Artykuły

Samotni straceńcy

Przez bite trzy dni mury Starej Prochowni wypełniał obrażający rozum bełkot. Prezentowały się tu bowiem sceniczne antytalenty, próbujące swych sił w monodramie. W tym roku na dwanaście pokazów konkursowych tylko dwa okazały się zajmujące. Nie raziły amatorszczyzną wykonawcy, lichym materiałem literackim, nieporadną reżyserią.

Takiego zjazdu grzeszników najstarsi widzowie Prochowni nie pamiętają. Grzechem, który połączył większość uczestników tegorocznego przeglądu monodramów była pycha. Niczym nieuzasadnione poczucie, że są warci tego, by skupiać na sobie przez 30-50 minut uwagę płacącej za bilety publiczności. Połączyła ich też rozbrajająca otwartość. Raz po raz któryś z wykonawców oświadczał ze sceny "Nie wiem, po co opowiedziałem tę historię", "Nie wiem, czy moje słowa do was docierają", "Nie spodziewajcie się, że usłyszycie coś ciekawego. Wyjdziecie stąd rozczarowani". Tak też było.

Ręce precz od reżyserii

Organizowany od trzech lat przez Teatr Konsekwentny przegląd monodramów jest znakomitym pomysłem. To ważna impreza, bo pokazuje, jaki jest stan tej niezwykle trudnej formy teatralnej, a także stan polskiego aktorstwa i dramaturgii (bowiem spektakle powstają często na bazie nowych tekstów). Poprzednie edycje przeglądu dawały poczucie, że jest przynajmniej garstka ludzi, którzy z próby zmierzenia się z monodramem wychodzą zwycięsko.

W tym roku na dwanaście pokazów konkursowych tylko dwa okazały się zajmujące. Nie raziły amatorszczyzną wykonawcy, lichym materiałem literackim, nieporadną reżyserią.

Poza tym bełt gonił bełt. Wykonywania zawodu reżysera powinno się zakazać Ewie Ignaczak z Sopotu, która przywiozła dwa spektakle: "BRh+" w wykonaniu Marka Branda bełkocącego puste frazesy własnego autorstwa i "A teraz Ja!", sieczkę (podobno z Gombrowicza, ale ciężko było poznać), w wykonaniu Grzegorza Sierzputowskiego.

Nie wytrzymawszy wokalnych popisów Katarzyny Trzcińskiej (próbującej podrobić solistkę The Velvet Underground w spektaklu "Nico - Jestem znikąd") kilka osób opuściło salę. Taki sam afront spotkał Piotra Trojana, nagrodzonego na festiwalu w Tychach jako "ewentualny talent aktorski" za futurystyczne truchło "Ja z jednej i ja z drugiej strony mojego mopsożelaznego piecyka" Aleksandra Wata. Marcin Kwaśny w monodramie "Nienawidzę" Marka Koterskiego z przegranego, przytłoczonego codziennością inteligenta zrobił mdłą, kanapową kluchę, histeryzującego nieudacznika klepiącego jak "zdrowaśki" kolejne przykłady swoich życiowych klęsk. I tak płynęły widzom godzina za godziną.

Nadzieja w młodym

Jasną stroną były pokazy gości specjalnych zamykające każdy dzień przeglądu. Z zachwytem znękanej publiczności spotkał się zarówno "Babski wybór" według Przerwy-Tetmajera w mistrzowskim wykonaniu Jerzego Nowaka, jak i zagrany przez Jana Peszka już niemal 2000 razy "Scenariusz dla nieistniejącego, ale możliwego aktora instrumentalnego" Schaeffera.

Najżywiej komentowano jednak występ laureata poprzedniej edycji Marka Sitarskiego w monodramie "Jak zjadłem psa" Griszkowca. Spektakl ten wyreżyserował Michał Siegoczyński, jedna z największych nadziei młodego teatru. A takiej nadziei po przeglądzie bardzo potrzeba.

Na zdjęciu: Marek Sitarski w monodramie "Jak zjadłem psa"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji