Niezapomniany głos Starego Marycha
W teatrze MARIAN POGASZ przeżył 45 lat. Grał na wszystkich poznańskich scenach, także na tych, które już nie istnieją. Z teatrem zwiedził pół świata. Mimo to mówił o sobie: - Dla mnie, który nie ma zbyt wielkich osiągnięć aktorskich... - Wielka postać w Poznaniu - twierdziła reżyser Izabella Cywińska.
Był przystojnym starszym panem z siwą brodą. Otoczony pięknymi antycznymi meblami w niewielkim mieszkaniu na Winogradach, wyglądał jak grecki filozof. Tak też mówił - spokojnie, niegłośno, ważył słowa. Trudno było uwierzyć, że to właśnie on wcielał się co tydzień w Starego Marycha i bawił poznaniaków.
W teatrze przeżył 45 lat. Grał na wszystkich poznańskich scenach, także na tych, które już nie istnieją. Z teatrem zwiedził pół świata. Mimo to mówił o sobie: - Dla mnie, który nie ma zbyt wielkich osiągnięć aktorskich...
O aktorstwie marzył od dziecka, choć nie wiedział, co to teatr. Aktorką była jego matka chrzestna, ale nigdy nie widział jej na scenie. - Teatr rodził się w mojej wyobraźni. Przeczuwałem, że jest to coś pięknego, niebo na ziemi - opowiadał. Idąc za tymi przeczuciami, stworzył swój teatr kukiełkowy. Pierwszy angaż otrzymał w 1951 roku w Teatrze Młodego Widza w Poznaniu. Zagrał Jędrka-Mędrka. Nie zależało mu na tym, by się popisywać, nie marzył o żadnej roli. Szukał domu (w wieku ośmiu lat został sierotą), rodziny, a dawniej teatr taką szansę stwarzał.
Tekstów uczył się na spacerach, w lesie. Drzewa traktował jak kolegów, do nich mówił. Potem odpytywała go żona Krystyna, także aktorka. Nie obyło się jednak bez wpadek: 38. przedstawienie "Świętoszka" w Teatrze Nowym. Marian Pogasz grał rolę Orgona. Wygłaszał swoją kwestię i nagle... dziura. Nie mógł sobie przypomnieć ani jednego słowa. Czekał na podpowiedz suflera, ale niestety, z kulis nie dochodzi upragniony szept. Dyskretnie przesunął się w stronę suflerki, spojrzał za kulisy i ku swemu przerażeniu zobaczył, że ta zajęta jest właśnie... malowaniem paznokci. Co więcej - żuje bułkę. Nie przypomniał sobie dalszej kwestii. Kurtyna opadła. - Zaraz pobiegłem, żeby się na niej wyżyć - ale suflerki w teatrze już nie było - wspominał po latach.
Cud niepamięci dopadł go również podczas jednego z występów estradowych. Wygłaszał monolog i nagle poczuł, że nie wie, co ma dalej mówić. W kieszeni marynarki miał na szczęście kartkę z tekstem. Zagadnął więc - Pozwólcie państwo, że zajrzę w tekst,
bo mnie samego interesuje, co jest dalej. Publiczność przyjęła to oklaskami.
Do Starego Marycha - jak twierdził - miał uczucie "mieszane". Przyzwyczaili się za to do niego poznaniacy. Kiedy więc wyjątkowo zdarzyło się, że audycji nie było, u Pogaszów zaraz dzwonił telefon. - Panie Marianie, co się stało? - pytali wierni słuchacze coniedzielnych "Blubrów Starego Marycha".
Przez wiele lat uprawiał kolarstwo. - Nie chodziło o to, by wygrywać, chciałem być w dobrym peletonie - mówił.
Koledzy go lubili. Cenili za profesjonalizm, lojalność, sumienność i poczucie humoru. - To poza na zewnątrz, płaszcz ochronny. Sam ze sobą jestem ponurakiem - twierdził Pogasz.
- Złoty człowiek - mówił o nim Piotr Frydryszek, wieloletni szef Radia Merkury.
- Wielka postać w Poznaniu - twierdziła reżyser Izabella Cywińska.
- Zawsze niepewny, czy ludzie go akceptują - charakteryzował Juliusz Kubeł.
Nawet ciężko chory stawał na scenie i grał. Kolejny odcinek "Blubrów Starego Marycha" nagrywał niejednokrotnie leżąc w szpitalnym łóżku. - Nigdy się nie skarżył, nie opowiadał o swoim cierpieniu - mówili znajomi i podziwiali go za to.
- Nie zamieniłbym tego życia na inne, chociaż aktorstwo to ciężka praca - mówił. - Nawet gdy było bardzo "pod górkę", miałem zawsze w kieszeni kostki cukru: dom, żonę, dzieci.
Marian Pogasz zmarł w noc sylwestrową z 1999 na 2000 rok. Stary Marych na pomniku ma twarz podobną do Pogasza.
Pierwotna wersja tekstu ukazała się w "Gazecie" 7 lutego 1998 r.