Artykuły

Grande Valse Brillante

"Przeżyła komunę, stan wojenny, a zafatwili ją przekształciciele własności. Byłem świadkiem jak wywalali na bruk fortepian z jej Teatru - pomieszczenia przy ulicy Gazowej, które otrzymała od władz Krakowa. Miasto - Centrum Kultury światowej pozbyło się jej jak śmiecia". Słowa te napisał jeden z Internautów, którzy odezwali się niedawno, gdy przypomniano w mediach EWĘ DEMARCZYK z okazji jej 70-lecia.

Do kabaretu studentów Akademii Medycznej "Cyrulik" przyprowadził ją Andrzej Truchliński. Była wtedy studentką pierwszego roku architektury. Niepozorna, niewysoka, niewyróżniająca się specjalnie urodą, miała jednak w sobie jakąś niezwykłą energię - wspomina Ewę Demarczyk Rajmund Jarosz, wówczas aktor Teatru Ludowego, który reżyserował w "Cyruliku" kolejny program i na tę właśnie ekspresję zwrócił od razu uwagę. Akurat rozchorowała się jedna z dziewcząt, która wygłaszała dramatyczny monolog i trzeba było zrobić nagłe zastępstwo. Kto się podejmie? - Ja - zgłosiła się Ewa i następnego dnia przyszła na próbę, mając opanowany cały, długi tekst. Zachwycił się nie tylko jej fenomenalną pamięcią, ale również talentem, nawet nie tyle piosenkarskim, co aktorskim. Powiedział, że jej miejsce jest w szkole teatralnej. Powiedziała, że matka nie pozwoli. Po śmierci ojca znajdowali się w trudnej sytuacji materialnej, matka zarabiała szyciem na utrzymanie rodziny.

Rajmund Jarosz nie przypomina sobie, z kim poszedł wtedy do pani Demarczykowej, ale na pewno nie sam, bo bał się okropnie tej rozmowy. Poszedł i powiedział: Ewa powinna zdawać do szkoły teatralnej, bo ma wielki talent aktorski. Do Ewy zaś: nie wiem, czego cię tam nauczą, ale na pewno profesor Bieńkowska postawi ci głos, bo robi to znakomicie....

Ewa zdała do szkoły teatralnej bez problemów, ale nie wierzyła, że się utrzyma. Do tego stopnia była niepewna, że pojechała na praktykę wakacyjną, aby zaliczyć rok na politechnice. Prof. Wiktor Zin mówił po latach, że w jakimś sensie przyczynił się do kariery Ewy Demarczyk, ponieważ sam jej radził, aby zostawiła architekturę i poszła za swym talentem.

W szkole teatralnej nie miała łatwego życia, zwłaszcza na II roku, kiedy Danuta Michałowska chciała wszystkim udowodnić, że Demarczyk ma dobrą dykcję, ale "sepleni wizualnie". Wyjazdy, rozgłos, jaki zdobywała śpiewając w Piwnicy pod Baranami, nie przysparzały jej sympatii wśród pedagogów, szczególnie tych wrażliwych na słowo "kariera". Żaliła się Rajmundowi, on wysłuchiwał cierpliwie i tylko powtarzał: - Przetrzymaj, zrób dyplom i miej to wszystko gdzieś.

- Od początku wykazywała się ogromną ambicją i chęcią dokonania czegoś. Miała we mnie sprzymierzeńca, czego nie ukrywałem - wspomina Rajmund Jarosz, który wierzył w jej talent i podziwiał determinację, z jaką pracowała nad sobą. W "Cyruliku" dziwili się: co ty w niej widzisz? Głos taki sobie, przyjemny, ale nic poza tym. Akompaniator nie mógł pojąć, co kieruje Rajmundem, ale po kilku latach, już jako znany wrocławski chirurg, przyznał: "miałeś nosa".

Wkrótce dała znać o sobie praca profesor Bieńkowskiej. Na jednej z prób w "Cyruliku" Ewa poraziła wszystkich swoim "nowym" głosem. Zaniemówili i to zdecydowało, że Jarosz włączył ją do wykonawców reżyserowanego przez siebie koncertu w hali Wisły z okazji wyborów Miss Juwenaliów. Szef Rady Okręgowej ZSP Hieronim Kubiak był ciekawy: kto wystąpi? Jarosz powiedział, że "Cyrulik", a śpiewać będzie Ewa Demarczyk. Do "Cyrulika" nie było zastrzeżeń, bo kabaret medyków miał już wtedy ugruntowaną renomę, ale Ewa Demarczyk? Kto to jest Ewa Demarczyk? - Wschodząca gwiazda piosenki studenckiej - rekomendował Jarosz. Ale oganizatorzy swoje: bilety drogie, ludzie płacą, chcą mieć nazwiska. Im bardziej znane, tym lepiej. Trzeba zaprosić Joannę Rawik. Co się Jarosz tak upiera przy swoim wyborze? Ostatecznie Demarczyk wystąpiła, śpiewając szalenie dynamiczny przebój zespołu Marino Martiniego" 24 tysiące pocałunków". Kiedy skończyła widownia wstała z miejsc. Prawie dwa tysiące widzów zgotowało owację na stojąco dziewczynie, o której wcześniej mało kto słyszał. Po tym występie Zygmunt Konieczny odszukał za kulisami Jarosza i zapytał, czy się zgodzą na Demarczyk w "Piwnicy". - Potrzebowałem wtedy nie tylko dobrego wykonawcy, ale kogoś, kto śpiewa dramatycznie - wspominał Konieczny w jednym z wywiadów początki współpracy z późniejszym piwnicznym "Czarnym aniołem".

Wieść o tym, że w "Cyruliku" śpiewa świetna dziewczyna, przyniósł do Piwnicy Przemek Dyjakowski. Co prawda piwniczanie z zasady nie chodzili do innych kabaretów, oglądanie występów konkurencji było czymś poniżej godności. Ale tym razem kabaret medyków występował gościnnie w klubie Pod Jaszczurami, na gruncie neutralnym, więc z oporami, ale poszli posłuchać całą grupą. Śpiewała rzeczywiście wspaniale. Po programie Piotr Skrzynecki, którego wtedy poznała, zaproponował, aby przeszła do Piwnicy. Propozycja zdziwiła ją tym bardziej, że w swoim repertuarze miała piosenkę parodiującą Kikę Szaszkiewiczową i w ogóle Piwnicę. Tłumaczyła, że nie może tego zrobić kolegom z "Cyrulika", bo ma świadomość, jak dużo śpiewa w najnowszym programie kabaretu. Miała dać ostateczną odpowiedź po rozmowie z Rajmundem. Zapytała go, co o tym myśli. Myślał pragmatycznie: czołowi wykonawcy "Cyrulika" kończą studia i rozglądają się za pracą, więc i sam kabaret ma czas policzony. Co innego Piwnica...

Konieczny wiedział, że znalazł to, czego szukał. Ta dziewczyna miała w sobie coś i każdy, kto ją słyszał, natychmiast się w tym zatracał. Fantastyczna wokalnie i warsztatowo, idealnie pasowała do piosenki literackiej. W czerwcu 1962 r. u "Literatów", gdzie odbyła się premiera nowego piwnicznego programu Siedem dziewcząt pod bronią, zapowiedziana jako piosenkarka z "Cyrulika" weszła na estradę Ewa Demarczyk i zaśpiewała skomponowaną dla niej przez Koniecznego "Karuzelę z madonnami". Po tym występie nic już nie było jak dawniej.

Leon Pawlik w książce Krótka historia "Cyrulika'* napisał: "Jesienią 1962 r. opuściła nas Ewa Demarczyk. Byliśmy trochę zmartwieni tą stratą, ale wybaczyliśmy jej, gdy usłyszeliśmy, jak śpiewa piosenki Koniecznego w Piwnicy".

- I teraz proszę mi powiedzieć - pyta mnie Rajmund Jarosz, kiedy wspominamy przeszłość, której zawrócić się już nie da - czy gdyby wtedy Zygmunt Konieczny nie wziął Ewy do Piwnicy, to zrobiłaby karierę? I zaraz sobie odpowiada: - Ona na pewno przebiłaby się ze swoim talentem, tylko my bylibyśmy może ubożsi o piosenki Zygmunta w jej niecodziennym wykonaniu.

Kto śpiewał piosenki Koniecznego, zanim w Piwnicy nastąpiła dekada Ewy Demarczyk? Święcicki śpiewał "Grande Valse Brillante" i "Groszki", Nawratowicz napisane dla niej "Czarne anioły", "Kopczewski Pejzaż", Obłoński z Olą Kurczab "Garbusa" i "Jaki śmieszny jesteś pod oknem". Kto je wtedy zapamiętał poza Piwnicą?

- Wszystkie te utwory oraz następne, skomponowane przez Koniecznego, zaistniały dopiero dzięki interpretacji Ewy Demarczyk, która wniosła w ich wykonanie prawdziwy profesjonalizm. W tym miejscu zaczęła się również kariera Zygmunta jako kompozytora, którego piosenki przestały być tylko echem Piwnicy pod Baranami. Nie mówię tego po to - zastrzega się Rajmund Jarosz - aby deprecjonować wielki talent Zygmunta Koniecznego. Zderzam tylko fakty. Ja tylko uważam, że początki swej sławy zawdzięcza Ewie. Dzięki niej zaistniał jako kompozytor w zupełnie innym wymiarze.

Lata 60. były okresem fascynacji zjawiskiem Ewa Demarczyk, nad którą unosił się już duch paryskiej "Olimpii", a właściwie szansa - zmarnowanej, jak się później okazało - międzynarodowej kariery. W kraju pięła się w górę, "Czarny Anioł polskiej piosenki" tworzył ambitną alternatywę dla "mocnego uderzenia".

Mimo upływu lat repertuar pozostał jednak niezmienny, ograniczony do tych samych piosenek Koniecznego, którego z czasem zastąpił Andrzej Zarycki. Ewa Demarczyk nie wypowiada się na ten temat, Konieczny również niechętnie wraca do powodów, które sprawiły, że ich drogi rozeszły się - chociaż z jednaką życzliwością wobec siebie przyznają, że spotkali się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Konieczny przyznaje, że miała wielką charyzmę, ale była też wymagająca, kapryśna i apodyktyczna. "Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że miała potrzebę władzy i rządzenia. Rozumiem to, bo tylko w ten sposób mogła mieć pewność, że zrealizuje to, co sobie zamierzyła. A jej celem była absolutna perfekcja".

Rozstali się w pewnym momencie na skutek okoliczności, o których dobrze wiedzą oboje, ale dociskanie o nie mija się z celem, skoro unikają wyznań. - Ludzie się rozchodzą, to normalne, małżeństwa się rozstają, drogi kompozytora i gwiazdy rozeszły się również. "Wszystkie opowieści krążące na temat rozstania Ewy z Zygmuntem i Piwnicą są nieustannie powielanym kłamstwem" - mówi osoba zaprzyjaźniona od lat z Ewą Demarczyk. Dlatego opinia z Rozmów z Zygmuntem Koniecznym Leszka Polonego i Witolda Turdzy jest trudna do zweryfikowania:

"Ambicja jest rzeczą niezbędną, bardzo pożądaną, ale w tym przypadku przeszkodziła Ewie w karierze. Ja wiem, że nie należy śpiewać wszystkiego, ale próbować, ryzykować, kombinować - trzeba. Ewa bała się ryzyka. Bała się także moich nowych propozycji, na przykład partii solowej w "Tryptyku". Uważała, że nie może zrobić najmniejszego błędu. Wiedziała, że dalej się podoba w tym repertuarze, więc nie usiłowała robić nic więcej. Ale już może zamkniemy ten temat".

Chwila prawdy nastąpiła podczas imienin Andrzeja Maja 30 listopada 1973 r. Byli tam Piotr Skrzynecki i wielu piwniczan, dlatego zrobiło się ogromne poruszenie, gdy nagle Ewa oznajmiła, że więcej w Piwnicy nie wystąpi. Piotr groził, że nie poprowadzi więcej jej recitali jako konferansjer, ale ona niczego nie tłumaczyła, tylko rzeczywiście więcej się w Piwnicy nie pokazała. Kto chciał zrozumieć, łatwo mógł sobie wytłumaczyć, że na każdym swoim występie chciała mieć własny, siedmioosobowy zespół, na co w Piwnicy nie było warunków.

Utworzenie w 1986 r. Państwowego Teatru Muzyki i Poezji pod nazwą Teatr Ewy Demarczyk nastąpiło przynajmniej o 10 lat za późno. Tym bardziej że 14-letni okres formalnego istnienia Teatru był czasem nieustających remontów, przeprowadzek i biurokratycznej szamotaniny, co nie sprzyjało sztuce, którą Teatr miał wspierać. Władze Krakowa nie bardzo sobie z tym radziły, więc przy nadarzającej się okazji rozwiązały problem, likwidując Teatr Ewy Demarczyk. W "Rzeczpospolitej" można było przeczytać: "To nie Ewa Demarczyk powinna zajmować się szukaniem miejsca dla siebie, sal, sponsorów, dotacji. Ona powinna śpiewać." Ale to już niczego nie zmieniło.

Rajmund Jarosz: - Ewa była od początku wielkim talentem i indywidualnością, z Krakowem nie zamierzała się rozstawać, choć w czasie występów zagranicznych, proponowano jej to nie raz... Dla niej ważniejszy był Kraków, rodzina, grono przyjaciół, wówczas jeszcze piwnicznych. Co miała sobie pomyśleć po latach, gdy któregoś dnia zobaczyła instrumenty muzyczne oraz osobiste pamiątki leżące na ulicy? Co miała myśleć, kiedy prosząc minister kultury Joannę Wnuk--Nazarową o pomoc, usłyszała: "Ma pani 60 lat, najwyższy czas przejść na emeryturę". Nie bardzo rozumiała też intencje prezydenta Krakowa, prof. Andrzeja Gołasia, który oświadczył jej, że jest zainteresowany wyłącznie spektaklami w Krakowie i tylko przy takiej działalności widzi możliwość finansowania Teatru Ewy Demarczyk.

Jej przyjaciele uważają: - Trzeba uszanować to, że się odizolowała od wszystkich, że chce mieć teraz spokój, nie chce się kłócić ani wypowiadać na swój temat. Może jest to wynik rozgoryczenia i żalu do ludzi, którzy ją kiedyś nosili na rękach, a może po prostu niechęć do upubliczniania tego, co prywatne.

- W pewnym momencie przestała śpiewać, robi to, co robi, dlaczego to ludzi tak intryguje, przecież ma do tego prawo.

Spotykała się z zarzutami, że nie daje tylu koncertów, ile oczekiwał statut teatru, że nie kształci młodzieży, gdy ona uważała, że tym kształceniem powinna się zająć dopiero wtedy, gdy zakończy własną działalność artystyczną i będzie mogła mieć czas dla innych.

- Może przyjdzie jeszcze taki moment, że Ewa zapragnie wyrzucić z siebie wszystko, co myśli o sobie i innych - Rajmund Jarosz mówi to jednak bez przekonania. A z przekonaniem:

- Ona nie jest na dzisiejsze czasy.

Kalendarium niemożności

1986 r.

W Krakowie powstaje Państwowy Teatr Muzyki i Poezji pod nazwą Teatr Ewy Demarczyk z siedzibą w kamienicy przy ul. Floriańskiej 55.

1989 r.

Minister kultury i sztuki przyznaje Teatrowi dotację z Narodowego Funduszu Rozwoju Kultury na zakup wyposażenia (w tym aparatury nagłośnia jącej)

1991 r.

Teatr zmuszony jest do zmiany siedziby, bo właściciele budynku, księża misjonarze, decydują się na remont kamienicy i rozwiązują umowy ze wszystkimi najemcami. Po remoncie zamiast Teatru Ewy Demarczyk na piętrze, pojawia się na parterze lokal McDonaldsa.

Przydzielone Teatrowi pomieszczenie po kinie Wisła przy ul. Gazowej na Kazimierzu też wymaga remontu, który Teatr prowadzi z własnych środków.

1991-95 r.

Na czas remontu Teatrowi udziela gościny Muzeum Historyczne Miasta Krakowa, ale tymczasowa siedziba przy ul. Królowej Jadwigi nie nadaje się na próby z powodów akustycznych.

1995 r.

Zakończenie remontu przy ul. Gazowej sprawia, że pojawiają się pełnomocnicy spadkobierców. Ewa Demarczyk odmawia podpisania z nimi umowy najmu do czasu rozpatrzenia ich praw własności przez sąd, posiada bowiem dokumenty stwierdzające, że budynek z mocy prawa jest własnością Skarbu Państwa

1999 r.

(styczeń) Reforma administracyjna wymusza zmianę źródeł finansowania wielu instytucji kulturalnych. Dotyczy to również Ewy Demarczyk, która zwraca się do Ministerstwa Kultury z prośbą o objęcie jej teatru bezpośrednim mecenatem. Apel nie skutkuje, nowym organem finansującym Teatr zostaje Gmina Kraków.

(kwiecień) Utrata siedziby przy ul. Gazowej. Sąd nakazuje eksmisję, ponieważ Teatr zalega z czynszem, kwestionując prawa osób podających się za spadkobierców dawnego właściciela. Magistrat nie potrafi wskazać lokalu nadającego się na siedzibę dla Teatru, komornik pozostawia jego majątek w dozorze administratora budynku. Proces o prawo własności budynku trwa. Ewa Demarczyk otrzymuje z różnych miast propozycje pomocy lokalowej.

(czerwiec) Burmistrz Bochni Wojciech Cholewa w imieniu Zarządu Miasta proponuje Ewie Demarczyk nieodpłatne udostępnienie pomieszczeń po dawnym przedszkolu przy ul Sienkiewicza. Ewa Demarczyk przyjmuje zaproszenie i zapowiada projekt prowadzenia kursów interpretacji dla uzdolnionej wokalnie młodzieży. Niemniej założycielem Teatru są nadal władze Krakowa, gdzie też formalnie znajduje się jego siedziba. Za wiedzą magistrackich urzędników, a bez powiadomienia Ewy Demarczyk i komornika, z budynku przy ul. Gazowej zostaje wywiezione wyposażenie Teatru i zdeponowane w Teatrze Ludowym, co uniemożliwia Ewie Demarczyk wznowienie działalności. Oficjalnie nazywa się to zabezpieczeniem środków na konto roszczeń właścicieli domu przy ul. Gazowej oraz kosztów magazynowania w Teatrze Ludowym. Wiceprezydent Krakowa Teresa Starmach odmawia współpracy z Gminą Bochnia i wstrzymuje dotacje dla Teatru Ewy Demarczyk

(wrzesień) Zarząd Miasta Krakowa postanawia połączyć Teatr Ewy Demarczyk z Teatrem Ludowym.

2000 r.

(styczeń) Na posiedzeniu Rady Miasta Krakowa Zarząd Miasta przedstawia projekt uchwały o połączeniu obydwu teatrów. Nowa instytucja ma pozostać przy nazwie Teatr Ludowy, a zasady działania Ewy Demarczyk w jego strukturze określą przepisy znowelizowanego statutu. Komisja kultury RM bez szerszej dyskusji akceptuje projekt uchwały. Podczas sesji radni rządzącej AWS popierają projekt zarządu i stosując dyscyplinę klubową, doprowadzają do przegłosowania uchwały. Radni opozycyjnych UW i SLD krytykują projekt fuzji teatrów i zgłaszają swoje votum separatum. Ewa Demarczyk nie godzi się na połączenie, uważając, że wszystko zmierza do cichej likwidacji jej teatru z pominięciem obowiązujących przepisów prawa. W tej sytuacji radni z UW proponują likwidację zgodnie z przewidzianymi procedurami. Rada Miasta, w której większość ma AWS, odrzuca ten projekt. Ewa Demarczyk odwołuje się do Wojewody Małopolskiego, ale ten nie widzi powodu do zmiany decyzji Rady Miasta. Połączenie obydwu instytucji staje się faktem.

(luty) Wszyscy pracownicy Teatru Ewy Demarczyk na mocy porozumienia stron rozwiązują umowę o pracę, a ona sama zostaje odwołana ze stanowiska dyrektora. Cały majątek Teatru - zgodnie z umową - zostaje przekazany bezpłatnie Gminie Bochnia.

(marzec) Na mapie kulturalnej Krakowa wyłania się pod starą nazwą nowa instytucja - Teatr Ludowy, którego statut - zgodnie z przewidywaniem - nie zawiera zapisu o działalności Ewy Demarczyk. Istnieje natomiast wzmianka o prowadzeniu sceny piosenki, która wcześniej istniała w strukturze organizacyjnej Teatru Ludowego. Władze Bochni domagają się od dyrekcji Teatru Ludowego zwrotu majątku należącego do Teatru Ewy Demarczyk, ale spotykają się z odmową. Sprawa trafia do sądu. Powstaje Stowarzyszenie Teatr Ewy Demarczyk z siedzibą w Bochni.

(czerwiec) W ramach "Dni Bochni" Stowarzyszenie organizuje cykl imprez "Ewa Demarczyk zaprasza do Bochni".

2001 r.

(czerwiec). Z powodu wysokich kosztów utrzymania Stowarzyszenie oddaje do dyspozycji miasta obiekt przy ul. Sienkiewicza.

2002 r.

(marzec) Odwołanie władz Bochni do Sądu Apelacyjnego w sprawie zwrotu majątku Teatru Ewy Demarczyk nie przynosi rezultatu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji