Ogień w telewizorze
Ten wirus pojawił się w europejskim teatrze gdzieś w połowie lat 90., chociaż już wcześniej z różnych stron docierały wiadomości o niepokojących symptomach. Pod koniec poprzedniej dekady we Francji Bernard-Marie Koltes napisał sztukę "Roberto Zucco", której bohaterem uczynił seryjnego mordercę. Werner Schwab szokował wiedeńską publiczność swoimi pełnymi przemocy i wulgarności dramatami z życia mieszczan. W Wielkiej Brytanii pojawiła się autorka nazwiskiem Sarah Kane, pisząca wstrząsające sztuki o ludziach poddanych terrorowi psychicznemu i fizycznemu. W jej dramacie "Zbombardowani" wojna w Jugosławii rozgrywała się pomiędzy parą kochanków w pokoju hotelowym. Dopiero jednak premiera "Shopping and Fucking" brytyjskiego dramaturga Marka Ravenhilla (1995), opowieść o pokoleniu pozbawionym zasad moralnych, karmionym konsumpcyjną papką i obrazami przemocy z telewizji, nadała rozgłos i kierunek nowemu nurtowi w dramaturgii. W Europie okrzyknięto go nowym brutalizmem, w Polsce po serii protestów na tle obyczajowym zaczęto go określać mianem realizmu kloacznego. Podobnie jak w przypadku impresjonizmu, pogardliwy termin upowszechnił się i wszedł do języka teatru.
Czym wyróżniały się sztuki tej nowej fali, która wkrótce zalała teatry od Londynu po Wilno? Przede wszystkim wiekiem autorów - wszyscy należeli do pokolenia urodzonego na przełomie lat 60. i 70., które wkraczało w dorosłość w ostatniej dekadzie XX wieku. Wychowani na elektronicznych mediach i kinie byli szczególnie uczuleni na przemoc i brutalność. Za swoje najważniejsze zadanie uznali przeniesienie na scenę brutalnej rzeczywistości społecznej, która krzyczała z telewizyjnych dzienników i pierwszych stron gazet. Interesował ich teatr jako analiza współczesnego społeczeństwa, targanego siłami konsumpcji i wolnego rynku, chorującego na kryzys rodziny, narkomanię, przemoc i AIDS. "Dzisiaj nie mogłabym napisać sztuki, w której bohaterowi dobrze się wiedzie, od początku do końca ma się z czego cieszyć, w której życie jest lekką komedią" - mówiła Dea Loher (rocznik 1964), autorka m.in. sztuki "Adam Geist" o bękarcie, współczesnym wcieleniu Kaspara Hausera, który błąka się po świecie, doznając przemocy i zadając ją innym.
Thomas Jonikg z Niemiec (rocznik 1966),autor sztuki "Sprawcy" o przemocy seksualnej w rodzinie, uważał, że teatr bardzo stracił na znaczeniu, odsuwając na bok tematykę społeczną. "Teatr nie przetwarza emocji ani nie podejmuje tematów, które podsuwa rzeczywistość - tak jak na przykład czyni to kino. Częściej myślę: To było ważne, wychodząc z seansu filmowego niż z przedstawienia teatralnego" - mówił w jednym z wywiadów.
Pod tymi słowami mógłby podpisać się także Marius von Mayenburg (rocznik 1972) pochodzący z Monachium autor sztuki "Ogień w głowie", opisującej moralny rozkład społeczeństwa na przykładzie rodziny. Dramat wystawiony w 1998 roku był jego piątym utworem i zwrócił powszechną uwagę na młodego autora. Otrzymał on m.in. prestiżową Nagrodę im. Kleista i nagrodę frankfurckiej Fundacji Autorów, a kolejna wersja sztuki w reżyserii Thomasa Ostermeiera wystawiona w Deutsches Schauspielhaus w Hamburgu objechała liczące się festiwale europejskie, z toruńskim Kontaktem włącznie. Mayenburg stał się jednym z rozchwytywanych niemieckich dramatopisarzy, od 1999 roku jest dramaturgiem w berlińskiej Schaubuhne.
Co przyciągnęło tak wielką uwagę widowni i krytyki? Przede wszystkim pokoleniowy wymiar tej historii, której bohaterami jest dorastające rodzeństwo i ich rodzice.
W oczach Kurta i Olgi matka i ojciec są od dawna martwi, życie emocjonalne w rodzinie nie istnieje, a atmosfera w domu przypomina stan oblężenia. W Niemczech wątek konfliktu pokoleniowego miał dodatkowy, historyczny wymiar: rodzice Kurta i Olgi należeli do pokolenia 1968 roku, studenckich rewolucjonistów, którzy z czasem stali się przedstawicielami zwalczanego przez siebie establishmentu. Po dawnych ideałach nie został żaden ślad, nie mają więc nic do przekazania swoim dzieciom. Kurt i Olga pozbawieni autorytetu, pozostawieni sami sobie popadają w moralną i emocjonalną chorobę. On staje się piromanem, który nocami podpala fabryki i kościoły, ona dopuszcza do kazirodczego związku seksualnego. Razem niszczą świat wartości, których nie potrafili obronić rodzice. W finale niszczą także ich samych. Powszechnie uważa się, że przemoc to domena ulicy, że nie ma wstępu za próg domu. Mayenburg pokazuje, że współczesna rodzina przestała być enklawą, mocne zamki w drzwiach i kraty w oknach nie potrafią ochronić domowników przed nimi samymi.
Spektakl Piotra Łazarkiewicza w Teatrze TV jest być może najodważniejszą inscenizacją tego dramatu, jaką widziałem: tutaj zarówno miłość, jak i śmierć są pokazywane do końca. Maria Peszek (Olga) i Dariusz Toczek (Kurt) grają na granicy ekshibicjonizmu, ale ta szczerość w okazywaniu uczuć jest pozorna. W gruncie rzeczy obie postaci i ich motywacje do końca pozostają zagadką. Halina Rasiakówna i Wiesław Komasa w rolach rodziców budują obraz wypalonego małżeństwa, które sprzedało swoje dawne ideały za dom, posadę i pieniądze. Świetną rolę Pawła, chłopaka Olgi, gra Rafał Maćkowiak. W postać tego pustego wewnętrznie miłośnika motocykli i sznapsa aktor wlewa nieco prawdziwych uczuć. Efektu dopełniają świetne zdjęcia Adama Sikory, który podpalił plan tak skutecznie, że ma się wrażenie, jakby telewizor miał za chwilę eksplodować. Ale o to w tej dramaturgii chodzi. Prosimy nie regulować odbiorników.