Przebudzenie błazna
Pierwszy rzut oka, na scenografię Anny i Tadeusza Smolickich, a już chyba wiemy, jaki będzie ten "Wieczór trzech króli" w Teatrze Zagłębia. Nieco surrealistyczne, piaszczysto-plażowe wybrzeże scenicznej Ilirii, zaprasza do dystansu i gry w umowność.
Szekspirowska komedia, zwykle analizowana od strony tego, co pomiędzy wierszami, w Sosnowcu jest przede wszystkim zabawą. Plażę zaludniają postaci krwiste, wyraźnie określone, setnie ubawione, gdy są autorami forteli; albo maksymalnie wściekłe, gdy są forteli ofiarami. Wariacje na temat kostiumów z epoki, optykę zabawy wyostrzają, a sceniczne sytuacje rozwiązywane są pomysłowo i zaskakująco. I widz daje się zwodzić, wciąga w tę przebierankę bez oporów, aż do finału. Ale o tym, potem...
Wielką zaletą inscenizacji Henryka Adamka jest precyzja w kompozycji tej, dość przecież przez autora niewiarygodnie skomponowanej, układanki. Spektakl jest spójny stylistycznie, wartki, znakomicie grany, kolorowy i rozśpiewany (muzyka: Józef Skrzek). Reżyser ocalił przede wszystkim wątek kompanii wesołków, u Szekspira równoważny z wątkiem książę-co-hrabiowskim, ale zwykle okrutnie wycinany w realizacjach scenicznych. Tymczasem skupienie uwagi li tylko na gwałtownych namiętnościach Orsina i Oliwii, wywołanych pojawieniem się Violi i Sebastiana, wykrzywia ideę elżbietańskiej komedii, odmiany ówczesnego teatru popularnego. W Sosnowcu sir Tobiasz - Zbigniew Leraczyk, sir Chudogęba - Wojciech Leśniak i powabna Maria - Barbara Lubos-Świes, pozostają na swoich miejscach i są autorami największego zamieszania. Te role, niebezpieczne - choć niby jednoznaczne - to tym razem prawdziwe kreacje. Zbigniew Leraczyk i Wojciech Leśniak, znani przecież z talentu do ról charakterystycznych, zagrali koncertowo, wymyślając sztuczki, jakich jeszcze w swoim aktorskim żywocie chyba nie stosowali. Przyjemność patrzyć i bawić się w tym towarzystwie, bo grają ostro i bardzo plastycznie, a nie przekraczają granic dobrego smaku nawet na sekundę.
Ton, jaki narzuca ta grupa postaci, podejmuje także arystokracja. W pałacach (to jest właściwie na plaży) księcia - Grzegorz Widera i hrabianki - Ewa Kopczyńska też toczy się gra pozorów, uczucia są stylizowane na literackie sentymenty, a emocje "odgrywane" przed otoczeniem. Cieniutka nutka prawdy snuje się jednak między tym, czego domyślamy się w ich duszach, a tym, co demonstrują na zewnątrz. To dodaje spektaklowi dwuznacznej, acz dyskretnej, pikanterii. Podobnie, jak rys homoseksualizmu w relacjach między bohaterami, pozostawiany, za Szekspirem, bardziej w domysłach, niż w czynach i słowach. To głównie zasługa aktorów. Joanna Litwin - w przebraniu pazia jest chłopięco wiotka i ujmująca, zaś Cezary Jakubicki, (także mim przecież), nadaje Sebastianowi kobiecą miękkość ruchów i elegancję gestu. W tej gromadzie, żyjącej na wzór karnawałowej maskarady, dwie są tylko postacie serio.
To Malvolio - w świetnej interpretacji Dariusza Niebudka - postać groźna, bo pozbawiona poczucia humoru, za to pełna chorej ambicji i żądzy władzy. Dysonans, świadomie zastosowany przez reżysera i aktora, w wizerunku Malvolia to rodzaj ostrzeżenia, że nie wszystko jest w życiu zabawą i nie zawsze żart może być receptą na kłopoty, jakie niesie rzeczywistość. Gdy skończy się zabawa w udawanie, intendent Oliwii wróci, by wyrównać rachunki za swe upokorzenie i wtedy nie będzie powodów do śmiechu.
Wreszcie najważniejsza bodaj, w interpretacji Henryka Adamka, postać "Wieczoru trzech króli" - błazen. Drwiący komentator zdarzeń i cudzych potknięć, głęboko mądry i doświadczony człowiek, który zyskał kapitalnego odtwórcę w Juliuszu Krzysztofie Warunku. To bohater zbudowany bardzo precyzyjnie. Trefniś i tragik, który nie cofa się przed samoośmieszeniem, kontroluje jednak bieg wypadków, odwracając porządek natury. Oni, ustosunkowani i bogaci, łatwo padają ofiarami intryg i fanaberii (także własnych). On, tylko błazen, a przecież finałowa, gorzka pieśń, będzie jego triumfem. Bardzo dobre przedstawienie.