Artykuły

Dwa w jednym, czyli kościół bez Boga

Noc w katedrze wawelskiej. Przed chwilą dobiegło koń­ca nabożeństwo paschalne. Jeszcze wybrzmiewają echa pieśni, jeszcze dymy kadzidlane snują się między nagrobkami i kolumnami ołtarzy. Na prawie pustej scenie po­został tylko Aktor (Ignacy Gogolew­ski), by słowami z didaskaliów wpro­wadzać w nastrój nocy, w czasie któ­rej musi dopełnić się Ofiara, by moż­liwe stało się Zmartwychwstanie.

Bohaterami "Akropolis" nie uczy­nił poeta żywych ludzi, jakby uznał, że wszelkie spory i swary ze współcze­snymi ma już za sobą, że ostatecznie rozprawił się z nimi w "Wyzwoleniu". Teraz za bohaterów wziął dzieła sztuki. Tchnął życie w aniołów, podtrzy­mujących relikwiarz św. Stanisława, ożywił złocone figury Daniela i Chry­stusa Salwatora, zbudził postaci z na­grobków oraz z gobelinów przedsta­wiających wojnę trojańską i biblijną historię Jakuba. W ten sposób Wawel i katedra krakowska pozostając symbo­lami polskości, wspólnoty narodowej, pamięci o przeszłości stały się zara­zem miejscem, w którym stapia się dziedzictwo antyku i chrześcijaństwa; dziedzictwo, z którego wywodzi się ca­ła nasza cywilizacja.

Ryszard Peryt potężnie okroił tekst, zostawiając mniej więcej poło­wę. W najpełniejszej formie zachowa­ła się część trojańska, najbardziej ucierpiał akt IV z którego ostało się kilkanaście zdań. Co zamiast? Poza wspomnianym już Aktorem, najbar­dziej rewolucyjną zmianą jest wpro­wadzenie do krakowskiej katedry... Konrada z "Wyzwolenia". Peryt podjął próbę spojrzenia na "Akropolis" jak na kontynuację "Wyzwolenia". Kon­rad pojawia się znienacka, z mieczem, pewnie tym samym, który po oślepie­niu dały mu Erynie. Przejmuje rolę jednego z aniołów, zmusza Czas, by się zatrzymał, a następnie chcąc uczynić ze swego życia ofiarę i nadać mu sens, wciela się rolę Hektora. Za chwilę - w nękanego wyrzutami sumienia Jaku­ba, który będzie walczył z czarnym Aniołem o błogosławieństwo, o uzna­nie prawa do własnej drogi. Dopiero silny zwycięstwem może pogodzić się z Ezawem i usłyszeć: "Wyznaniem czyści się dusza twoja". Teraz dopiero pełen radosnego uniesienia i pokory będzie już tylko prosił Boga o ulitowa­nie się nad losem narodu, pełen na­dziei na jego zmartwychwstanie.

Ryszard Peryt podjął bardzo ryzy­kowną próbę. Dwa w jednym nie za­wsze znaczy więcej. Taka dyslokacja postaci z jednego dramatu do drugie­go, choć z pewnością ciekawa jako za­bawa intelektualna, niesie jednak wiele niebezpieczeństw. Skrajne, to zagubienie w nowej strukturze lub jej rozsadzenie. W przypadku Konrada, postaci obrosłej w polskiej świado­mości tyloma znaczeniami i odnie­sieniami z jednej strony, i "Akropolis" tak rzadko wystawianego a więc praktycznie nieznanego, z drugiej - siły były nierówne. Efekt taki, że na narodowej scenie otrzymaliśmy "Akropolis" nie w całym jego bogac­twie, ale przykrojone do pewnej tezy. Cóż z tego, że ciekawej...

To zubożenie miało swoje konse­kwencje. Przede wszystkim pozbawiło dramat i spektakl napięcia, siły. Wy­rwało mu duszę. Nie pomogły sążni­ste grzmoty, błyskawice, dymy ani fa­jerwerki. Nawet wyrazista muzyka Ki­lara ani kilka świetnych ról: Ignacego Gogolewskiego (Aktor, Priamus, Iza­ak), Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej (Hekuba, Rebeka), Krzysztofa Kolber­gera (Parys, Ezaer) nie mogło go ura­tować. Pozostały na pocieszenie nie­zwykłej urody sceniczne obrazy, które wykreowała Ewa Starowieyska. Mroczne wnętrze katedry, wyblakłe kolory tapiserii, stonowane barwy ko­stiumów, rozkwitające niepokojącymi czerwieniami. Takie sceny, jak trojań­ska czy finałowa z witrażami Wy­spiańskiego mogą pozostać na zawsze pod powiekami. Aż tyle, i tak mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji