Artykuły

Lalki są najważniejsze

Wydaje mi się, że im bardziej marionetka okazuje się podobna do człowieka, tym pozostaje mniej ciekawa. Z prostego, skądinąd, powodu. Zawsze jest bowiem od niego gorsza: niedoskonała, koślawa, sztuczna - pisze Ryszard K. Przybylski z okazji wystawy, dokumentującej 60 lat Teatru Animacji w Poznaniu.

No chyba, żebyśmy z niedoskonałości zechcieli uczynić przedmiot adoracji. Albo, gdybyśmy przy pomocy niedoskonałości pragnęli zrównoważyć imperatyw skrywający się w estetyce doskonałości. Ten drugi przypadek raz po raz daje o sobie znać. Pojawia się wtedy, gdy powszechne niezadowolenie zaczynają budzić, przede wszystkim u ludzi młodych, obowiązujące style życia i przyporządkowane im wzory życiowej kariery. Wtedy rodzi się bunt i programy zachowań alternatywnych, chętnie sięgających do starej, choć konsekwentnie i w różnych przebraniach ożywianej kultury karnawału. Niedoskonałość staje się wówczas wyrazem pragnienia, aby międzyludzkie relacje uczynić bardziej autentycznymi. I nie ma się czemu dziwić, bo niedoskonałość traktowana jest jako zaprzeczenie skonwencjonalizowanych, czyli zautomatyzowanych, a więc i nieludzkich więzi. Czy marionetka jest więc wtedy lepsza? Tak, bo własną nieporadnością poddaje w wątpliwość obowiązujące standardy zachowaniowe, a więc i cele, które przy ich pomocy miałyby być realizowane.

Gdy myślę natomiast o lalce w teatrze, to wydaje mi się, iż najbardziej pociągający jest w niej brak psychologii. Zdaję sobie sprawę, że zdarzają się realizacje, w których teatr lalkowy stara się być podobny do teatru żywego planu. Ale w takim wydaniu musi pozostać zawsze czymś gorszym. A ponadto, wskutek zredukowania psychologicznego bogactwa osoby do uprzedmiotowionej postaci, zamieniona zostaje w fetysz, odrzucony od ciała kawałek szmatki. Dlatego też lalka wydaje mi się interesująca jako znak, fantazmat, który nie musi wcale powtarzać żadnego istniejącego w rzeczywistości wzoru. Nie jest więc ona skazana na odnajdywanie swojej prawdy w otaczającej realności, ponieważ odsłania własny sens wśród i poprzez inne znaki. W tym otwartym semantycznie polu dokonuje się żywiołowe widowisko tworzenia: nie obowiązuje tu predestynacja, nie rządzi determinacja, nie dochodzą do głosu żadne zewnętrzne uwarunkowania. Przeciwnie, wokół rozpościera się aura beztroskiej wolności: można wybierać najrozmaitsze role i wycofywać, gdy zabrnęło się za daleko, można korzystać z przedmiotów, którym przypisze się najrozmaitsze, nawet najsprzeczniejsze znaczenia, można naigrawać się z wymagań, jakie każdemu stawia realna rzeczywistość. I korzystając z tak rozległej swobody, można wciąż mówić o ludzkim świecie.

Oczywiście, będzie to inna opowieść niż ta, która powstaje w teatrze żywego planu: nie tak konkretna, nie dość do realiów przyległa, nie tak łatwo rozpoznawalna. Ale dzięki temu też zdecydowanie bogatsza. Zgodnie zresztą prawem: im mniejsze znaczenie, tym większa informacja. W teatrze lalkowym toczy się dynamiczna gra z sensem i gra o sens równocześnie. Bo też nie pochodzi on z zewnątrz, z życia, lecz jest wprost na scenie wytwarzany. Przy pomocy metafor, metonimii, symboli, alegorii, hiperbolizacji, itp., itd. Dlatego wśród widzów teatrów lalkowych znaleźć można zarówno dzieci, jak i dorosłych. Dzieci, ponieważ proces ograniczania i stereotypizacji naszej wyobraźni nie dokonuje się automatycznie i dopada dopiero dorastającą młodzież, a dorosłych, bo, na szczęście, nie wszyscy poddają się przymusowi dostosowania do stada. Wszyscy ci nie dość dorośli, czyli nie dość skonwencjonalizowani uczestnicy życia zbiorowego, otwierają się na magię animacji. Na stwarzanie czegoś z niczego. Na propozycję uczestniczenia w radości tworzenia. W teatrze lalkowym tworzą bowiem wszyscy. Chodzi w nim bowiem o kreację znaczeń. A żeby do niej doszło aktywne muszą być dwie strony spotkania: i animatorzy, i widzowie. Choć bez wątpienia najważniejsze pozostają lalki.

Czasami myśl o tym wolnym lalkowym świecie budzi tęsknotę, czasami rodzi bunt. Ostatecznie bunt zawsze żywi się jakąś tęsknotą. A ta sięga dzieciństwa. I pierwszego spotkania z naprawdę autentycznym teatrem.

Na zdjęciu: "Ballada o Kopciuszku", reż. Janusz Ryl-Krystianowski, scen. Ewa Strebejko, Teatr Animacji, 2002 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji