Artykuły

Siła dramatu tkwi w słowie

,,Wyzwolenie'' w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie w ocenie Janusza R. Kowalczyka.

"Wyzwolenie" Stanisława Wyspiańskiego wpisuje się w nurt dzieł nieubłaganie stawiających pytania o kondycję polskiego artysty i inteligenta. To zarazem utwór na wskroś ironiczny, co inscenizacja Anny Augustynowicz znakomicie unaocznia.

Premiera widowiska w szczecińskim Teatrze Współczesnym zbiegła się z 22. rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, sytuując je w kontekście rozważań, co uczyniliśmy z odzyskaną wolnością.

Nie jest to teatr politycznych aluzji, raczej rodzaj rozprawy z naszą obyczajowością i wieczną polską niemocą podjęcia jakiegokolwiek czynu. Konrad, bluźnierczo pasujący się z Bogiem o rząd dusz w Mickiewiczowskich "Dziadach", u Wyspiańskiego toczy spór z Geniuszem - narodowym wieszczem, który mocą poetyckiego słowa zatruwa myśli rodaków, paraliżując ich wolę i możliwości konstruktywnego działania. "Poezjo, idź precz! - woła Konrad. - Jesteś tyranem!".

Jednak inscenizacja Anny Augustynowicz udowadnia, że siła dramatu Wyspiańskiego tkwi właśnie w słowie. Wizualnie rzecz przedstawia się bowiem dość skromnie. Przestrzeń gry tworzy rozległa, niemal pusta scena - nie licząc trzech ruchomych, przezroczystych ekranów w tle - po której przesuwają się po szynach ułożonych w kształcie krzyża platformy z osobami dramatu.

Grzegorz Falkowski jako Konrad nosi skórzaną kurtkę zarzuconą na czerwony T-shirt, a głowę ma wygoloną na zero. Buntownik, jakkolwiek specyficzny. Tak dziś noszą się głównie skinheadzi lub zwolennicy młodzieżowych subkultur.

Realizacja polecenia Konrada: "Strójcie mi narodową scenę" sygnalizuje kierunek ironii przyjęty przez Augustynowicz. Oto bowiem utrzymana w szaroburej tonacji grupka aktorów, nie przerywając jedzenia, czytania gazety i innych codziennych czynności, skupia się na platformie w jakąś bezwładną masę. Bezskutecznie będzie usiłował nadać jej określony kształt Reżyser (Arkadiusz Buszko), dla fasonu uderzający w bębenek, w czym przywodzi skojarzenie z Krystianem Lupą. W owej grupie aktywne są jedynie: Muza (Beata Zygalicka) recytująca efektowne teksty i gimnastyczka wprawiająca w ruch wstążki o narodowych barwach.

W adaptacji tekstu na scenie niewiele pozostało akcentów narodowowyzwoleńczych. Zachowały się fragmenty, w których nasza współczesność odbija się niby w krzywym zwierciadle. Są więc pełne nieukrywanej buty wystąpienia Karmazyna (Grzegorz Młudzik) i Hołysza (Konrad Pawicki), który białymi skarpetkami akcentuje chęć przynależności do "lepszego towarzystwa". Obaj mają identyfikatory przyczepione na biało-czerwonej wstędze, by wiadomo było, kto nas reprezentuje np. w UE. Ciarki chodziły po plecach, gdy Przodownik (Paweł Niczewski) skandował: "Polska, Polska" na czele grupy agresywnych "kiboli" wywijających szalikami z białym orłem. Kaznodzieja (Mirosław Guzowski) przez mikrofon pielgrzymkowej tuby zapewniał bałwochwalczo: "Bóg Polskę we mnie głosi". Przelicytował go Prymas (Marian Dworakowski), którego bezwzględna retoryka - "W mym słowie uznajcie Pana / a słowa wielkość waszą. (...) Na kolana Rycerze - Polacy" - zda się bliska wypowiedziom szefa najpopularniejszej z katolickich stacji.

Mocnym atutem, jak zwykle w szczecińskim Współczesnym, jest wysokiej próby aktorstwo całego zespołu. Przejmujące, bardzo współczesne odczytanie Wyspiańskiego jest w ostatnich latach najbardziej dojrzałą propozycją sceniczną ukazującą bezwzględne prawdy o nas samych dzisiaj. Czyni to inscenizację Anny Augustynowicz aktualną, ale bynajmniej nie doraźną, skłaniającą do przemyśleń i przewartościowań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji