Artykuły

Jaguar w Moskwie

Wciąż trzęsę się jeszcze po turbulencjach w samolocie Aerofłota, gdzie stewardessa kak princessa, nadjożnaja kak grażdanskij fłot - w felietonie dla e-teatru pisze Małgorzata Sikorska-Miszczuk

W Moskwie przydarzyło mi się przygód mało-wiele, a jedną z nich się podzielę, a może i niejedną. Szłam sobie ulicą Szabałowka, słońce świeciło, z dachu cerkwi malowniczo spadał śnieg, a grażdanin, który zrzucał go łopatą, nie miał żadnego zabezpieczenia (poza wiarą w Boga Gospodi pomiłuj, jak sadzę). Patrzę, lubuję się, a tu wyrasta przede mną witryna cudownej urody - a czego witryna - sałonu krasoty, urody właśnie, witryna o niecodziennej nazwie "Jaguar". Łapię za aparat, bo jaguara noszę w sercu i należy mu się szacunek, i robię zdjęcie. Jedno, drugie, nagle drzwi sałona krasoty otwierają się i wychyla się dziewuszka i ponuro ona spraszywajet (tak, dzisiejszy felieton będzie naszpikowany rusycyzmami jak bliny kawiorem), więc ona spraszywajet: Dlaczego zdjęcie robię? To pytanie magicznie przemienia mnie z członka Unii Europejskiej, Europejki znaczy się, obywatelki wolnego świata, w pełni świadomej istnienia wspólnej przestrzeni publicznej, w osobę całkiem inną - a mianowicie w imitację turystki-półidiotki, który łamaną ruszczyzną mamrocze, że "ładna być jaguar". Ta odpowiedź ma zachować mnie przy życiu, bo kto wie, czy za drzwiami nie stoją Sasza z Wanią, którzy nie życzą sobie, by ktoś fotografował ich sałon, i w łeb przywalą również w przestrzeni publicznej. No właśnie. A dlaczego ja tak myślę? Co to za mechanizm zagadał przeze mnie, zabełkotał z akcentem, który mnie jako cudzoziemca miał natychmiast oznakować jako zwierzynę niełowną, i potencjalne niezadowolenia Wani z Griszą-Saszą-Gieną za moje fotografowanie ze mnie zdjąć? No przykro przyznać, ale to ja sama odpowiadam za swoje zachowanie i za ten mechanizm. Znaczy się daleka droga do Europejki. Sorry, jaguarze.

Poza tym odwiedziłam nocą muzeum Bułhakowa, gdzie pan w mundurze z "Białej Gwardii" siedział zachwycająco na krześle. W słynnym domu, w którym mieszkał Woland, Behemot i cała podejrzana szajka, jest mieszkanie, a w nim Telefon Czasu, który łączy z Pariarszymi Prudami i z Annuszką, która rozlewa olej, a także pojemnik na Pocztę Lubwi, czyli Miłości. Oczywiście wrzuciłam do pojemnika list miłosny, podpisany Małgorzata, w którym zawarłam prośbę o Wieczną Miłość między mną a Teatrem Polskim, a także szereg postulatów, którymi tę Miłość obwarowałam.

Postulat 1: Miłość jest bezgraniczna, dlatego proszę o jak najwyższe honoraria.

Postulat 2: Miłość jest cierpliwa; nie przesadzajmy z tymi terminami złożenia tekstu, prawda?

Postulat 3: Miłość jest ufna; proszę mi zaufać i już, znam się na tym, co robię.

Niewykluczone też, że napisałam coś kompletnie innego, np. że chciałabym latać, chodzić na bale do Wolanda albo być jaguarem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji