Artykuły

Karolak w kosmosie

- Większość pieniędzy, które zarobiłem w telewizyjnym programie czy w serialach, świadomie zainwestowałem w ten teatr. Kojarzę się z lekkim repertuarem serialowo-kinowym, ale proszę zauważyć, że tylko od 2003 roku, a przecież wcześniej przez 11 lat też byłem aktorem, organizuję taki teatr, jaki umiem, jaki znam - mówi twórca Imki TOMASZ KAROLAK

W Teatrze IMKA w sobotę 19 marca premiera "Wodzireja". Po scenariusz głośnego filmu Feliksa Falka sięga Remigiusz Brzyk. To pierwsza odsłona projektu PRL-owskiego, na który złożą się też: "Generał" sztuka inspirowana życiem generała Jaruzelskiego (reżyserują Aleksandra Popławska i Marek Kalita, premiera 21 kwietnia) oraz "Polak w kosmosie" o Mirosławie Hermaszewskim (tekst pisze Michał Walczak, reżyseruje Łukasz Kos, premiera w lipcu).

**

Rozmowa z Tomaszem Karolakiem

Dorota Wyżyńska: Dlaczego IMKA wraca do PRL-u?

Tomasz Karolak: Nie musimy wracać. Ten PRL w nas po prostu jest. Kilka miesięcy temu mieliśmy w Imce spotkanie przyjaciół - ludzi, którzy współtworzą to miejsce - a byli to m.in. Łukasz Kos, Remigiusz Brzyk, Michał Walczak, Artur Tyszkiewicz. Zastanawialiśmy się, co jest nam wspólne, co w nas leży, co nam ciąży. Okazało się, że naszym wstydem, niewypowiedzianym, bo ciężko się o tym rozmawia, jest to, że dorastaliśmy w PRL-u. Ten "wstyd" jest niezależny od tego, czy było się tak jak ja dzieckiem wojskowego i miało się kantynę z mirindą, czy wychowało się w rodzinie opozycjonistów.

Wstyd jest dziś rozmawiać o naszych bohaterach z dzieciństwa. Bo jakich mieliśmy bohaterów? Czterech pancernych? Czy Mirosława Hermaszewskiego? Przecież wszyscy zbieraliśmy znaczki z pierwszym polskim kosmonautą. Ciągle łapię się na tym, że podśpiewuję sobie hity z tamtych lat: Sośnickiej, Sipińskiej. Te piosenki opowiadają o jakiś pierdołach, a jednak w nas zostały.

Kiedy w 1989 roku dostałem się na Uniwersytet, zostawiłem PRL gdzieś na boku. Ale teraz przed czterdziestką muszę - mam taką potrzebę, moi koledzy również - o tym porozmawiać. Jaki ja mam naprawdę stosunek do PRL-u? Widzę ludzi, wtedy gwiazdy, dziś kompletnie zdeptanych przez życie. Rozmawiałem z Mirosławem Hermaszewskim, czytałem jego książkę. Czy ta historia człowieka, któremu na końcu powiedziano, że tak naprawdę nie był w kosmosie, bo nagrano to w studiu radzieckiej telewizji, nie jest poruszająca?

W Imce będą trzy odsłony PRL-u, trzy spektakle: "Wodzirej" według scenariusza Feliksa Falka, "Generał" i "Polak w kosmosie".

- Wodzirej świetnie odnalazł się w tamtych czasach, ale czy dziś nie znamy tych emocji? To się teraz nazywa "chałtura". I jest jeszcze groźniejsza, bo czasem sami przed sobą nie umiemy się przyznać do tego, że chałturzymy. Wmawiamy sobie, że to wielka sztuka, bo się odbywa w świetle jupiterów i kamer. A przecież chodzi o pieniądz.

Wodzirej - artysta niespełniony. Ten rodzaj kompleksów cały czas jest w nas. Wodzireja zagra w Imce Wojtek Błach i nie jest to przypadkowe. Wojtek to też artysta niepogodzony ze sobą. Zagrał kilka fantastycznych ról teatralnych, a jednocześnie, czekając na swoją następną szansę, brał udział w reklamach.

"Generał" to sztuka inspirowana życiem generała Jaruzelskiego. Podkreślam: inspirowana, a więc sztuka przedstawia fakty, ale jest w niej też wiele historii z wyobraźni autora. W Imce odbędzie się jej prapremiera. Autor sztuki Jarosław Jakubowski nikogo nie ocenia. Odsłania pewne mechanizmy. Pokazuje tytułowego bohatera w momencie, w którym trafił do czyśćca.

Natomiast nasz spektakl o Hermaszewskim to już kompletny eksperyment. Uświadomiliśmy sobie z Łukaszem Kosem i Michałem Walczakiem, że ten Teatr Imka też jest trochę w kosmosie. Ta buda dryfuje na mapie teatralnej, a to kopnięta, a to hołubiona. I o tym też będzie ten spektakl.

Łukasz Kos stwierdził, że to ja powinienem zagrać Hermaszewskiego - i to nie tylko dlatego, że też mam szparę między przednimi zębami... Nasz kosmonauta chciałby polecieć w kosmos, a nie może. A nawet kiedy wydaje mu się, że poleciał, to i tak nic z tego nie wyszło. Tekst pisze Michał Walczak. Chcemy tę niesamowitą historię zanurzyć w świecie jak z dziecięcej wyobraźni.

Powiedział pan - Teatr IMKA jest w kosmosie. Porozmawiajmy o tym kosmosie. To scena, która jest dopiero tworzy, szuka swojej planety. Jedno jest pewne. Próbuje pan nas przekonać, że teatr prywatny nie musi sięgać po lekkie tytuły, farsy i komedie.

- Powiem tak: mimo że kojarzę się z lekkim repertuarem serialowo-kinowym, ale proszę zauważyć, że tylko od 2003 roku, a przecież wcześniej przez 11 lat też byłem aktorem, organizuję taki teatr, jaki umiem, jaki znam.

Studiowałem w PWST w Krakowie, na spektakle Starego Teatru, Słowackiego czy Stu biegałem po kilkanaście razy. Asystowałem Mikołajowi Grabowskiemu i Kazimierzowi Dejmkowi. Grając w teatrach w Krakowie czy w Łodzi, poznałem grupę reżyserów, aktorów, z którymi jest mi po drodze.

Dlatego otwierając Imkę, wiedziałem, że zaproszę do współpracy Mikołaja Grabowskiego, Remigiusza Brzyka, Łukasza Kosa. Nie chcę niczego pokazywać, nie mam żadnych teorii. Oczywiście nie zawsze było "z górki". Były momenty, kiedy wątpiłem w ten pomysł. Nasza pierwsza premiera "Opisu obyczajów 3" odbyła się 26 marca ubiegłego roku. Publiczność przyjęła ją bardzo dobrze, ale dwa tygodnie później była katastrofa smoleńska. Nawet kilka tygodni po żałobie trudno było tak po prostu wrócić do normalnego grania. Ludzie nie chodzili wtedy do teatru. Na widowni było zajętych zaledwie kilka rzędów. Dopiero później publiczność wróciła, a "Opis obyczajów" stał się jeszcze bardziej aktualny.

Premiera "Dzienników" według Gombrowicza przyjęta była owacyjnie. I zainteresowanie tym spektaklem jest ogromne.

- To dodało nam skrzydeł. Nagle okazało się, że nie można kupić biletów na "Dzienniki", że widzom spektakl bardzo się podoba. Już wiedziemy, że to jest droga, którą trzeba iść. Ta droga zgodna z intuicją okazała się słuszna.

Ten ambitniejszy repertuar też ma swoich widzów w Warszawie. Zawsze tak uważałem. Jako student chodziłem na przedstawienia Szajny, które były wstrząsające i trudne. Chodziło się wtedy do Teatru Studio, właśnie dlatego, że był bezkompromisowy i autorski.

Są oczywiście różne głosy na temat teatrów prywatnych. Np. że na scenach prywatnych powstają tylko wyroby "czekoladopodobne", "teatropodobne", z czym nie mogę się zgodzić. Szanuję prywatne teatry. Ostatnio sam gram w Teatrze Polonia.

A ile pan dokłada do swojego teatru?

- Większość pieniędzy, które zarobiłem w telewizyjnym programie czy serialach, świadomie zainwestowałem w ten teatr.

Wcześniej oczywiście zrobiłem biznesplan, aby się zorientować, czy w ogóle to udźwignę. Nie jest tak źle. Przy wsparciu sponsorów produkujemy nowe sztuki. Natomiast koszty danego wieczoru (honorarium dla aktorów, obsługę techniczną) pokrywamy pieniędzmi ze sprzedaży biletów.

Teatr IMKA zyskał też opinię takiego miejsca, do którego reżyserzy mogą przyjść ze swoim projektem i zostaną wysłuchani.

- Postanowiliśmy być otwarci na inicjatywy, które intuicyjnie wydają się ciekawe. I to zaczyna zdawać egzamin. Reżyserzy przychodzą z propozycjami. I nie pieniądze są tu najważniejsze. Dla wielu najważniejsze jest, aby się wypowiedzieć, żeby to przedstawienie powstało. Powstało tu, w Warszawie. Warszawa dla wielu wciąż jest magnesem.

Artur Tyszkiewicz wyreżyserował u nas "Sprzedawców gumek". Teraz "Gumki" jadą na festiwal Interpretacje do Katowic i Sztuki Aktorskiej do Kalisza. To jest nasz sukces. Na Klasyce Polskiej w Opolu w kwietniu pokażemy "Opis obyczajów" i "Dzienniki". Spektakle z prywatnego teatru są zapraszane na festiwale! Z teatru, któremu nikt nie dawał paszportu na istnienie. Z teatru, z którego się na początku śmiano. "Bo nie może powstać teatr kierowany przez aktora serialowego" - tak pisano. Pamiętam ten cytat. Bardzo mnie wzruszył.

Ma pan już też repertuar na przyszły sezon.

- Tak, pod znakiem klasyki polskiej. Na dużej scenie będzie kilka niespodzianek, będziemy analizować klasykę polską - serio, ale nie tylko. Bo wśród propozycji jest np. "Sienkiewicz - największe przeboje". Tekst (według wybranych wątków z Sienkiewiczowskich powieści) pisze dla nas Krzysztof Materna, a piosenki - Maciej Stuhr. W obsadzie: Boczarska, Adamczyk, Kot, Karolak. Trochę lżej, ale też o czymś. Natomiast mała scena będzie eksperymentalna. Twórcy będą mogli sobie trochę pohasać, tak jak teraz robi to Arek Jakubik w świetnym monodramie "Ja".

Co daje satysfakcję?

- Nie minął jeszcze rok, odkąd jesteśmy, 26 marca obchodzimy pierwsze urodziny, a my istniejemy, mamy się dobrze i zakończymy ten sezon z aż siedmioma premierami. Energia nie poszła na marne. Największą satysfakcję dają pozytywne reakcje widzów.

Ostatnio po "Dziennikach" czekamy za kulisami, aż publiczność opuści salę, a tu ciągle siedzą dwie panie w drugim rzędzie. Wyszedłem do nich i grzecznie informuję: "Przepraszamy, ale przedstawienie już się skończyło". A one: "Wie pan co, nam jest tu tak dobrze, że chciałybyśmy sobie jeszcze posiedzieć".

Wielu widzów już się do nas przekonało. Wiedzą, że warto tu przyjść, mimo że schody wciąż są obdrapane, zbieramy pieniądze, aby je wyremontować. Są fani i przeciwnicy. Jest dyskusja, dzieje się. A przecież o to chodzi przede wszystkim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji