Artykuły

Monodram to straszna samotność

- Pracujemy z takim problemem, którym żadne z nas nie było dotknięte, krążymy wokół bardzo bolesnego, nieosobistego, ale jednak jakoś bliskiego nam tematu - rozmowa z aktorką MARZENĄ WIECZOREK i reżyserem ANDRZEJEM PIECZYŃSKIM przed premierą "Krzyku" w gorzowskim teatrze.

Monodramu na deskach Osterwy nie pamiętają nawet osoby pracujące od 20 lat w gorzowskim teatrze. W sobotę odbyła się premiera "Krzyku". Gra Marzena Wieczorek, reżyseruje Andrzej Pieczyński.

"Krzyk" to historia dorosłego mężczyzny, który był molestowany w dzieciństwie przez ojca. Całe życie było potem traumą. W pewnym momencie ten ból wyszedł z niego w postaci dźwięku. Potem krzyku i wycia.

Z Marzeną Wieczorek i Andrzejem Pieczyńskim rozmawialiśmy tuż przed premierą monodramu Anny Burzyńskiej.

Agnieszka Drzewiecka: Jak się czujecie dwa dni przed premierą? Andrzej Pieczyński: Coraz więcej wiemy o naszym bohaterze. Napięcie rośnie, zaraz premiera, a jeszcze pojawiają się pewne rzeczy, które trzeba zmienić. Im bliżej premiery, tym więcej widzimy.

Jak doszło do tego, że pracujecie tu razem, w gorzowskim teatrze, nad monodramem, i to właśnie nad tym monodramem?

Marzena Wieczorek: Współpracowałam już z Andrzejem kilka lat temu, gdy robiliśmy w teatrze "Pokojówki". Wtedy poprosiłam go o monodram. Myślałam o tymjuż wcześniej. Nasza kierownik literacka zaproponowała kilka tekstów, Andrzej wybrał właśnie "Krzyk".

Andrzej Pieczyński: Bo to niebanalny, nietuzinkowy tekst, a jednocześnie opowiadający o niezwykle ważnym problemie. To też tekst bardzo teatralny, dający aktorowi ogromne możliwości. Atrakcyjnie napisany, ale temat jest bardzo trudny. A fakt, że nie trzymamy się płci, że kobieta gra mężczyznę, pozwala na rozszerzenie problemu.

Co się dzieje z Marianem?

Andrzej Pieczyński: To dorosły człowiek, któremu zabrano glos, gdy był dzieckiem. Nie wolno mu było mówić, krzyczeć, płakać. Jego całe życie jest opisem tej traumy. W końcu udaje mu się dojść do głosu. Najpierw jest to "pi". Potem dłuższe "pii". Potem świergot, krzyk. Z radości, że może w końcu krzyknąć, zaczął być mistrzem dźwięku. Ten człowiek jest inny, sam w sobie fantastyczny, żyje w świecie dźwięków, ptaków, wycia wilków, skrzypu drzwi. Wziął sobie tę szansę. Czy wyleczył się z traumy? Nie wiadomo, ale udało mu się usamodzielnić. A są setki osób, którym to się nie udaje.

Na scenie, poza aktorką, jest też lalka.

Andrzej Pieczyński: Lalka jest teatralną figurą naszego bohatera sprzed 44 lat. To chłopiec o twarzy starca, albo starzec o pedomorficznych rysach. Jest staromłody, albo młodostary. Bohater rozmawia z lalką - swoim alter ego, z kimś, kto się już od lat nie rozwija, ale z kimś niezwykle bliskim, z kim przebywał w swoim życiu najdłużej.

Marzena Wieczorek: Każdy z nas przez całe życie jest ostatecznie sam ze sobą. Monodramy są trudniejsze, bardziej wymagające niż gra z innymi aktorami.

Marzena Wieczorek: To jest orka. Dla mnie to ogromne obciążenie, reprezentuję cały zespół, a do tego wystąpię w Międzynarodowy Dzień Teatru, więc obciążenie jest jeszcze większe.

Czas goni, bez przerwy jestem w stanie całkowitej gotowości, to jak 48-godzinna pasterka, a jeszcze do tego nasza sztuka to bardzo trudny temat. Gdy gramy w zespole, energia się rozkłada na wszystkich aktorów. A ja przecież będę na tej scenie cały czas sama! Tojest wyzwanie. Dla mnie monodram to też straszna samotność.

Pamiętam, na początku przygotowań do "Krzyku" moi koledzy robili razem "Makbeta". A ja siedziałam tu sama, jeszcze gdy nie było Andrzeja. Siedziałam sama, puste ściany, łzy. Poza tym mówię głosem chłopca, który przecież cały czas jest też w samotności. Więc dla mnie ten monodram to podwójna samotność. Andrzej Pieczyński: Jesteśmy w pracy tylko my dwoje. Zatem mamy dla siebie więcej czasu, jest więcej kontaktu. Pracujemy z takim problemem, którym żadne z nas nie było dotknięte, krążymy wokół bardzo bolesnego, nieosobistego, ale jednak jakoś bliskiego nam tematu. Moja praca jest jakby takim twardym chodzeniem wokół jajka. Muszę być trochę katem, ale tylko po to, by chronić coś, co jest słabością, chronić prawdziwe emocje. Przyglądam się temu, co robi Marzena, i moim zadaniem jako reżysera jest tak rozdysponować jej wspaniałą energię, by nie była trwoniona w miejscach nam i naszej opowieści niepotrzebnych. To ciężka praca. To odpowiedzialność kucia ciężkim toporem kryształu, czegoś subtelnego. Gramy na uczuciach, angażujemy w to siebie emocjonalnie, wystawiamy na ciężkie próby i bolesne zabiegi.

Jak przygotowywała się pani do tej roli?

Marzena Wieczorek: Mówią, że mam intuicję. Chyba dużo intuicyjnie wypracowałam. Czytałam też o problemie molestowania dzieci, przeczytałam sporo artykułów, wywiadów. O tym, jak molestowane dzieci się zachowują, jak reagują. To są bardzo różne przypadki. Także w sztuce można ten problem przedstawić albo delikatnie, albo w formie dialogu. Ja przeżywam historię Mariana w sobie. To mnie boli. Andrzej mnie ściąga na ziemię, bo Marian jest człowiekiem zamkniętym, wycofanym, ija też powinnam swoje emocje jakoś powstrzymać. Ale we mnie te problemy siedzą cały czas. Wczoraj do piątej rano nie spałam, dziś do szóstej rano nie spałam. Ciągle tylko Maniuś i Maniuś w mojej głowie, 24 godziny na dobę. Chodzę do ludzi i ciągle gadam o nim. Nie wiem, może jeszcze go urodzę, urodzę to dziecko teatralne w dzień premiery!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji