Artykuły

Polski teatr w Moskwie

Tegoroczny moskiewski festiwal teatralny Złota Maska to wielki triumf reżyserów z Polski. Z Krystianem Lupą na czele - pisze Sasza Denisowa w magazynie Russkij Rieportior (Forum nr 10).

Krystian Lupa to tytan i żywy klasyk polskiego teatru. Kilka lat temu zaczął ze swoimi aktorami podróż do świata bohaterów lat 60., chciał zgłębić prawdziwe życie gwiazd muzyki pop, ikon kultury masowej tamtej epoki. Zeszłej jesieni na festiwal do Petersburga Lupa przywiózł spektakl "Persona. Marilyn". W marcu w ramach programu "Polski teatr w Moskwie" na festiwalu teatralnym Złota Maska spektakl obejrzą widzowie rosyjskiej stolicy. Zostaną także zaprezentowane: Krzysztofa Warlikowskiego "(A)polonia" "Babel" w reżyserii Mai Kleczewskiej "T.E.O.R.M.A.T" Grzegorza Jarzyny. "Mała narracja" Wojtka Ziemilskiego oraz spektakl powstały w koprodukcji polsko-rosyjskiej "Opera kolejowa".

MARILYN MONROE

Siedzimy na próbie spektaklu o życiu Marilyn Monroe. Sandra Korzeniak ma piękną twarz. Gra aktorkę znajdującą się już w stanie rozkładu - neurotyczną, pijącą, podpuchniętą, skupioną na swoim ciele, opętaną. Monroe, która próbuje nadać sobie samej sens - porzucić rolę bogini seksu albo pogodzić się z nią. Chce zagrać rolę Gruszeńki z "Braci Karamazow" Dostojewskiego - Monroe rzeczywiście w ostatnim roku życia chciała wziąć udział w poważnym przedsięwzięciu filmowym, była zmęczona rolami słodkich kociątek i czytała literaturę rosyjską. W spektaklu Lupy nie ma wątpliwości, że Monroe umrze.

Marilyn ucieka przed światem i zamyka się w starym pawilonie w studiu filmowym, w którym niegdyś pracował Charlie Chaplin. Wzywa do siebie fotografa, przyjaciółkę, psychoanalityka. O tym dziwnym miejscu powiedział jej młody człowiek, który uwielbia ją jako symbol seksu i przez cały czas sterczy pod drzwiami. Po scenie jeździ nago na rowerze. Nagość u Lupy to zawsze prowokacja, ale zanurzona w czarnej przepaści rozpaczy. Nadzy ludzie w tragedii - to nigdy nie jest śmieszne. W Lupie narasta zdenerwowanie, chodzi między rzędami, rzuca uwagi. - Czuję się jak w prosektorium - mówi Monroe pełnym cierpienia głosem. Polski teatr zawsze słynął z doskonałego warsztatu aktorskiego i zaskakujących eksperymentów ze świadomością aktora i z jego podświadomością. W spektaklach Lupy nie ma gry - jest życie, narodzone pod naciskiem reżysera i jego wyobraźni, a także w procesie treningów psychologicznych i wędrówek aktorów po nieznanych labiryntach osobowości. Przez ostatnie dwa lata Lupa pracował nad cyklem spektakli o latach 60. - o tych, którzy byli wtedy bogami kultury masowej. W tym cyklu przygotował spektakl "Factory 2" o Andym Warholu. To fragment życia artysty, a nie teatralna rekonstrukcja. Każdy ze spektakli tego cyklu powstaje w trakcie prób - aktorzy nie mają gotowych tekstów, nie ma żadnego scenariusza. "Factory 2" zaczyna się od filmu samego Warhola: kamera przez 20 minut rejestruje najmniejsze zmiany na twarzy mężczyzny, który oddaje się seksowi oralnemu. Widzowie oglądają film. I aktorzy oglądają wraz z widzami. Potem Lupa dokłada do pieca: jeden z bohaterów spektaklu, biseksualista, uwodzący i mężczyzn, i kobiety, na scenie zabawia się genitaliami. Spektakl trwa osiem godzin i wprowadza widza w atmosferę eksperymentów Warhola i szaleństwa jego zrozpaczonych modeli. Lupa uważa, że Warhol w swoich filmach nie rejestrował rzeczywistości, a ją stwarzał.

- Podczas pracy nad "Factory 2"pół roku poświęciliśmy na zgłębienie wiedzy o ludziach, o których chcemy opowiedzieć - mówi Lupa. - Aktorzy sami decydowali, jak potoczy się spektakl: w kim się zakochają, jak wnikną w istotę postaci itd. Nie staraliśmy się odtworzyć faktów historycznych, a tworzyliśmy rzeczywistość, która mogła być ich - bohaterów - rzeczywistością, marzeniami, napięciem, jakie między nimi powstawało. W trakcie pracy odkryliśmy ważną rzecz: to, czego nie udaje się nam zrealizować, jest najważniejszą częścią naszej osobowości. Dzięki temu koncentruje się w nas energia. Wżyciu każdego człowieka są jakieś okoliczności, które nie pozwalają mu realizować planów. Współczesny świat stawia bardzo silny opór naszym marzeniom.

Aktorzy w trakcie pracy przyswajali wiedzę dotyczącą bohaterów: wideo, artykuły, dzienniki. To była podstawa, na której budowali potem swoje postacie, ale czerpali z siebie. - Bardzo dużo dało nam to, że zapoznaliśmy się z metodą Warhola, według której realizował on swoje filmy - ciągnie Lupa. - Warhol postawił na całkowitą improwizację. Dawał zadanie aktorskie: jesteś papieżem i spowiadasz wiernych. W tych etiudach jego aktorzy pokazywali więcej z życia, niż w jakichkolwiek "gotowych" sztukach. Alfred Kubin, znakomity malarz początku XX wieku, Austriak, który, zachorowawszy na schizofrenię, napisał książkę "Po tamtej strome". Mówi w niej o utopijnym państwie, w którym ludzie żyją wedle zasad panujących w snach i realizują swoje intuicyjne impulsy szybko, bezpośrednio. Jak gdyby przechodzą przez płot do parku, który w realnym życiu zwykle omijają. W życiu ten park jest zawsze zamknięty. Może właśnie na tym polega nasza osobowość: istnieje w niej dążenie do tego, by od razu, jednym skokiem pokonać jakąś przeszkodę, której w rzeczywistości nie potrafimy pokonać i którą w związku z tym obchodzimy z daleka. Filmy Warhola były właśnie takim skokiem. Praca składała się z dwóch etapów improwizacji: najpierw aktor pozostawał sam na sam z kamerą i miał po prostu być sobą, to znaczy odpowiedzieć sobie na pytanie: kim ja właściwie jestem? Przeszliśmy też etap "rozmowy w łóżku", chodziło nie o seks, a właśnie o dialog ludzi leżących razem w łóżku. Wiele scen "Factory 2" to zapis tych etiud. W prawdziwej "Factory" Warhola Paul Morrissey nigdy nie spał z Andym, a u nas śpi.

UCZNIOWIE I NAUCZYCIELE

Lupa wychował kilka pokoleń polskich reżyserów. Krzysztof Warlikowski i Grzegorz Jarzyna należą do grona jego uczniów. Jarzyna pokazał niedawno w Moskwie sztukę Doroty Masłowskiej "Między nami dobrze jest" - groteskowy spektakl, dziejący się w dzisiejszej należącej do Unii Europejskiej Polsce, rzecz pełna samoironii, demaskująca śmieszne i nieśmieszne grzechy, frustracje, niespełnienie. Polska w spektaklach uczniów Lupy męczy się rozmyślaniami o swojej tożsamości. To kraj wspaniałych ludzi obdarzonych honorem i dumą z wielkiej przeszłości? A może to kraj Unii Europejskiej, gdzie w brzydkich mieszkaniach mieszkają nikomu niepotrzebni staruszkowie? Polska poloneza Ogińskiego, wierszy Mickiewicza? Polska obozów koncentracyjnych i Holocaustu, która z przerażeniem próbuje rozeznać, czy była katem, czy ofiarą?

Lupa reżyseruje w wielu teatrach w całej Polsce - w Krakowie, we Wrocławiu, w Warszawie. Pracuje zapraszany przez swoich uczniów - jest poniekąd udanym wariantem króla Leara. Jego uczniowie robią teatr egzystencjalnego napięcia, teatr pozbawiony akcji. Widzowie są przyzwyczajeni do tego, że w sztuce teatralnej "coś się dzieje", jest akcja, którą się śledzi, tymczasem w teatrze Lupy i jego uczniów tradycyjnej akcji nie ma, natomiast obserwujemy intensywne życie ducha.

Sam Lupa kategorycznie odrzuca paternalizm. Jako były hipis poważnie denerwuje się, gdy ktoś traktuje go jak ojca czy ideologa. - Nie każdy może zagrać u mnie - tylko ktoś, kto jest w stanie duchowej przygody. I nie musi to być zawodowy aktor, gdyż bardzo często profesjonalista ma wiedzę, która przeszkadza mu w dokonywaniu eksperymentów z duchowością.

Lupa przez całe życie znajdował się w wewnętrznym konflikcie ze swoim starszym kolegą - światowej sławy teatralnym guru Jerzym Grotowskim, który w podręcznikach historii teatru opisywany jest jako reżyser pojmujący teatr jako rytuał zbliżony do religijnego. Stąd wyrastały jego słynne treningi dla aktorów. Jeśli dla Grotowskiego spektakl to swego rodzaju msza, to Lupa unika wszelkiego patosu. Dla niego teatr, spektakl to przygoda.

- Kiedy byłem młody, w latach 60. czynni byli Tadeusz Kantor i Jerzy Grotowski, z którymi nie do końca się zgadzałem. Ale dla artysty ważniejsze jest mieć kogoś, z kim można się spierać, niż kogoś, kogo można naśladować. Każdy z nas chce powiedzieć światu: "Ja wiem, odkryto przede mną tajemnicę". Aleja podejrzewałem, że Grotowski kłamie: mówi, że wie, ale sam nie ma pojęcia, udaje czarodzieja, który odprawia rytuały wokół bóstwa. A bóstwa ja tam nie widzę. Ten bunt był dla mnie bardzo owocny, pobudzający twórczo. Bo oto miałem przed sobą teatr, który dumnie nosił nazwę teatru poszukiwań, w rzeczywistości był teatrem zastanych, skostniałych form.

Lupa ma kilka ulubionych określeń. "Skostniałe formy" - to o przestarzałych rzeczach w teatrze. Często powtarza też "niesamowity upór". I jeszcze: "szaleństwo", słowo na opisanie wszystkiego - od tego, co robią jego aktorzy, po Czechowa i współczesny świat. - Jestem bardzo dumny z tego, że wraz z młodymi reżyserami, którzy nazywają mnie swoim nauczycielem, zaatakowaliśmy starą epokę, która trwała tak długo. Walka między tym, co stare i co nowe w teatrze - to jest coś żywego. To bardzo źle, jeśli w sztuce coś istnieje w komforcie i spokoju. Ktoś przez całe życie jest "wielkim artystą" i nikt mu nie powie, że to już nieprawda.

- Czy dlatego, że czasy się od tamtej pory zmieniły?

- Za komunizmu sztuka miała się czym zająć - uściśla Lupa. - Ale to nie zawsze była prawda. Artyści nie zawsze zajmowali się tym dlatego, że strasznie chcieli walczyć z systemem: po prostu trzeba było zrobić kolejne przedstawienie. Choć to też była walka sztuki z rzeczywistością. A gdy komunizm się skończył, wielu artystów nie wiedziało, co ze sobą zrobić. Życie powinno dawać nam powody do tworzenia. Jeśli coś się kończy, a artysta nie wie, co dalej mówić, to znaczy, że nie widzi świata. Mnie zawsze powtarzano, że jestem politycznie nie po linii i że bujam w obłokach, a mnie się wydawało, że metody walki, które wówczas praktykowano, to była po prostu moda. Niemożliwe, żebyśmy jakimś cudem w jednej chwili wszyscy przestali błądzić. Pod tym względem czasy się nie zmieniają: zawsze będziemy błądzić. Ale młodym artystom inaczej w tej chwili udaje się uchwycić tę prawdę, której nasi ojcowie nie zauważali. Są polityczne tematy i spektakle i nie wszystkie te spektakle są szczere i prawdziwe. Politycy stają się czymś w rodzaju hollywoodzkich gwiazd, już nie służą żadnej sprawie ani społeczeństwu, tylko własnemu wizerunkowi. Myślę, że artyści powinni pokazać tę schizofrenię, pomóc politykom z powrotem znaleźć się w humanistycznej sferze. Dlatego że mieszkają teraz na górze, gdzie zdążyli już zapomnieć, po co właściwie zostali powołani.

- Ale pan przecież nie zajmuje się politycznymi deklaracjami - mówię. - Chociaż w spektaklu "Zaratustra"przedstawił pan obraz Ojca Świętego, żywego trupa. To czysta polityka. I to jaka! - Tak - uśmiecha się Lupa. - Merci.

MEWA

W 2007 r. Lupa wystawił w petersburskim teatrze Aleksandryjskim "Mewę" Antoniego Czechowa. Wziął na warsztat wczesną redakcję sztuki, w której jest więcej tekstu. W głębi sceny postawił fantastyczny konstruktywistyczny basen w kształcie jaja. W zielonkawej wodzie pływa główna bohaterka, młoda aktorka Nina Zarieczna, aktorzy siedzą do widzów plecami, a pod koniec sztuki Triepniew nie strzela sobie w łeb. Zamysł Lupy był taki: jeśli sztukę zakończyć bez finału, żeby wszyscy ci młodzi artyści żyli dalej...

- Aktorzy teatru Aleksandryjskiego okazali się bardzo otwarci, chcieli przeżyć ze mną tę przygodę - mówi Lupa. - Wczytuję się w Czechowa i widzę tam skrywane szaleństwo, surrealizm, absurd. W jego realistycznej rzeczywistości jest jakaś niesłychana anarchistyczna energia. Gdy proponowałem aktorom coś irracjonalnego, chętnie podążali za mną - w nieład, w orgię. Polski aktor będzie się spierał, będzie dowodził, że to bez sensu - przeszkadza mu racjonalizm. W rosyjskiej duszy jest wielki głód czegoś magicznego.

- Nie przeszkadzała panu metoda Stanisławskiego? Rosyjscy aktorzy są na niej wychowani.

- Nie. To, czego poszukujemy, nie stoi w sprzeczności z systemem Stanisławskiego. System Stanisławskiego to lód czy śnieg, a jeśli to trochę podgrzać, to się okazuje, że to woda, a potem - że to obłok. To różne stany skupienia tego samego. W tym systemie jest prawda o człowieku. Ale musimy pamiętać o tym, że aby wydobyć tę prawdę w klasycznym teatrze, trzeba używać innych instrumentów. My, ludzie, składamy się z prawdy i kłamstwa. Jeśli zaczniemy udowadniać, że kłamstwa nie ma, to będzie nasze największe kłamstwo. A tym właśnie zajmują się politycy - i to tak naiwnie, że żal patrzeć.

Lupa jest hipisem. Nie dlatego, że w młodości nosił długie włosy, tylko dlatego, że gdy przyszedł do sławnego teatru Aleksandryjskiego na próbę, zakazał aktorom zwracać się do siebie per pan. Rosyjski aktor, przyzwyczajony do reżysera-dyktatora, grzecznie odmówił. - Ruch hipisowski był w pewnym sensie naiwny. Często konstrukcje wzniesione przez młodych nie wytrzymują próby czasu - nie mają czasu na to, by dojrzeć. Epoki pokoleń umierają młodo, jakby wszystkie te epoki były młodymi poetami. To dziwne, ale w latach 60. młodzi ludzie rzeczywiście bardzo szybko umierali i stawali się mitami. I tym sposobem przekazywali siebie dalej. Mit Marilyn Monroe to właśnie taka historia. Śmierć Marilyn Monroe to śmierć kogoś niesłychanie wrażliwego ukrywającego się pod maską ikony popkultury.

Lupa sprawia wrażenie człowieka, który zamierza zbadać świat poprzez prowokacje i bezczelność. - Najważniejsze to nie "sklasycznieć" - mówi. - Nienawidzę, kiedy młodzi ludzie zwracają się do mnie per "panie profesorze", obraża mnie to. Ktoś zmusza mnie w tym momencie do kłamstwa: jeśli młody człowiek mówi do mnie "panie profesorze", oczekuje, żebym mu odpowiedział: "Tak, jestem twoim ojcem". A ja nie chcę być jego ojcem. Tołstoj przez takie coś zwariował.

- Ale przecież to jest naturalna kolej rzeczy - odpowiadam nieśmiało. - Człowiek rośnie, a wraz z tym rośnie jego wyobrażenie o sobie. A ty tego nie chcesz.

Wieczorem po rosyjskiej premierze było przyjęcie, a potem nas, krytyków teatralnych z Moskwy, autobusem odwieziono do hotelu. Przez okno zobaczyłam w pewnym momencie idącego ulicą młodego człowieka w kapturze na głowie. Szedł żwawo, z rozmachem, jak gdyby chciał całemu światu rzucić wyzwanie. Przyjrzałam się: to był Krystian Lupa.

***

Krystian Lupa (ur. w 1943 r), reżyser teatralny, scenograf, pedagog. Absolwent ASP i PWST w Krakowie. Współpracował m.in. z Teatrem im. Norwida w Jeleniej Górze, Starym Teatrem w Krakowie, Teatrem Dramatycznym w Warszawie. Zasłynął zwłaszcza inscenizacjami dramatów Witkacego, prozy Thomasa Bernharda i Roberta Musila, ostatnio także autorskimi spektaklami "Factory 2" i "Persona. Tryptyk", poświęconym gwiazdom kultury masowej lat 60.

Russkij Rieportior. 22.02.2011

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji