Artykuły

Pani Irena

Co to jest starość - wyjaśniała. - Wszyscy tańczą. Ty stoisz pod ścianą. Całym swoim życiem IRENA KWIATKOWSKA przekonała nawet niedowiarków, że stanie pod ścianą, zepchnięcie do kąta dobre jest dla innych, nie dla niej.

Niechętnie wracała do wspomnień z dzieciństwa i wczesnej młodości. Można jednak sobie wyobrazić, ile wysiłku wymagało realizowanie marzeń o aktorstwie. Córka drukarza, mieszkanka czynszówki na Grzybowskiej chwytała się każdej pracy, byle zdobyć pieniądze na książki, czasopisma, lekcje muzyki. Dostała się do Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej, lecz tam również nie było jej łatwo. Nie błyszczała urodą i elegancją. Z góry skazana została na rólki charakterystyczne, drugi plan. Dyplomowe przedstawienie "Zaręczyny w cieniu wiązu" (jednoaktówka Offenbacha) Fryderyk Jarosy włączył do programu kabaretu Cyrulik Warszawski. Właśnie tam Irena Kwiatkowska mogła od strony kulis obserwować gwiazdy - Dorę Kalinówną i Mirę Zimińska.

Szans na udział w kolejnych programach kabaretu 23-latka nie miała żadnych. Od scenicznej młodości Jarosy miał Jadzię Andrzejewską, popularną dzięki filmom, zauważoną przez krytykę i publiczność w "Dziewczętach w mundurkach". Irena Kwiatkowska odchodziła z Cyrulika pocieszając się, że woli teatr. Ale pamięć gry sławnych koleżanek odezwała się w niej po latach. Tyle że nikt już nie przypominał, ile było w jej estradowych kreacjach Kalinówny, ile Miry Zimińskiej. Jeszcze jedna lekcja wyniesiona z kabaretu Jarosy'ego: trzeba mieć swojego autora, dostawcę numerów uwzględniających skalę poczucia humoru, cechy osobowości. Przestrzeganie tej reguły sprawiło, że Irena Kwiatkowska nigdy nie sięgała po teksty przypadkowe. Współtworzyli ją najlepsi: Gałczyński, Tuwim, Przybora. Współtworzyli, to znaczy pomagali w osiągnięciu efektu aforystycznej zwięzłości prozy czy wiersza, powołaniu do życia postaci, których nie można sobie wyobrazić w innej interpretacji. Kto bowiem zaryzykowałby recytację "Sierotki, idiotki", odśpiewanie pieśni "Prysły zmysły", imitację ptasich głosów w "Koncercie" Tuwima? Pani Irena, mówiąc nawet

najśmieszniejsze dowcipy, nie śmiała się nigdy, cedując śmiech na widownię. Może dlatego pozostanie niekwestionowaną wielkością, klasykiem gatunku.

Wracam do jej biogramu: przed wybuchem wojny grała w Warszawie i na prowincji. Podczas okupacji zrezygnowała z zawodu. Posługiwała w kuchni, dorabiała jako sprzątaczka. Liczyła każdy grosz. To pewnie stąd wzięła się jej obsesja oszczędzania. Żartowano, że przewraca karty czytanej książki po ciemku, by zmniejszyć rachunek za prąd, a gdyby miała latający dywan, leżałby rozwinięty, żeby goście odlecieli przed podaniem herbaty. Ale to żarty odwołujące się do warunków, w jakich Irena K. żyła, zanim stała się okładką "Przekroju", obiektem łowów zbieraczy autografów. Jej wielki sukces to występy w krakowskim kabarecie Siedem Kotów, założonym w 1946 r. przez Mariana Eilego i Jerzego Waldorffa. Już pierwszy program "3 x miau" zaskakiwał poetyką absurdu, swojską odmianą purnonsensu.

- Dlaczego pan trzyma lornetkę przy uchu?

- Bo ta aktorka cicho mówi.

Tą aktorką z blackoutu z pewnością nie była pani Irena. W Siedmiu Kotach po raz pierwszy odśpiewała "Sierotkę, maskotkę, idiotkę" i wygłosiła monolog Hermenegildy Kociubińskiej: "Wiosna

- skowronek. Lato - pszczółka. Jesień -jabłuszka. I zima z białą brodą. Hej, co proszę? Hermenegilda Kociubińska. Młoda poetka. Ile mam lat? Cham! Po angielsku czem... Bardzo lubię Anglików. Tacy wytworni. Kultura. Pan czytał Kochanka lady Chatterley? Prawda? Jak ona tam z tym nadleśniczym w tej nadleśniczówce. Zmysły. Co? Ja też jak zasypiam, to różne prądy literackie przechodzą przeze mnie...".

Na scence przy Zyblikiewicza Gałczyński stał się numerem jeden w repertuarze artystki, o którą niebawem upomniała się Warszawa. Musiało jednak minąć kilka lat, zanim Irena Kwiatkowska pojawiła się w drugim ważnym kabarecie

- w Szpaku, kierowanym przez Zenona Wiktorczyka. Szpak, kabaret październikowej odwilży, pomógł aktorce otrząsnąć się z kurzu socrealistycznej satyry, opowiastek o traktorzystkach i pogromczyniach brakorobów, jakie musiała aplikować publiczności Syreny i Teatru Satyryków. Teraz sanacyjna rotmistrzowa monologowała: "Jak się odgórnie nie załatwi, to oddolnie nie ma na czym siedzieć. A mówią, że decentralizacja. Owszem - w telefonach. Tu się kręci, a tam nie wychodzi. Ale życie nie telefon. Jak się dobrze kręci, to każdy numer wyjdzie...".

Trzecia scenka z miejscem dla pani Ireny to Dudek Edwarda Dziewońskiego. Kabaret inteligencki, łączący tradycję Qui Pro Quo z pomysłami i szlagwortami z rzeczywistości PRL. W pamięci widzów pozostała Babcia z Teksasu i Wspominaczka (za opłatą) zdarzeń z przeszłości, pukająca się w czoło, gdy proponują jej wspominanie tego, co za oknami kawiarni Nowy Świat.

Jedyny kłopot z panią Ireną to znalezienie tekstów, w których zgodzi się wystąpić. A gdy już tekst się znajdzie, uwzględnienie jej poprawek. Męka dla autora, skazanego na godziny przeróbek i uzupełnień. Wiem coś o tym, spotkało mnie to nieszczęście, będące szczęściem i satysfakcją. Jedynie z Jeremim Przyborą współpraca Ireny Kwiatkowskiej przebiegała bez zgrzytów. Najpierw w teatrzyku radiowym Eterek, później w Kabarecie Starszych Panów. Jeremi Przybora, twórczy kontynuator groteskopisania Konstantego Ildefonsa, autor, którego każda łza miłosnych dramatów zmieniała się w lirykę codzienności, pokazał talent artystki w pełnym blasku. "Tango Kat", "Ułan i dziewczyna", "Szuja" - utrwalone na taśmie są nadal w obiegu. Pozwalają zrozumieć, że kabaretu od literatury nie dzieli przepaść, a teatr jest jego bliskim krewnym.

Dzięki temu monologistka i recytatorka była na scenach teatrów nieszablonową panią Dulska, w męskim przebraniu bawiła jako Chudogęba w "Wieczorze trzech króli", po każdej kwestii damy w "Arszeniku i starych koronkach" wywoływała skandowane brawa. Dodajmy do tego role w serialach ("Wojna domowa", "Czterdziestolatek") i perfekcyjne epizody w filmach ("Halo, Szpicbródka"). Życie pani Ireny, długie, blisko stuletnie, wypełniła praca, dążenie do doskonałości. Później ucieczka przed samotnością, gdy zabrakło męża i powiernika - Bolesława Kielskiego, który objaśniał jej świat. Bez niego zagubiona i bezradna szukała nadziei na falach toruńskiego radia, wracając do klimatów dzieciństwa w cieniu kruchty.

W Skolimowie na ławeczce pewnie po raz ostatni wróciła do niej fraza Gałczyńskiego, dopisek do "Żony Wacia":

Ja, której wielką przyszłość wróżył Ludwik Solski,

Zrozumiecie - kiedy umrę - czym byłam dla Polski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji