Artykuły

Gwiazda Judasza gwiazda Magdaleny

Współczesna gwiazda to rozkapryszony idol wielbiony przez tłumy rozhisteryzowanych nastolatek, które znajdą się zawsze tam, gdzie pojawi się jego limuzyna. W musicalu Andrew Lloyda Webbera i Tima Rice'a "Jesus Christ Superstar" - jak wskazuje sam tytuł - taką rockową gwiazdą, acz przy zachowaniu odpowiednich proporcji, miał być Bóg. Jednak na idola przedstawienie Chorzowskiego Teatru Rozrywki, które mogliśmy oglądać na scenie Teatru im. J. Słowackiego, z powodu osobowości aktorów wykreowano zupełnie kogoś innego. Stał się nim Judasz, a także Maria Magdalena.

Ta ważna rock-opera została napisana w 1971 r., na fali ruchu hipisowskiego. Jezus jak prawdziwy hipis szedł nauczając zgromadzone wokół niego dzieci-kwiaty. Dziś może byłoby to już anachroniczne, dlatego pewnie Marcel Kochańczyk - reżyser przedstawienia, wystylizował bohaterów na mniej lub bardziej współczesną młodzież. Trudno powiedzieć z jakiej jest ona epoki, gdyż noszone przez nią szare, ponure kostiumy, autorstwa Elżbiety Terlikowskiej, zahaczają zarówno o lata 80-te, jak i 90-te. Jedynie Chrystus jest tu wyraźnie długowłosym hipisem w białej -ekologicznej szacie z przewieszoną przez ramię torbą.

Nie jest on jednak, wbrew temu co mogłoby się wydawać, centralnym bohaterem spektaklu. Maciej Balcar to misiowaty typ, którego swoją osobowością i głosem bije na głowę Piłat. Janusz Radek - Judasz jako jedyny stworzył tu niezwykle współczesną postać - rozdartego człowieka, któremu przyszło spełnić okrutny zamysł Boży. Jego walka ze sobą, pełen rozpaczy ale i agresji bunt przeciwko Chrystusowi czyniły tę postać wielowymiarową.

Podobnie było w przypadku Marii Magdaleny. Maria Meyer - poza świetnym wykonaniem songów - pokazała kobietę z krwi i kości, która z miłości do mężczyzny-Boga przechodzi metamorfozę, od prowokacyjnej, rozwydrzonej prostytutki, prosto z naszej rodzimej autostrady do czułej łagodnej istoty.

Szkoda tylko, że historia o Jezusie rozegrana została w tak brzydkiej scenografii autorstwa Grzegorza Policińskiego. Trudno było zrozumieć jaki był zamysł dekoracji, wykonanych najbanalniejszych z możliwych metalowych rusztowań oraz kompozycji z ruchomych płyt. Był on chyba tak nieprzemyślany jak sama koncepcja reżyserska, w której jakiś abstrakcyjny świat kapłanów, wsparty przez grupę dzisiejszych komandosów i młodzieży, skazuje na śmierć Chrystusa. Nie wygląda on na scenie ani na wichrzyciela, który mógłby zagrozić państwowej instytucji, ani na pokornego baranka poddanego woli Bożej. I tak naprawdę nie jest też żadną gwiazdą, o której miał chyba opowiadać ten spektakl. Pomimo tych braków, przedstawienie imponujące rozmachem i niezłą choreografią Jarosława Stańka, wzbudziło entuzjazm na widowni. Świadczy to chyba o głodzie musicali w naszym mieście, co daję pod rozwagę nowemu, niebawem wyłonionemu w drodze konkursu dyrektorowi Opery i Operetki w Krakowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji