Artykuły

HOLOUBEK obok Hamleta

Przedstawienie W Dramatycznym zaczyna się z rozmachem: na wieży odbywa się zmiana warty, potem rusza obrotówka i widmowa postać starego króla przesuwa się wzdłuż murów. W scenografii Jana Kosińskiego jest piękna prostota, ekspresja (ciężki chmurny horyzont) i przestrzeń. Obrotówka staje, scena się rozjaśnia. Ukazują się trzy podesty-szachownice, trzy miejsca akcji, które mogą być jednym. Na dolnej płaszczyźnie zasiada para królewską; Laertes ma posłuchanie u dworu. Holoubek stoi z boku, na proscenium, tyłem do widowni i obserwuje. Potem zbliża się do pary królewskiej. Hamlet zaczyna mówić. Hamlet?

W ciągu ostatnich lat "Hamleta" wystawiano kilka razy. Pewne tezy inscenizacyjne i interpretacyjne nabrały dziś cech oczywistości. Trudno sobie wyobrazić, by Hamlet nie miał twarzy człowieka współczesnego, by w postaci Fortynbrasa nie szukać ostatecznego rozwiązania tragedii. Przy tym finałowe zwycięstwo wojowniczego Norwega nie jest ani zadośćuczynieniem, ani powrotem, wywróconego świata "do normy" czyli do sprawiedliwości. Eksponowano w realizacjach scenicznych politykę, filozofię istnienia, psychologię lub moralność. Dla spoistości przedstawienia dawano pierwszeństwo jednej idei w zależności od tego, czego kto chciał od Szekspira i od współczesności. Mam wrażenie, że ostatnia inscenizacja warszawska niczego od Szekspira nie chciała. Było w niej wszystko z "Hamleta" i - wszystko dalekie. Przedstawienie toczyło się według widocznych od początku zasad, spokojnie i akademicko. Zasady te nie dotyczyły jedynie roli samego Hamleta. Reżyserując Gustaw Holoubek chciał jednak współczesnego teatru, a znalazł go chyba tylko w swojej grze. Czasem jako Hamlet angażował się w akcję, częściej ją komentował wydobywając ironiczny stosunek Hamleta do świata, w jakim przyszło mu żyć.

Ani tej inscenizacji, ani roli samego Holoubka nie można relacjonować w utarty sposób, szukając dominującego na scenie motywu z tragedii Szekspira i cech osobistych właśnie oglądanego Hamleta, bez rozminięcia się z intencjami realizatora. Holoubek pokazuje, jak wyobraża sobie Hamleta w poszczególnych scenach i co sądzi o Hamlecie. Gra - jeśli wolno tak powiedzieć w przenośni - obok postaci. Jest mądrzejszy od Hamleta, ocenia nie tylko świat królewicza duńskiego, ale także sens jego istnienia w tamtym świecie i sens całej tragedii w naszym świecie. Takiej próby spojrzenia na sztukę można się dopatrzeć w chwytach aktorskich: w parokrotnym przyjmowaniu pozycji obserwatora, w wyobcowaniu hamletowskich monologów. Holoubek wygłasza je chłodno i logicznie z proscenium wprost do publiczności, powiedziałabym nawet - recytuje. To jest coś więcej niż przymierzanie przez aktora postaci do siebie. O "przymierzaniu" można było mówić z okazji "Króla Edypa" i "Płatonowa"; ale na scenie pozostawał jeszcze Edyp i Płatonow. W "Hamlecie" jest przede wszystkim Holoubek i dlatego przede wszystkim oczekuje się, jak on wypowie tę czy tamtą znaną kwestię. Dano nam smakować interpretację fragmentów tekstu. A co jeszcze?

Jeszcze jest przedstawienie, mniej więcej tradycyjne w interesującej, funkcjonalnej oprawie scenograficznej. Czemu ono służy? Jest przedmiotem hamletowskiego ironizowania i jest relacją - dość bezbarwną - tragedii, do której się ustosunkowujemy. Współczesnością tej tragedii - zdaje się wskazywać Holoubek - jest jej ironia i gorzki humor, które nie pozwalają brać świata całkowicie na serio. W swojej grze eksponuje starcia śmieszności z tragizmem, a zwycięża w nich śmieszność. Czy prowadzi do Durrenmattowskiego "Nam zaś przystoi tylko komedia"? Jeżeli jednak ważniejszy w przedstawieniu od tego, co wewnątrz tragedii Szekspira, jest nasz stosunek do Szekspira, trzeba niezwykłej konsekwencji reżyserskiej i jakichś wymyślnych środków, by to zaznaczyć. Jak zamknąć cudzysłowem widowisko teatralne, które biegnie swoją drogą i rządzi się swoimi prawami, by nie przeszkodzić wytwarzającemu się w nim samym napięciu? Na to Holoubek nie odpowiedział, dlatego w przedstawieniu nie ma żadnego napięcia, toczy się od sceny do sceny, a rola Hamleta składa się z wielu fragmentów. Pozostaje w pamięci z szekspirowskiego wieczoru precyzyjnie rozbudowane "Zabójstwo Gonzagi" - scena, w kórej mamy teatr do trzeciej potęgi: wędrowni aktorzy grają pantomimę dla dworu, dla Hamleta pantomimę gra dwór, widz ogarnia aktorów, dwór i Hamleta - a ponadto właśnie fragmenty. Pozostają w pamięci zdania, gesty, pełne witalności wybuchy Hamleta-Holoubka, Holoubka jakiego znamy, ale skonfrontowane z tą, a nie inną rolą. Pozostaje w pamięci szyderstwo udanego obłędu, gorycz i ironia zerwania z Ofelią, wyraz skłębionych uczuć w spotkaniu z matką, zakończonym zabójstwem Poloniusza.

Są takie przedstawienia rozczarowujące w całości, zastanawiające - może nawet pasjonujące - we fragmentach, w jakichś ułamkach scen. Do nich należy "Hamlet" w reżyserii Gustawa Holoubka. A jednak rozdzielenie zadań aktorskich i reżyserskich miałoby tu sens. Reżyserowi nie związanemu rolą łatwiej byłoby nadać bardziej wartki rytm przedstawieniu, wyostrzyć istotny jego sens, to znaczy odpowiedzieć na pytanie "po co wystawiamy Hamleta". Bo z Teatru Dramatycznego wychodzi się obojętnym. Mimo poważnych ambicji tego przedstawienia, mimo pasjonujących szczegółów. Na tym polega porażka.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji