Artykuły

Dookoła świata z genialnym tyranem

W Zachęcie wielka wystawa poświęcona TADEUSZOWI KANTOROWI, w "Życiu Warszawy" wspomnienia dziennikarza, który towarzyszł mu przez ostatnie trzy lata.

Francja, Japonia, USA... Tysiące kilometrów w podróży z Tadeuszem Kantorem to przygoda nie z tej ziemi. Przeżyłem ją pod koniec lat 80., relacjonując światowe sukcesy teatru Cricot 2 i jego twórcy.

We wspomnieniach współpracowników Kantor jawi się niekiedy jako furiat, tyran bezwzględnie podporządkowujący wszystko własnej twórczości. W istocie nie oddzielał życia od sztuki. Nikt jednak nie wątpił, że miał do czynienia z geniuszem, że współuczestniczył w powstawaniu niezwykłych dziel. Fascynacja jego osobą i twórczością trwa do dziś.

Sukces "Umarłej klasy"

Kantor był pełnym wyobraźni malarzem i animatorem artystycznych zdarzeń, ale światową sławę zyskał dzięki swemu teatrowi, dokładnie dzięki spektaklowi "Umarła klasa". Podziwiano go w kilkudziesięciu krajach, otrzymał wiele prestiżowych nagród.

Jesienią minie 30 lat od premiery tego tytułu w krakowskich Krzysztoforach. Władze patrzyły krzywym okiem, podejrzewając, że może chodzi o zmierzch klasy robotniczej. Ale to było o czym innym. Na scenie zwykła klasa z podstawówki, manekin szkolnego Pedla i Sprzątaczka. W zupełnej ciszy wchodzą uczniowie: starzy ludzie w pogrzebowej czerni, dźwigający ze sobą lalki - siebie samych z dzieciństwa. Zaczyna się lekcja, rutyna pytań i odpowiedzi na przemian z szaleńczym korowodem w rytm walca "Francois". Ale melodia cichnie co i raz, ustępując miejsca śmiertelnemu bezruchowi.

Od pierwszej warszawskiej prezentacji "Umarłej klasy" nie opuściłem żadnej okazji, by zobaczyć ją znów. Nie tylko w Polsce. Także we Francji, gdzie Cricot 2 witany był zawsze entuzjastycznie. W Paryżu właśnie zrobiłem pierwszy wywiad z Kantorem dla ŻW. Ostrzeżony przez kolegów, którzy mieli niedobre doświadczenia z rozmów z wymagającym i uchodzącym za bardzo kapryśnego twórcą, obawiałem się rozmowy. Ale nie było żadnych problemów. Artysta ze swadą opowiadał, że, stale podróżując, czas na malowanie znajduje głównie w hotelowych pokojach. Mówił o korespondencji z Gombrowiczem. Wspominał swoją pierwszą wyprawę do Paryża w 1947 roku. - Bałem się podróży samolotem. Po dłuższych namowach poleciałem wreszcie, ale w Bernie przesiadłem się na pociąg - zwierzał się człowiek, który ze swym teatrem parokrotnie obleciał kulę ziemską...

Rozmowa ta była także początkiem znajomości z niezwykłym zespołem Kantora, w którym byli ludzie paru pokoleń i rozmaitych profesji. Mistrz nie przepadał za zawodowymi aktorami, wolał kolegów-malarzy, historyków sztuki, a miał ponadto w składzie autentyczną hrabinę, braci-bliźniaków, będących światowej klasy szlifierzami diamentów oraz ślusarza. Okresami grywali u niego dwaj krytycy teatralni. Obcokrajowcy, którzy doszli w ostatnich latach istnienia teatru (Francuzka i pięciu Włochów) też reprezentowali różne fachy. Zafrapowani Kantorem rzucili wszystko i ruszyli za nim w świat.

Teatr miłości i śmierci

To nie był teatr dla mas, ale niczym magnes przyciągał tłumy. W1989 roku relacjonowałem z Paryża retrospektywny festiwal Kantora. Sala teatralna w pałacu Chaillot przy Troccadero przeżywała oblężenie. Na olbrzymich plakatach charakterystyczna sylwetka w czarnum kapeluszu i napis "Tadeusz Kantor. Le Retour. Le Theatre de la Mort et de lAmour". ("Powrót. Teatr Śmierci i Miłości").

- Dlaczego Teatr Śmierci... Nie znajduję jednoznacznej odpowiedzi - tłumaczył artysta. - Obsesja? Bronię się przed tym pojęciem. Ślady wyciśnięte w dzieciństwie, które trwają do końca? Symbolizm, który stał u progu mojej sztuki? Kraków, ten polski Nekropol? Wojna, wielkie gody śmierci? Pod koniec mojej twórczości dodałem to drugie słowo: Miłość. Śmierć i Miłość. Trzeba je przyjąć obydwie.

Pocałunek Azji

I już Tokio, gdzie Kantor dostał hotel z oknem na Fudżijamę, a pod drzwiami dzień i noc czekał samochód, choć do Parco Theatre były dwa kroki. Siedząc wśród japońskiej widowni, zastanawiałem się nad nieuchronnymi

różnicami w odbiorze. Przecież cały szereg symboli religijnych, odniesień kulturowych czy historycznych jest tu rozumiany inaczej niż w kręgu cywilizacji europejskiej.

Problem kondycji ludzkiej, losu, śmierci w tradycji miejscowych religii ma przecież zupełnie inną wykładnię od nam znanej. Stąd odmienność, jakby stłumienie reakcji. Ale nie brakło i spontaniczności. Po spektaklu jeden z przejętych widzów, jak się okazało wojskowy pilot, chciał dostać się za kulisy, by pogratulować Kantorowi i zaproponować mu w podzięce nocny przelot nad oceanem. Gdy nie spotkał się z entuzjazmem mistrza, propozycję skierował do mnie. Nie odmówiłem.

Krótkie spięcia

Nadzwyczajnym doświadczeniem było uczestnictwo w próbach. Wiadomo, że artyści niechętnie zezwalają na obecność osób postronnych. Kantora też lepiej było nie pytać o zdanie. Ale nie rezygnowałem. Paryską próbę przesiedziałem w kabinie dźwiękowców. Już same rozmowy przed wejściem mistrza, tego najwspanialszego z choleryków, prognozy jego nastroju, dawały przeczucie skali możliwych napięć. No i była burza. Kantor wpadł w szał na widok ekipy Nata Lillensteina, która zjawiła się, by kręcić materiał dla telewizji FR3. Wyrzucił gości za drzwi, gotów był roztrzaskać kamerę, ale zaprzyjaźniona Francuzka zdołała go udobruchać. Lillenstein nakręcił cały spektakl.

Czołgi w komitecie

Kantor lubił krótkie spięcia, widocznie ich potrzebował, bo zwykle szybko się uspokajał i koncentrował na pracy. Tak właśnie było podczas krakowskiej próby w grudniu 1990 roku ostatniego, jak się okazało, spektaklu "Dziś są moje urodziny". Zajęcia odbywały się w świetlicy oddanego Kantorowi na próby przez miasto budynku, gdzie mieścił się niegdyś komitet dzielnicowy PZPR. By się nie narazić na wyproszenie, ukryłem się wśród dekoracji pamiętających niejedną akademię "ku czci". Wszyscy na miejscach, cichną rozmowy. Raptem z korytarza słychać znajomy głos wypowiadający do kogoś kategoryczne zdanie: mam tylko jedną prośbę - kiedy wchodzę, żeby mi nikt nie zastępował drogi! O co chodzi? Nieważne. Kantor - zupełnie spokojny - wchodzi i zaczyna próbę. Przy dźwiękach pieśni zespołu Aleksandrowa aktorzy ubrani w mundury NKWD przystępują do dzieła zniszczenia. Wjeżdżają wozy bojowe: mały jak zabawka czołg i coś w rodzaju samochodu pancernego.

Przy wyjściu wpadł mi do głowy tytuł reportażu: "Czołgi Kantora w komitecie dzielnicowym". Ale poszedł reportaż "Ostatnia próba", bo zaraz po moim wyjeździe, 7 grudnia, artysta poczuł się źle. Nazajutrz nad ranem zmarł w szpitalu. Zawał.

Odpiłowany pomnik

14 grudnia 1990 roku wielotysięczny tłum szedł za trumną Tadeusza Kantora na cmentarz Rakowicki. Wielki mag wyobraźni spoczął w grobie obok matki pod własną rzeźbą przedstawiającą chłopca w szkolnej ławce. Jak z "Umarłej klasy". Kilka lat później wandale odpiłowali ciężką spiżową rzeźbę i wywlekli z cmentarza. Sprawcy, których schwytano, zdążyli poważnie uszkodzić pomnik, planując sprzedać go na złom. Rodzina, chcąc odtworzyć rzeźbę, stanęła wobec kosztów przekraczających jej możliwości.

Ale, jak to u Kantora, wydarzyło się coś niezwykłego. Z pomocą pośpieszył... znany z kabaretu Marcin Daniec, który podobnie jak Kantor urodził się w Wielopolu. Skrzyknął krakowskich artystów - Jacka Wójcickiego, Andrzeja Sikorowskiego, Zbyszka Wodeckiego na występ w Nowej Hucie. Przyszły tłumy. Pomnik stoi. Władze Krakowa zapowiedziały ponadto, że w najbliższych latach stanie w tym mieście muzeum Kantora.

Od La Mamy do Zachęty

Po śmierci Kantora w 1990 roku niemal gotowy spektakl "Dziś są moje urodziny" Cricot 2 pokazywał do 1992 roku w Polsce i kilku innych krajach, zawsze z podtytułem "Ostatnia próba".

Sam byłem na światowej premierze w styczniu 1991 roku w Centrum Pompidou, a pół roku później w legendarnym nowojorskim ośrodku awangardy - La Mama. Publiczność klaskała na stojąco. Rozlegały się okrzyki: brawo! Owacja dla kogo? Dla aktorów fenomenalnego teatru, który stracił swego demiurga? Tak, lecz przede wszystkim dla samego Kantora, który, choć nie było go już wśród żywych, był tak wyraźnie obecny w swej sztuce.

Upłynęło 15 lat, a mnie wciąż się wydaje, że Kantor za chwilę wróci, po dawnemu da dłonią znak, popłynie muzyka, jeszcze raz zacznie się znany trans. Takie uczucie nie opuszczało mnie teraz, gdy krążyłem labiryntem sal Zachęty, zwiedzając opatrzoną pretensjonalym tytułem "Interior wyobraźni", ale prawdziwie piękną wystawę zorganizowaną z okazji 90. rocznicy urodzin i 15. rocznicy śmierci Kantora.

Słuchałem rozmów młodych ludzi, którzy podziwiali w artyście pioniera sztuki multimedialnej, ale podobnie jak ja i paru spotkanych dawnych aktorów Cricot 2 wciąż wracali do ciemnej sali, gdzie stoją szkolne ławki, a na ekranie leci film Andrzeja Wajdy o "Umarłej klasie". Magia trwa!

***

Losy Kantora

Wybitny malarz, grafik, scenograf, wizjoner teatru urodził się 6 kwietnia 1915 roku w Wielopolu Skrzyńskim pod Tarnowem. Studiował w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. W roku 1955 (wspólnie z Maria. Jaremą) powołał w Krakowie teatr Cricot 2. Po pierwszym spektaklu "Mątwy" wg Stanisława Ignacego Witkiewicza (1956) inscenizował dalsze dramaty Witkacego: "W Małym dworku" (1961), "Wariat i zakonnica" (1963), "Kurka wodna" (1967), "Nadobnisie i koczkodany" (1973). Światowy rozgłos przyniosła Kantorowi "Umarła klasa" (1975) i inne, podziwiane w kilkudziesięciu krajach, widowiska: "Wielopole, Wielopole" (1980), "Niech sczezną artyści" (1985), "Nigdy tu już nie powrócę" (1988) i przygotowywane do dnia śmierci, 8 grudnia 1990 roku, "Dziś są moje urodziny". Trzykrotny laureat (1979,1982, 1986) nagrody krytyków nowojorskich OBIE i wielu innych prestiżowych trofeów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji