Romantyczny dramat w wirtualnej przestrzeni
Najnowsza premiera "Balladyny" w Teatrze Współczesnym (16 maja) wypadła bardzo okazale. Wszystkie elementy sztuki zostały przemyślane i dopracowane w najdrobniejszych szczegółach
Anna Augustynowicz zaproponowała mocno uwspółcześnioną wersję "Balladyny"; świat czarów i duchów zastąpiła przestrzenią wirtualną. Zagubieni w niej ludzie zatracają poczucie rzeczywistości, a w najskrajniejszych przypadkach (Grabiec) stają się ofiarami własnych rojeń. W takim świecie nie ma miejsca na metafizykę. I by ten brak zrekompensować, Anna Augustynowicz położyła duży nacisk na psychologiczne uwarunkowania uczestników dramatu. Wyposażyła ich w sceniczną podświadomość, którą widz raczej wyczuwa, niż wyraźnie dostrzega. Inscenizatorka także umiejętnie operuje umownością i konwencją pastiszu, dobrze dobiera rytmy.
Osobne słowa uznania należą się aktorom, którzy niemal bez wyjątku poddali się rygorom konwencji, zachowując przy tym subtelny dystans autoironii. Na szczególną uwagę zasługuje mistrzowski popis Jacka Polaczka w roli Pustelnika.
W przedstawieniu występuje cały zespół Teatru Współczesnego. I trzeba powiedzieć, że zespołowość, równa gra aktorska, są mocną stroną spektaklu. W tej ogólnej ocenie nie do końca mieści się grana przez Beatę Zygarlicką postać tytułowej Balladyny. Aktorka zbyt oszczędnie czerpie ze wspomnianych wyżej "psychologicznych uwarunkowań". Być może nie każdemu widzowi przypadnie do gustu mocno uwspółcześniona realizacja Anny Augustynowicz, ale radziłbym zwrócić uwagę na finałową scenę sądu jako wielkiego telewizyjnego show. To bardzo niepokojąca metafora.