanki artystycznej, czuwają nad tym twórcy.

A który z nich dla Pani był największym zaskoczeniem, przeżyciem, doświadczeniem?

- To trudne pytanie. Chciałam, aby repertuar tegorocznego festiwalu był rozmową o rzeczywistości współczesnego teatru. Rozmową, która rozpoczyna się, zaplata i wartko zmierza do finału, prezentując całe spektrum możliwości współczesnego teatru. Wszystkie spektakle były więc dla mnie ważnym przeżyciem i doświadczeniem, i wszystkie wzajemnie się dopełniają i uzupełniają w rozważaniach o współczesnym teatrze.

Czy spodziewa się Pani, że w najbliższych latach festiwal będzie się zmieniał? Jeśli tak, to w jaki sposób, w jakim kierunku?

- Mam nadzieję, że nadal będzie pulsował, że nigdy nie skostnieje, co szczęśliwie udało nam się przez siedemnaście lat ominąć. Pewnie przez odważne decyzje; przez dołączenie sztuk nieprzyjemnych, teraz aspektu międzynarodowego. Przymierzamy się do dużego panelu międzynarodowego na temat rzeczywistość współczesnego teatru z udziałem specjalistów z kraju i zagranicy, realizowanego za pomocą najnowszych technologii. Jeśli nie uda nam się zrealizować go w tym, to na pewno zrobimy to w przyszłym roku. No właśnie, już opowiadam o pomysłach przyszłorocznych. Jestem przekonana, że jeżeli będziemy mieli ciekawość dziecka - my i publiczność - to Festiwal będzie się zmieniał, i tak, jak do tej pory będzie się rozwijał i poszerzał swój obszar działania o nowe przestrzenie, które zaanektuje na pole dyskusji o sztuce teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji